niedziela, 30 grudnia 2012

Grudniowe prezenty.

Grudzień, to miesiąc prezentów, dla mnie miesiąc szczególnie obfity, zwłaszcza w wina. Najpierw dotarła do mnie przesyłka z Lidla z trzema świątecznymi butelkami, które zdążyłem do owych świąt wypić, choć początek miesiąca, przez drobną zapaść na zdrowiu, piciu win nie sprzyjał. O Sauternes, alzackim pinot gris i Graves możecie poczytać w moich wcześniejszych wpisach. Potem były winno-wtorkowe Mikołajki i butelka, którą dostałem od Mateusza, jednego z autorów Winnych Przygód. I była to flaszka (przepraszam winnych wrażliwców) bardzo fajna. Później było już nieco gorzej. Na marginesie wspomnianych wyżej Mikołajków (Mikołajek?), dzięki hojności Centrum Wina i aktywności Gabriela z DoTrzechDych.pl trafiła do mnie butelka sauvignon blanc z Australii.


Wypiłem już trochę sauvignon blanc, głównie z Nowej Zelandii (bardzo lubię), z Francji niewiele (więc się nie wypowiadam), może nieco więcej z Chile, ale te zazwyczaj nie wzbudzały zachwytu. SB z Australii miałem okazję pić po raz pierwszy i za to swoim Mikołajom serdecznie dziękuję. Wino dość charakterystyczne, więc jest z nim dokładnie tak, jak już kilkukrotnie wspominałem na blogu: mi smakuje (bo świeże, bo trawiasto-pokrzywowe, bo przyzwoicie kwasowe), mojej żonie nie smakuje (bo dość kwaśne, no i "kocie siuśki"). Prawdę mówiąc nie jest to poziom mojego ulubionego sauvignon blanc, czyli nowozelandzkiego Silverlake'a, postawiłbym je raczej po stronie tych butelek z Chile. Nie chcę powiedzieć, że Chile w swym ogóle jest jakieś złe, chyba po prostu skąpiłem pieniędzy na porządne butelki, uważając że supermarketowa półka będzie OK. Zazwyczaj nie była. Zresztą mam jakiś irracjonalny problem z kupowaniem win białych droższych niż 50 zł. Większe kwoty wolę wydać na wina czerwone. Co ciekawe, problem ten nie dotyczy win musujących (głównie przecież białych) i tu limity finansowe mnie jakoś nie obowiązują. Ale wróćmy jeszcze do australijskiego wina. Można je kupić za niecałe trzydzieści złotych, więc jest to właśnie taki supermarketowy poziom cenowy. W tej cenie trudno spodziewać się rewelacji, dostajemy raczej przeciętne wina stołowe i takim tagiem (modne słowo, dość często posługuje się nim ostatnio laureat nagrody Nike) oznaczyłbym otrzymane sauvignon blanc.

Jeśli jesteśmy przy Australii to wspomnę o jeszcze jednym prezencie, choć nie jestem pewien, czy aby grudniowym. W każdym razie był to prezent od mojej żony - australijski shiraz Yellow Tail, też supermarketowy i też raczej przeciętny. Mój serdeczny przyjaciel, autor bloga "Swoją drogą", pisał o tym winie bardzo dobrze, ale ja jego entuzjazmu raczej bym nie podzielił. Owszem, daje się pić, ale emocji żadnych to wino we mnie nie wzbudziło. Do obiadu w sam raz, ale nic więcej.


Końcówka grudnia też okazała się przyjemna i też za sprawą prezentu. Pamiętacie The Label Project? Przeżyłem fajną przygodę związaną z tym konkursem i choć go nie wygrałem (zwycięzca w nagrodę wyjeżdża do Australii), to miałem okazję spróbowania win Jacob's Creek z linii Reserva (świetne Chardonnay, Shiraz i Cabernet Sauvignon). Marką Jacob's Creek opiekuje się w naszym kraju polski oddział Pernod Ricard, który nie zapomina o uczestnikach konkursu, dzięki czemu mogliśmy uczestniczyć w świetnej kolacji z sommelierem JC - Chrisem Morrisonem, a teraz, w świąteczno-noworocznym okresie otrzymałem skrzyneczkę z winami Campo Viejo, które również znajdują się pod skrzydłami Pernod Ricard.


Czuję, że rok 2013 rozpocznie się dla mnie od górnego C, czego i Wam, drodzy czytelnicy, serdecznie życzę w Nowym Roku. Oby był równie dobry jak 2012!

czwartek, 27 grudnia 2012

Mikołajkowe ostatki.

Czas płynie nieubłaganie, pamięć jest ulotna. Kto dziś pamięta, co było tydzień temu? Kto pamięta, że winni wtorkowicze urządzili sobie Mikołajki? Kto poświęca Winnym Wtorkom tyle czasu, by orientować się kto, co i od kogo dostał do spróbowania. Tego chyba nie pamiętają nawet sami uczestnicy projektu, którzy ogłosili się ostatnimi maruderami mikołajkowej imprezy, choć wino przez nich wysłane czekało jeszcze na swoją kolej. Tak Matti, mówię o Tobie :) Cotes du Rhone, które mi sprezentowałeś dopiero teraz umiliło mi życie.

Lubię Cotes du Rhone. To znaczy lubię te proste i nieskomplikowane butelki, które łatwo dostać w marketach i sklepach specjalistycznych na półkach charakteryzujących się przystępnymi cenami. Moim zdaniem są bezpieczniejsze niż tyle samo kosztujące bordeaux. Choć nie zawsze porywają, to zazwyczaj nie zawodzą. Wtopy zdarzają się znacznie rzadziej niż w przypadku niedrogich butelek znad Żyrondy. Jeśli mam komuś polecić niedrogą Francję, to dolina Rodanu, zwłaszcza jej część południowa ma moją rekomendację.


Ucieszyłem się więc z butelki, którą dostałem od Mateusza z Winnych Przygód, bo już dawno nie piłem niczego z tego regionu Francji i zdążyłem się za rodańskimi winami stęsknić. Wino Domaine De La Janasse dokładnie wpisuje się w mój schemat myślenia o Cotes du Rhone. Jest smaczne, urzeka soczystym owocem, pachnie polnymi kwiatami, choć wyraźne jeszcze, mocne garbniki pozwalają myśleć, że rocznik 2010 niekoniecznie musi być wypity już teraz. Moim zdaniem może poczekać, choć ja w sobie takiej cierpliwości nie odnalazłem i nie dałem mu szansy na długie istnienie. Powiem więcej, wyssałem z butelki esencję życia niczym wampir krew z ponętnej dziewicy. Nie powiem, że była najpiękniejsza, ale potrzeba zaspokojenia żądzy kazała przymknąć oko na ewentualne niedoskonałości. Zresztą w mroku nocy nie zwracałem na nie uwagi, to co czułem było po stokroć ważniejsze.  

środa, 26 grudnia 2012

Szampańska zabawa.

Dzięki uprzejmości Winicjatywy, Baru Cenzura i Domu Szampana miałem okazję poznać parę świetnych butelek wina z Szampanii. Podczas różnych winiarskich imprez, których w Warszawie nie brakuje, wielokrotnie widziałem stoiska Domu Szampana, ale ani razu nie miałem okazji poznać win z ich portfolio. No może poza próbkami, które zdobyły złoty (Cuvée Gastronome Blanc de Blancs Premier Cru Brut, Gimonnet) i srebrny (Brut Tradition Grand Cru, Egly-Ouriet) medal Grand Prix Magazynu Wino.

Z przyjemnością pojawiłem się na miejscu, gdzie czekały na zaproszonych takie oto butelki.

Nieprawdopodobna ilość luksusu na metr kwadratowy.
Takie mini-konwenty to, poza niezaprzeczalną satysfakcją związaną z degustacją znakomitych win, okazja do poznania nowych osób związanych z winem, jak i spotkania się z dobrze znanymi już przyjaciółmi. To dla mnie największy bonus takich degustacji. Jeśli zaś chodzi o wina, to dzięki takiej ich liczbie znacznie łatwiej jest rozróżnić różne charaktery i niuanse smakowe win pochodzących z jednego regionu. Pijąc szampana w domu, kupowanego zwykle na specjalne okazje, zazwyczaj nie możemy porównać z innymi (chyba że mamy niesamowitą pamięć albo robimy solidne notatki), więc doświadczenie (o ile nie jest się krezusem) trudno w domowych warunkach powtórzyć. I to jest drugi plus dodatni winnych mityngów. Plusem ujemnym jest zaś to, że trwają krócej, niż byśmy sobie tego życzyli.

Poniżej kilka zdjęć z naszego spotkania.

Znacie Wine Mike'a? Nie? Czyli koniec świata nastąpił...

Mroczna natura Wine Mike'a ujawniła swe oblicze.
Redaktor Bońkowski gestem sugeruje to, co ma nastąpić...
... i to właśnie następuje.
Gospodynie imprezy są co najmniej zadowolone :)
Kuba Janicki (kontretykieta.com) bierze udział.
Kocham Dom Szampana. Ich butelki także.
Właśnie tak.
Nie przypuszczałem, że różowe będzie najlepsze (dla mnie).
Jacek Taranko (winoioliwa.com) z winem w kolorze... tym trzecim, który rozpoznają faceci.
Marcin Jagodziński (enofaza.pl) szuka inspiracji.
To wino było inspirujące...
... dla wszystkich chyba. No i pod kolor.

To pisałem (winem) ja - trener II klasy. (c) Jacek Taranko (winoioliwa.com) 
Dziękuję organizatorom i uczestnikom spotkania za moc niezapomnianych wrażeń.

niedziela, 23 grudnia 2012

Graves na Święta.

Dzisiaj zabieram się za trzecie wino, które znalazło się w promocyjnej przesyłce zawierającej butelki ze świątecznej oferty Lidla. Wino pochodzi z Bordeaux, z apelacji Graves i jest jedynym winem czerwonym w zestawie. Od razu ostrzegam, że nie jest to wino, którym możemy cieszyć się zaraz po otwarciu butelki. Jeśli to zrobimy, będziemy mieli do czynienia ze stereotypowym obrazem taniego bordoszczaka (29,99 zł to chyba dość tanio), na przykładzie którego nadzwyczaj łatwo wytłumaczymy sobie  fenomen Carlo Rossi.

Jeśli ktoś nie przepada za winem (nie lubi, nie smakuje mu, czy co tam jeszcze), a wypada pojawić się w towarzystwie z tego rodzaju alkoholem i jeśli dodatkowo istnieje zagrożenie koniecznością spożycia przyniesionego "trunku", to wybór czerwonego CS wydaje się być rozwiązaniem idealnym. Nie za słodkie, nie za kwaśne, gładko wchodzi, nie rujnuje głowy ani portfela, co też może być w tym przypadku kwestią kluczową.

Ale jeśli na imprezce pojawimy się z momentalnie otwartym Graves z Lidla to wywołamy upiorny obraz taniego, francuskiego wina - kwaśny, cierpki płyn, który w końcówce pozostawia jeszcze wrażenie goryczy. Po za tym nie pachnie, a że na szczęście nie śmierdzi, to jest chociaż jakiś mały plusik i światełko w tunelu.

foto: materiały prasowe sieci Lidl.

A to wino akurat wymaga cierpliwości. Pozwólcie mu spędzić dwie, trzy godziny w dekanterze, nie chłodźcie za bardzo, a niedrogie Bordeaux przestanie być koszmarem z przeszłości. Pojawi się owoc wiśni i porzeczki, pojawią się przyprawy, pojawi się nieco tytoniu - prawda, że zbyt wilgotnego - kwas zelżeje, taniny się nieco wygładzą. Jeśli nie będziemy się śpieszyć istnieje spore prawdopodobieństwo, że wino "zagada". Pośpiech utrwali w nas - niestety - obraz francuskiego kwasiora, na którego nie warto wydawać kasy. Wszak w tej cenie możemy dostać półtoralitrowy gąsiorek łatwego i smacznego Carlo Rossi.

ps. przepraszam wrażliwych czytelników za użycie słowa trunek w stosunku do tak zacnego napitku, jakim jest to winko :)

piątek, 21 grudnia 2012

Wciąż na słodko.

Pinot gris to szczep, który dobrze utkwił mi w pamięci po degustacji win z Alzacji, byłem nim urzeczony. Zanim wypiłem swoją próbkę, którą dostałem w ramach świątecznej promocji Lidla przeczytałem kilka recenzji w sieci - koledzy okazali się szybsi, mieli więcej szczęścia ode mnie, któremu to zapalenie oskrzeli odebrało możliwość zabawy z winem. Recenzje były mało optymistyczne (Wojciech Bońkowski), poprzez raczej negatywne (Jakub Jurkowski), aż do tych wręcz odstraszających (Jakub Małecki). Szczerze mówiąc - zachęta marna.

A mi to wino smakowało, nawet bardzo. Prawdę mówiąc wolę to wino, niż Sauternes, o którym wspomniałem w poprzednim wpisie. I w odróżnieniu od Sauterns byłbym w stanie porwać się na samotne opróżnienie całej butelki, wcale nie musiałbym się nią z nikim dzielić, nawet - czysto egoistycznie - bym nie chciał. Mając do dyspozycji 2 x DoTrzechDych wybrałbym w Lidlu to Pinot Gris i jeszcze zostałaby mi dycha na jakieś ciasto - deser świąteczny jak się patrzy.

foto: materiały prasowe Lidl

Przegląd win alzackich rozbudził moją ciekawość dla Pinot Gris, Lidl swoim winem ciekawość tą podsycił, a ja wciąż czuję, że to mało, wciąż ma ochotę na szarego pinota - lidlowska słodka wersja wcale mnie nie zniechęciła. 

czwartek, 20 grudnia 2012

Słodki powrót do życia.

Czas już wrócić do świata żywych, do świata tych, którzy piją wino. Kolejka butelek do wypicia coraz dłuższa, bo nie pić to nie to samo, co nie kupować. To jest mój nałóg największy, większy niż samo picie. Butelki w kolejce nie chcą stać spokojnie - jedna ważniejsza od drugiej, przepychają się, krzyczą, każda chce być pierwsza i bądź tu człowieku mądry. A Mikołajów-dziwaków było w tym roku wielu. Dziwaków, bo czy to nie jest zastanawiające, że w dniu swych imienin Mikołaje nie oczekują prezentów, lecz rozdają je innym? Ale na ten urodzaj nie ma co narzekać, trzeba sobie z nim poradzić.

No dobrze, jeśli ma być sprawiedliwie, to musi być chronologicznie. A pierwszy w tym roku zjawił się Mikołaj z Lidla i przyniósł skrzyneczkę z winami z oferty świątecznej.

Lidlowa skrzyneczka, a w niej bordoska słodycz.
Najbardziej ucieszyło mnie białe, słodkie bordeaux z apelacji Sauternes. Ucieszyło z kilku względów. Po pierwsze degustacja win słodkich na Gali Grand Prix Magazynu Wino rozbudziła we mnie gorące do nich uczucie. Po drugie Sauternes będę pił po raz pierwszy w życiu, więc tym większa moja ciekawość. A po trzecie... patrz dwa poprzednie podpunkty.

Materiał prasowy sieci Lidl.

Pijąc to wino miałem oczywiście skojarzenia ze słodkim tokajem, pewnie dlatego, że innych odniesień dotąd nie miałem. W nosie króluje przyjemny zapach kandyzowanych owoców, a w ustach bardzo dojrzała brzoskwinia przełamana mirabelką, która już zaczyna być słodka, ale jest jeszcze odświeżająco kwaskowata. Do tego odrobina skórki pomarańczy. Co ciekawe, mimo sporej słodyczy wino nie "zamula", choć wypicie butelki w pojedynkę to zadanie raczej dla największych twardzieli.

Moje pierwsze Sauternes mile mnie zaskoczyło, piłem je z nieukrywaną przyjemnością. Nie wiem jak wypadłoby na tle innych win z tej apelacji, ale siłą rzeczy będzie punktem odniesienia dla kolejnych butelek z tego regionu.

Wino kosztuje 59,99 zł - dość sporo, choć jeśli wziąć pod uwagę metodę produkcji i małą wydajność z hektara upraw, to cena ta nie wydaje się już tak bardzo wygórowana. W każdym razie na pewno warto spróbować. 

Wkrótce mam zamiar dobrać się do pozostałych win ze skrzynki, więc nie regulujcie za bardzo odbiorników.

środa, 5 grudnia 2012

Winne Wtorki #40.

To już 40. wydanie Winnych Wtorków, ale wydaje się, że będzie raczej dość skromnie. Temat zadał Mateusz z Winnych Przygód, ale on sam stał się nieco ofiarą swojego wyboru. Wina z Doliny Loary są dość niepopularne i uczestnicy projektu mieli nie lada problem, by zdobyć flaszkę (czerwonego) trunku. Ja miałem trochę więcej szczęścia, ponieważ w sieci Winestory, która mnie trochę winnie wyedukowała, jest dość niezły wybór win francuskich i Dolina Loary też ma tam swoją reprezentację, choć przeglądając ich internetową stronę trudno znaleźć coś innego, niż różowe Anjou.

Już wcześniej piłem czerwone wino z loarskiej apelacji Saumur, dziś (a może wczoraj, bo wtorek był wczoraj) miałem okazję wypić Saumur Champigny, wino zabutelkowane dla Thierry Germain Selection (49). Nie wiem, to za układ, bo Thierry Germain jest uznanym producentem znad Loary, na jego stronie są wymienione nieco inne butelki. Być może czuwa nad produkcją u kogoś innego i będąc pewnym jakości powstałego tam wina firmuje je swoim nazwiskiem.


Wino, które otworzyłem jest dość ciekawe, ale mam świadomość, że nie wszystkim przypadnie do gustu. Nos nie ma czym zachwycić, przynajmniej nie od razu, w ustach natomiast dominuje solidnie uwędzona śliwka, mnóstwo zwietrzałego tytoniu i może trochę jesiennych liści. Kwas nie dominuje, za to kredowe garbniki są wszechobecne. To wino dało mi trochę do myślenia, bo z jednej strony nie porywa smakiem, a z drugiej jakoś niesamowicie intryguje. Dopijając butelkę do końca wciąż nie wiedziałem, czy wino ocenić na "plus", czy "minus". Chyba będę musiał powtórzyć eksperyment i przy najbliższej okazji przyjrzeć się jeszcze raz czerwonym winom znad Loary.

---------------------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #40 na podniebieniach innych blogerów
---------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Czerwona odtrutka.

Opiłem się ostatnio winami białymi, siarczyny rozpłynęły się po ciele i konserwują mnie teraz w stanie niechlubnym, bo ciało niewytrenowane jeszcze, a i mózg wciąż niewyćwiczony... No, ale ja nie o tym. Na szczęście udało mi się jeszcze krzyknąć "dość!" i ostatkiem sił odkorkowałem wino czerwone. I było to dobre posunięcie, bo sycylijski płyn sprawił mi sporo radości.


materiały: www.feudoarancio.it
Tym winem było syrah pochodzące z 2009 rocznika (podobno nienajlepszego dla Sycyli), a wyprodukowane przez Feudo Arancio. Otworzyłem je do całkiem niezłego steka, który w założeniu miał poprawić wygląd moich bicepsów, a jedynie zaokrąglił brzuch i teraz znów przez tydzień będę musiał jeść zieleninę. No, ale ja nie o tym. Wróćmy do wina, o którym trzeba powiedzieć, że pozbawione było kwasowego pazura, więc może i do długiego przechowywania się nie nadaje, ale po co ma się nadawać, skoro ma dawać radość tu i teraz. Taniny też gładziutkie, czy aksamitne, jak to się mówi, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by cieszyć się owocem suszonej śliwki, a może nawet ładnie uwędzonej, bo nuty dymne nie są temu winu obce, a do tego w ustach pojawia się waniliowa słodycz, pewnie od beczki, bo wino spędziło w niej całe 10 miesięcy. Czyli łatwo i przyjemnie, bez specjalnego wysiłku intelektu, co w przypadku stanu rzeczonego mózgu można zapisać po stronie zalet. Po stronie wad należy też coś umieścić i niech to będzie zbyt mała butelka, lepsza byłaby litrowa - jedna z tych, które coraz częściej pojawiają się w jednym supermarkecie na T.

To wino z supermarketu nie pochodziło, lecz z Salonu Win i Alkoholi, gdzie kosztuje złotych czterdzieści. Natomiast z supermarketu pochodzi inne wino z Sycylii, o 10 zł tańsze i zrobione z innego szczpu, ale o tym wspomnę w następnej notce, więc bądźcie czujni.

sobota, 1 grudnia 2012

Roczniki zatopione w masie.

Zdaje się, że już kiedyś wspominałem wam o tym, że jeśli widzę dwa roczniki tego samego wina stojące na półce obok siebie, to nie ma bata, muszę kupić dwie flaszki. Tak było z chardonnay Jacob's Creek (seria Classic - dajcie mi znać, gdzie w Wa-wie mogę kupić Reserva). Obok siebie w Tesco stały butelki z 2011 i 2012 roku.  Oczywiście największą pokusą był rocznik 2012, a więc najświeższy jaki można kupić. O ile dobrze pamiętam, do tej pory piłem dwa wina z 2012 roku, przy czym pierwsze - Don Adelio Ariano z Urugwaju - było wyjątkowo nijakie. Takie odniosłem wrażenie przelewając je przez siebie, nie wzbudzało żadnych emocji, nie pozostawiło żadnych wspomnień (dobrze, że robiłem notatki).

Oczywiście może się wydawać, że porównywanie roczników win produkowanych w milionach butelek zupełnie pozbawione jest sensu. Komputery kontrolują wszystko, dozują co trzeba, podwyższają (a może obniżają) temperaturę procesów produkcji i na koniec dają sygnał do butelkowania. Wszystko po to, by produkt był taki, jaki znają i jakiego oczekują wierni klienci.


A jednak. Rocznik 2012 sprawiał mi więcej frajdy (tzn. jeszcze więcej), niż 2011. Moc orzeźwiających cytrusów tonowanych nieco słodkawym melonem, aromat przyjemny, alkohol nieprzesadzony. Standardowe, smaczne wino codzienne, którym umilić sobie można nie tylko popołudnie i wieczór, ale też śniadanie. Otwarte wczoraj wino zyskało na "odstaniu" i dziś z sałatką ze świeżych warzyw i wędzonego tuńczyka stanowiło świetną kompozycję.

A sałatkę zrobiłem z biedronkowego miksu sałat z rukolą, płatów tuńczyka z Tesco, pomidorów koktajlowych z Reala, które to składniki wymieszałem z grecką oliwą z Lidla, doprawiłem solą i pieprzem, a na koniec posypałem startym serem Grana Padano z Tesco. Smacznego!

I tak oto największe sieci handlowe (różne - pluralizm przede wszystkim) zostały wsparte moimi, ciężko zarobionymi pieniędzmi. A co Wy - Tesco, Lidlu i Biedronko zrobicie dla mnie?