poniedziałek, 22 czerwca 2020

Winnica Jura, Pet-Nat 2018.


Nie będę udawać, że jestem specjalistą od Pet-Natów, win które są chyba obecnie na szczycie listy poszukiwań polskich winomaniaków, choć nie wykluczam, że to jakaś ogólnoświatowa tendencja, która zapewne rozpoczęła się znacznie wcześniej niż u nas. Ja sam po raz pierwszy spróbowałem tego typu win dopiero w tym roku, podczas kameralnego spotkania blogerów, odbywającego się pod hasłem "Schadzki Winopisarzy". Były to Integrale Frizzante - białe wino z Włoch (które zresztą sam przyniosłem) oraz  różowe wino z Moraw - Syfany Vavrinec. Na podstawie dwóch wypitych kieliszków, fakt, że nieco głębszych, nie jestem w stanie napisać na ich temat dużo więcej ponad to, że mi smakowały, a tańczące na podniebieniu bąbelki wprawiły mnie w dobry nastrój. No, ale też rozbudziły ciekawość i siłą rzeczy wepchnęły na nowy tor winnych przygód.

Czym jest Pet-Nat, poza tym, że jest dla mnie kompletną nowością? Pet-Nat to skrót od francuskiego wyrażenia pétillant-naturel, co oznacza "musujące [wino] naturalnie". To naturalne musowanie bierze się stąd, że do butelek wlewa się wina jeszcze pracujące, w których nie zakończyła się fermentacja pierwotna. Butelki takie zamyka się kapslem, a same wina oczywiście nie są klarowane, a więc mamy do czynienia z nieprzerwanym dojrzewaniem na osadzie. Zabiegi te w założeniu mają zapewnić winu młodzieńczą świeżość i bąbelki z jednej strony, z drugiej zaś aromatyczno-smakowy pozór wina już dojrzałego. Aspekt wizualny siłą rzeczy jest przy ocenie takiego wina pomijany, mętność w "normalnym" winie byłaby uznana za jego wadę.

Ten ostatni element zniechęcił moją żonę do spróbowania Pet-Nata z Winnicy Jura - wina, które znalazło się w zestawie, jaki kupiłem w internetowym sklepie producenta. Uznała, że woli jednak krystaliczną czystość swojego ulubionego prosecco czy hiszpańskiej cavy, co z jednej strony mnie nieco zmartwiło, ale z drugiej zapewniło mi przecież całą butelkę wina, którym nie musiałem się z nikim dzielić.

Pijąc tego Pet-Nata miałem wrażenie, że jest to mieszanka zwykłego białego wina zmieszanego z jabłkowym cydrem i zaprawionego lekko esencją pomarańczową. Ten pomarańczowy aromat w połączeniu z zapachem pieczonego jabłka dominował w nosie, ale i przekładał się na smak wina. Wyraźny cukier resztkowy nie zamulił wina, wydawało się ono rześkie do samego końca, niezła równowaga jest na pewno atutem tego wina. 

Przyznaję, wino mi się podobało, ale jakoś specjalnie nie skradło mego serca. Niemniej jednak będę starał się wracać do niego w przyszłych rocznikach, jak na razie nie widzę powodu, by nie kibicować polskim winom, zwłaszcza musującym - bąble od kilku ładnych lat władają moim sercem.

Na zakończenie dodam, że wino oficjalnie kosztuje 70 zł, w moim zestawie wyszło znacznie taniej, gdyż średnia ceny butelki nie przekroczyła 50 zł. Dla porządku dodam, że ten Pet-Nat powstał w 100% z odmiany hibernal i jest winem półwytrawnym.

środa, 17 czerwca 2020

Dwór Sanna, Regent 2016.


Po moich nielicznych doświadczeniach z polskimi winami, ale i po lekturze internetowych recenzji innych winopijców po nie sięgających, gotów byłbym zaryzykować tezę, że białe wina spokojnie wytrzymują międzynarodową konkurencję, coraz modniejsze rodzime wina różowe już są w światowej czołówce, a tylko te ziemisto-buraczane czerwienie ciągną nasze winiarstwo w dół. Może narażę się na śmieszność (a może nawet na politowanie), ale mi ten profil aromatyczno-smakowy polskich czerwonych wydaje się interesujący i najzwyczajniej w świecie mi pasuje. Smakowały mi Polonezy z Biedronki i Polki z Lidla, podobał mi się Krojcig ze swym Regentem.

Ostatnio też sięgnąłem po butelkę regenta z Winnicy Dworu Sanna oczekując tych naszych, dobrze mi znanych, polskich smaków. A tu zupełne zaskoczenie, bo w kieliszku co prawda niemal czarne wino, ale smak kojarzący mi się momentalnie z Rioją, która ma jednak nieco jaśniejszą barwę. Mówię serio, pełne owocu wino, nabite nieco beczką, ale z przyjemną taniną i mocno wyczuwalną, solidną kwasowością. Wąchałem, cmokałem, siorbałem, przełykałem, a i wypluć się zdarzyło, ale wrażenie wciąż pozostawało to samo. Jak nic, ktoś przelał cranzę do butelki :) Zdziwienie, ale i radość, bo ja Rioję lubię, a i beczkę w niej również. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko się cieszyć, bo choć charakter wina zdecydowanie inny od moich dotychczasowych doświadczeń, to jednak ten smak jest takim, jakiego często szukam w czerwonym winie. Do tego dobry stek i pełnia szczęścia w zasięgu ręki. I portfela.

Dobra robota Sanno! Dziękuję!

Wino kupiłem wysyłkowo od producenta.