Wiele hałasu o nic.
Tak bym podsumował całą tą zadymę o wina portugalskie w Biedronce, a właściwie o ich ceny. Sprawa może nie jest czysta z punktu widzenia prowadzących winne interesy, bo oficjalni dystrybutorzy na widok „swoich” win sprzedawanych w Biedronce za połowę ceny najzwyczajniej w świecie mają prawo się wkurwić. Ale dla mnie, zwykłego śmiertelnika i amatora win cena dyskontowa odpowiada rzeczywistej wartości tych trunków, zwłaszcza że to są najczęściej wina proste, podstawowe. Loios Tinto i Branco, Monte Velho, Pe Tinto i Branco, Lello - to wina, które piłem, które mi smakowały, ale też bez przesady, w zachwyt szczególny nie wpadłem.
Dziś daję szansę wspomnianemu wyżej Monte Velho (Herdade do Esporao), rocznik 2010. Pewnie pamiętacie moją niedyspozycję po wypiciu tego wina jakiś czas temu. Oczywiście nie była to wina wina, ale jakiś wstręt chwilowy do czerwonego wina miałem. Teraz, kiedy przeżycia owe są już tylko mglistym wspomnieniem, sięgam po portugalską butelkę i cieszę się orzechowymi i dymnymi aromatami. Cieszy również wiśniowo-jagodowy smak, drażni natomiast nazbyt szczodra kwasowość. Bońkowski i Bieńczyk w „Winach Europy” piszą:
Monte Velho , dostępne w każdej portugalskiej restauracji, to brand z ludzką twarzą: dobre winogrona, kulturalna winifikacja, uczciwa cena – więcej nie trzeba.
Uczciwa cena - w Portugalii rzecz jasna – ok. 4 €. W Biedronce podobnie, teraz nawet taniej (na wyprzedaży płaciłem 13,79 zł). W innym polskim sklepie stoi za 41 zł. O tych rozbieżnościach cenowych szerzej pisze na swym
blogu sam Bońkowski. 20-25 zł, za tyle maksymalnie mógłbym kupić wino, nie odnosząc wrażenia, że przepłacam. I nie tyle chodzi tu o samą cenę, co o stosunek jakości do ceny. Dla mnie to wino nie jest żadną rewelacją, ale każdy z nas ma nieco inny gust, być może dla niektórych to wino jest warte wydania czterech dych, a może i więcej. Dziś problemy żołądkowe mnie nie trapią, ale pół butelki tego wina to aż nadto, reszta trafiła do zlewu – szkoda czasu.
Z winami Loios (Joao Portugal Ramos), zarówno białym, jak i czerwonym jest podobnie. To naprawdę niezłe wina, ale nie za cenę 40 zł. To są przecież podstawowe, codzienne wina tego producenta. Nie wylądowały w zlewie, te były smaczne, tych byłoby szkoda. Jeszcze pewnie można znaleźć wyprzedażowe butelki w Biedronce za jedyne 12,49 zł. Być może to o tych winach pisał w swym felietonie „O cenach win słów kilka” Andrzej Daszkiewicz (Magazyn Wino), przy czym stawiał zarzut jednej z popularnych sieci dyskontów, że wino z reklamowej gazetki było raczej średnio dostępne. Ja nie zauważyłem ich braku, a już szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie więcej jest amatorów piwa i wódki (też tańszych) niż wina. Valpolicella Ripasso była dostępna w Kołobrzegu jeszcze pod koniec lipca, mimo że promocyjna sprzedaż win włoskich zakończyła się dość dawno. W Elblągu widziałem „słynne” i szeroko na forach omawiane barolo, choć tego trunku nie piłem, więc nie wiem jak w tym przypadku przedstawiała się relacja jakości do ceny i ile barolo jest w barolo.
Trochę mnie jednak dziwi, że dość znane w polskim winnym światku osobistości tak otwarcie stają w obronie interesów tych, którzy importowane przez siebie wina sprzedają w cenach mocno przesadzonych. Dziwię się tym bardziej, że sprawa dotyczy win raczej pospolitych. Wydawać by się mogło, że wszystkim amatorom wina zależy na tym, by nie tracić fortuny na ulubione trunki. Pachnie mi tu diabelską siarką konserwującą symbiotyczny układ importerów i krytyków win. Wszak jedni bez drugich żyć nie mogą. Niestety.