Aktualnie znajduję się na Gran Canarii, chciałem zatem w swoim blogu napisać coś na temat tej wyspy, ale co by tu napisać odkrywczego, kiedy wszystko można wyczytać w pierwszym lepszym przewodniku. Że góry ładne, że słynne kanaryjskie diuny zachwycające, że woda w oceanie ciepła? Nuda!
Ale życie potrafi sprawić niespodziankę i wesprzeć autora miotającego się w poszukiwaniu natchnienia.
Dziś w sklepie spotkaliśmy miłego Polaka (pozdrawiamy Cię, Marcinie) z którym porozmawialiśmy sobie o życiu na wyspie. Podobno na Gran Canarii mieszka oficjalnie i zupełnie legalnie 600 naszych rodaków. Robią tu interesy, trochę budują, wykonują jakieś usługi. Opowiedział nam co nieco o swoim tutaj życiu. Okazało się, że był między innymi kelnerem w barze „Tertulia” w naszym hotelu.
- „Fajny hotel, pracowałem tu trochę, ale wiecie, to ciężka praca, teraz pracuję na swoim.” - powiedział próbując sprzedać nam swoje usługi jako kierowcy-przewodnika. „Tu obok jest jeszcze lepszy hotel, też w nim pracowałem, a ostatnio był tu nawet Pan S. ze swoją świtą. Urządził tu konferencję dla 50 osób, które zabrał na wyspę swoim prywatnym samolotem.”
- „To ciekawe.” – odpowiadam i nie była to tylko zdawkowa reakcja na jego słowa, gdyż Pan S. jest moim pracodawcą.
- „Chodziłem po promenadzie, dużo Polaków.” – mówi Marcin – „Trochę sobie z nimi pogadałem. Byli bardzo zadowoleni. Super pogoda, szef za wszystko płaci.”
- „To ciekawe.” – mówię raz jeszcze, choć tym razem nieco grzecznościowo.
- „Macie mój telefon, zadzwońcie, pokażę Wam kawałek wyspy i nie zedrę z Was, jak Ci tutaj.”
Uświadomiliśmy sobie, że naprawdę nie jest tu jakoś tanio. Piwo w knajpie kosztuje 3 euro, litr sangrii aż 11. Sałatka - trochę warzyw z tuńczykiem aż 6 euro. Drogo.
Zwłaszcza, że Pan S. kilka tygodni wcześniej obciął mi pensję o 15%.
Rzeczywiście, nabraliśmy pewności, że ktoś z nas zdziera…
No, ale w końcu jest kryzys…
Ale życie potrafi sprawić niespodziankę i wesprzeć autora miotającego się w poszukiwaniu natchnienia.
Dziś w sklepie spotkaliśmy miłego Polaka (pozdrawiamy Cię, Marcinie) z którym porozmawialiśmy sobie o życiu na wyspie. Podobno na Gran Canarii mieszka oficjalnie i zupełnie legalnie 600 naszych rodaków. Robią tu interesy, trochę budują, wykonują jakieś usługi. Opowiedział nam co nieco o swoim tutaj życiu. Okazało się, że był między innymi kelnerem w barze „Tertulia” w naszym hotelu.
- „Fajny hotel, pracowałem tu trochę, ale wiecie, to ciężka praca, teraz pracuję na swoim.” - powiedział próbując sprzedać nam swoje usługi jako kierowcy-przewodnika. „Tu obok jest jeszcze lepszy hotel, też w nim pracowałem, a ostatnio był tu nawet Pan S. ze swoją świtą. Urządził tu konferencję dla 50 osób, które zabrał na wyspę swoim prywatnym samolotem.”
- „To ciekawe.” – odpowiadam i nie była to tylko zdawkowa reakcja na jego słowa, gdyż Pan S. jest moim pracodawcą.
- „Chodziłem po promenadzie, dużo Polaków.” – mówi Marcin – „Trochę sobie z nimi pogadałem. Byli bardzo zadowoleni. Super pogoda, szef za wszystko płaci.”
- „To ciekawe.” – mówię raz jeszcze, choć tym razem nieco grzecznościowo.
- „Macie mój telefon, zadzwońcie, pokażę Wam kawałek wyspy i nie zedrę z Was, jak Ci tutaj.”
Uświadomiliśmy sobie, że naprawdę nie jest tu jakoś tanio. Piwo w knajpie kosztuje 3 euro, litr sangrii aż 11. Sałatka - trochę warzyw z tuńczykiem aż 6 euro. Drogo.
Zwłaszcza, że Pan S. kilka tygodni wcześniej obciął mi pensję o 15%.
Rzeczywiście, nabraliśmy pewności, że ktoś z nas zdziera…
No, ale w końcu jest kryzys…