sobota, 27 listopada 2010

Vinho Verde


Nie wiem czy picie vinho verde o tej porze roku to dobry pomysł, ale czy człowiek musi mieć zawsze dobre pomysły? Lato minęło, na następne trzeba poczekać, balkon już zamknięty a vinho verde lepiej wypić wcześniej, niż później. Postanowiłem nie czekać. W domu przy kaloryferze ciepło, przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że jestem na portugalskiej plaży i tam, na leżaczku, pociągam chłodne, leciutko musujące wino. Ale kaloryfer to nie plaża, a wino, choć nazwę miało obiecującą, wiele wspólnego z dobrym vinho verde nie miało. Complo Vinho Verde kupione w sklepie należącym do dużej sieci handlowej (E.Leclerc) okazało się porażką maksymalną. Nic w nim nie musowało, nie przywoływało skojarzeń z żadną plażą, nawet tą nadbałtycką. Nie polecam, a nawet odradzam, choć lubię eksperymenty i niejedno dziwne wino wypiłem. Nie tego oczekiwałem, rozczarowałem się tylko i tyle. Może było już za stare, pochodziło z 2007 roku i pewnie lepiej byłoby wypić je ciut wcześniej, ale stawiałbym raczej na to, że po prostu wino to producentowi nie wyszło.

Po kilku dniach sięgnąłem po inną butelkę portugalskiego wina. Vinhas Altas Vinho Verde z 2008 roku dla odmiany okazało się strzałem w dziesiątkę. Leciutkie (tylko 10%), cudownie musujące, orzeźwiające. Pić takie wino to czysta przyjemność. Ale pod jednym warunkiem. Nie powinno robić się tego w samotności, bo nigdy nie osiągnie się pełnej radości z jego picia, tak samo jak nigdy nie będzie cieszyło wylegiwanie się w pojedynkę na portugalskiej plaży. Nawet najpiękniejszej na świecie.

czwartek, 18 listopada 2010

Beaujolais.

Trzeci czwartek listopada, czyli czas na Beaujolais Nouveau. Wiem, wiem, to jest niemodne i to niemodne już od kilku lat. Tak przynajmniej twierdzą Ci, co już trochę wypili, a zatem i parę rozumów zjedli. Ja, jako młody (nouveau) uczniak odnajdują jednak pewną przyjemność w piciu Beaujolais. W tym roku postanowiłem otworzyć dwie butelki. Tegoroczne młode wino z Beaujolais i wino z 2007 roku, ale z apelacji Beaujolais Villages.


To drugie z wymienionych win zaskakuje intensywnym bukietem, fakt że niezbyt różnorodnym, bo wyraźnie wyczuwalne są według mnie tylko powidła truskawkowe. Po spróbowaniu trunku dopisać do wrażeń smakowych można wiśnie wyciągnięte z domowego, dobrze zrobionego kompotu. Taniny są delikatne, wyczuwalne, ale zupełnie do przyjęcia dla osób, które nie znoszą herbacianych fusów w smaku wina.

Tegoroczne nouveau też ma zapach kompotu, ale mocno rozrzedzonego, z owoców z pewnością czerwonych, ale trudno identyfikowalnych. W ustach pojawia się co prawda zarys wiśni, ale odległy, dopiero wyłaniający się z mgły, jeszcze pozbawiony barwy, intensywności.


Obie butelki kosztowały w zasadzie tyle samo, ok. 30 zł. Ich charakter jest podobny ale beaujolais villages z 2007 roku jest jakby "podkręconą" wersją nouveau, bardziej intensywną skoncentrowaną. Wybór zatem jest oczywisty. Świeżak wybiera wersję bardziej dojrzałą.

Gdzie jest malbec?

Pierwszy dzień listopadowego urlopu postanowiłem zaplanować dość szczegółowo i ze sporym wyprzedzeniem. Z życiowego doświadczenia już wiem, że nadmiar tych planów zwykle skutkuje ich niewykonaniem, więc główne cele ograniczyłem do dwóch. Po pierwsze zobaczyć nowo wyremontowany Plac Grzybowski. Po drugie znaleźć prosty i szybki przepis na stek argentyński, który mógłbym popić dobrym malbekiem. To była baza, na której mój plan mógłby się rozwijać, dająca też miejsce na zachcianki miasta, którego polecenia zwykłem spełniać i żądaniom którego ulegam bez większych oporów.

Samochód pozostawiłem na parkingu, moje auto w centrum byłoby uciążliwe i dla mnie, i dla rzeczonego miasta. Nigdy nie miałem zastrzeżeń do miejskiej komunikacji (jestem wielkim fanem metra), udałem się zatem krokiem leniwym, ale pewnym w kierunku metra "Stokłosy". Miasto (dzielnica) i żądza pieniądza kazały mi zajść do kiosku po bilet (całodobowy) i kupon totolotka, który z miejsca stał się świadectwem mojej naiwnej wiary w przyszłość łatwą i przyjemną.

Wysiadłem na stacji "Świętokrzyska" i jak zwykle w kierunku Placu Grzybowskiego ruszyłem ulicą Próżną, która w mej świadomości prosperuje jako ulica "Opróżniona". Mało w niej życia obecnie, stan ten trwa nieznośnie długo. Zbyt długo. Jedynym bogactwem ulicy wydają się być rozliczne ślady (te zwarte jeszcze, i te już rozmazane) psich kup. Tego "majątku" nie pragnę i z uwagą stawiałem kroki, starając się nie wdepnąć w organiczne bogactwo śladów obecności "braci mniejszych". Szczęśliwie docieram do punktu pierwszego mojego planu. Hmmm. Nie umiałem ocenić urody nowego placu, światło (przedpołudniowe jeszcze) nie pozwalało mi uchwycić wyczuwalnego podskórnie piękna tego miejsca. Uznałem, że lepiej będzie jeśli nie będę się silił na udane zdjęcia i poczekam na lepszy moment, aby to miejsce godnie i uczciwie zareklamować. Może lepszą porą na odwiedzenie placu byłby wieczór.

Udałem się zatem w kierunku "Złotych tarasów" by tam, w sieci Marks & Spencer odnaleźć towarzysza mojego posiłku. Ulica E. Plater wygląda coraz piękniej. Kamienno-mozaikowe murki rozdzielające pasy ruchu kojarzą mi się jakoś z Gaudim i Barceloną, w której jak dotąd jednak nie byłem. W "Marks &  Spencer" nie znalazłem malbeka ani z argentyńskiej Mendozy, ani z francuskiego Cahors. Jakoś głupio było mi wyjść z pustymi rękoma, wyszedłem zatem z butelką chateauneuf-du-pape, o której wspomnę zapewnie kiedyś w przyszłości. Zdecydowałem się na wino tego typu, ponieważ kilka dni temu miałem okazję i niewątpliwą przyjemność wypicia chateauneuf, które bardzo mi smakowało i nie było przy okazji bardzo drogie (ok. 70 zł). Etykieta poniżej.




Malbeka musiałem poszukać gdzieś indziej. Wsiadłem do tramwaju nr 33 i pojechałem w kierunku Ronda Radosława. Jazda tramwajem, choć bezproblemowa i szybka (zważywszy na tempo poruszających się obok samochodów) nie była dla mnie przeżyciem szczególnie radosnym. Jakimś smutkiem napełnił mnie obraz tych wszystkich starych ludzi, którzy resztki sił oszczędzają na walkę o ostatnie wolne miejsca w tramwaju. No ale ja nie o tym. Chciałem dotrzeć na ulicę Burakowską. Znajduje się tam znany i cieszący się dobrą marką skład win. Tam bez problemu kupiłem upragnionego malbeka, w zamian zmalał skład banknotów w moim portfelu. Ale co tam, żyje się tylko raz. Koty jednak mają nieco lepiej.

Sam skład win, wraz z towarzyszącą mu restauracyjką okazał się być "złotym środkiem", dosłownie i w przenośni. Leży pomiędzy ośrodkiem warszawskiego konsumpcjonizmu, jakim jest CH "Arkadia" a miejscem spoczynku zacnych obywateli Warszawy, dla których dobra doczesne straciły nieco na znaczeniu. Powązki, bo o nich mowa, wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Wstyd się przyznać, ale byłem na tym cmentarzu pierwszy raz w życiu. Miejsce bardzo mi się tam spodobało i będę się starał nawiedzać je częściej. Ile tam ciekawych zakamarków, ile interesujących kadrów...

Co do malbeka, to muszę uczciwie powiedzieć, że mimo trudu włożonego w jego odnalezienie, nie został on ozdobą przygotowanego na argentyńską modłę steku. Nie zmieścił się w chłodziarce wypełnionej już innymi trunkami. Jego rolę przejął zacny przedstawiciel francuskiej apelacji Cotes du Rhone Villages.


Mój Boże, jak bardzo mi to wino smakowało. Połączenie steku z tym winem może nie było idealne (choć zastrzeżeń nie mam), ale trud włożony w wypełnienie dzisiejszego planu opłacił się z nawiązką. Z dużą nawiązką...

środa, 10 listopada 2010

Kolejne eksperymenty.

Im więcej piję win "lepszych" i droższych, tym większą mam pokusę by sięgnąć po niedrogie, a nawet bardzo tanie wina z marketu takiego jak Lidl. Tym razem padło na produkty pochodzące z Włoch, Francji i Grecji. O ile Bordeaux i Montepulciano widziałem wcześniej na półkach Lidla, to wino z Grecji było dla mnie nowością i to, jak na trunki sprzedawane w tej sieci, nowością drogą (niemal 15 zł). Co ciekawe, wino to okazało się całkiem przyjemne w piciu, co stwierdzić musiałem nie tylko ja, bo podczas kolejnej wizyty w sklepie już go dostrzec nie umiałem. Bordeaux i Montepulciano piłem wcześniej (inne roczniki), nie byłem specjalnie zachwycony, ale też i nad nimi nie płakałem. Tym razem Bordeaux okazało się całkiem przyzwoite, lepsze od tego z 2008, natomiast produkt włoski utwierdził mnie w przekonaniu, że 9,99 to cena graniczna, przekroczenie której byłoby bezczelnym zamachem na portfel amatora niedrogich win. Ranking win odpowiada całkowicie cenom, jakie przyszło mi za nie zapłacić. Niecałe 40 zł wydane na trzy wina to i tak niemal okazja, zatem proces badawczy okazał się niezbyt kosztowny, ale wiele wnoszący do mej winnej edukacji.

Mój ranking:
  1. Grecja - 14,99 zł
  2. Francja - 13,45 zł
  3. Włochy - 9,99 zł
A jeśli ktoś próbował i ma zdanie odmienne to zapraszam do skomentowania wpisu i podzielenia się własnymi wnioskami z eksperymentu.

niedziela, 7 listopada 2010

Winne Chiny

W Hongkongu zakończyły się właśnie 3. Międzynarodowe Targi Wina. Brało w nich udział blisko 700 wystawców z 29 krajów. Krajem partnerskim targów była Australia, która jest trzecim pod względem wielkości dostawcą wina do Hongkongu. Najbogatszą ofertą, poza Australią, mogły poszczycić się Francja, Włochy i Hiszpania, które reprezentowało ponad 370 wystawców, dwa razy więcej niż w zeszłym roku, co wyraźnie pokazuje, jak ważnym rynkiem dla wina są Chiny. Całkowita wartość importu wzrosła w pierwszych trzech kwartałach 2010 roku o 72 procent i osiągnęła poziom 4,67 mld hongkońskich dolarów. Dzięki temu Hongkong stał się drugim pod względem wielkości centrum aukcyjnym wina (po Nowym Jorku) spychając Londyn na miejsce trzecie.

Coś mi się zdaje, że przy takim popycie na wino ze strony Chin europejscy amatorzy wina będą musieli zadowolić się winem drugiego i trzeciego sortu albo słono płacić za wina najlepszej jakości.

Idę po kupon Lotto...

poniedziałek, 1 listopada 2010

Amarone


Amarone della Valopolicella, zwykle nazywane po prostu Amarone, jest włoskim winem wytrawnym pochodzącym z regionu Veneto. Powstaje z mieszaniny gron szczepów Corvina (40-80%) i Rondinella (20-40%), dopuszcza się również stosowanie innych czerwonych winogron (5-25%) takich jak molinara, dindarella, oselletta, croatina, jednak udział każdej z tych odmian nie może przekroczyć 10%. W przypadku wina, które miałem przyjemność pić (Lena di Mezzo, Monte del Fra) było to 80% szczepu Corvina i 20% szczepu Rondinella.

Proces produkcji wina jest szczególnie ciekawy i to właśnie jego specyficzny przebieg decyduje i wyjątkowym charakterze tego trunku. Osobom chcącym bliżej poznać szczegóły procesu produkcji wina polecam przeczytanie artykułu ze strony vinisfera.pl, który pierwotnie ukazał się w branżowym miesięczniku branżowym „Rynki alkoholowe”.

Trzeba przyznać, że nie jest to tanie wino, choć jeszcze kilka, kilkanaście lat temu ceny winogron, z których powstaje wino były bardzo niskie i Amarone było bardzo konkurencyjne w stosunku do najbardziej znanych win włoskich, takich jak Barolo i Brunello di Montalcino. Jednak do dzisiaj wzrosły one nawet kilkunastokrotnie, co w połączeniu w wysokimi kosztami produkcji i niemałymi marżami sklepów w Polsce sprawia, że butelkę niezłego Amarone trudno kupić u nas za mniej niż 100 zł. Niemniej jednak zdecydowanie polecam wypicie tego oryginalnego wina, a ocenę jego rzeczywistej wartości pozostawiam amatorom boskiego trunku.

Mi w każdym razie przypadło do gustu.

Winestory, 139 zł