niedziela, 29 marca 2020

Glen Carlou, Tortoise Hill 2013.


Dziś nie piszę o winie z Bordeaux, a z RPA, ale jego skład wyraźnie nawiązuje do bordoskich produktów. Powszechnie wiadomo, że w tym regionie Francji króluje mieszanka cabernet sauvignon i merlot, z niewielkim udziałem innych odmian, takich jak petit verdot, czy malbec. Moje dzisiejsze wino, to mieszanka tylko tych dwóch głównych odmian o równym udziale w kupażu. Skład wina to tylko punkt zaczepienia i nawiązanie do moich tekstów z ostatnich tygodni, ale tak naprawdę kupiłem je kilka dni temu po to, by sprawdzić w jakim stanie może być niedrogie wino z RPA, w dodatku zamknięte zakrętką, po upływie kilku ładnych lat od momentu wypuszczenia go na rynek. 

W nosie czuć nadal odświeżający aromat liści porzeczki z odrobiną nut balsamicznych, w ustach zaś niezmęczone ciemne owoce w tytoniowej otulinie, żywa kwasowość i wciąż wyraźna tanina. Jedynie kolor wina przy uważnej obserwacji może coś powiedzieć o wieku wina, ale próżno szukać tu jakichś wytrąceń.


Jestem mile zaskoczony tym winem, tym jak dzielnie przetrwało transport i kilkuletnie "półkowanie" w nie zawsze optymalnych warunkach. W dodatku mamy do czynienia z tanią, popularną linią win, obecnie już nieistniejącą, ale pokazującą potencjał producenta. Mam jeszcze w zanadrzu dużo droższą butelkę od Glen Carlou, której zawartość również można z łatwością podciągnąć pod bordoski blend, więc możecie spodziewać się jej recenzji na blogu.

Nie bójcie się próbować starszych (tanich) win w obawie przed nieudanym eksperymentem. To wszystko składa się na Wasze doświadczenia. Jestem teraz na etapie edukacji domowej moich dzieci, więc cytowanie klasyków przychodzi mi łatwo, a poniższy fragment jest autorstwa tego, który od wina raczej nie stronił: 
"Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie."
Prawdopodobnie trudno będzie Wam kupić to wino, ponieważ ta linia Glen Carlou nie jest kontynuowana, być może w którymś sklepie stacjonarnym Winestory są pojedyncze butelki, ale dziś - w czasie pandemii - trudno komuś polecać wyjście do sklepu z winami. #zostanwdomu 

wtorek, 24 marca 2020

Kwarantanna z Bordeaux w kieliszku.

Koronawirus. To w zasadzie jedyny temat, jaki wałkowany jest przez media, wszystkie stacje tv odpaliły liczniki zakażonych, oczywiście z uwzględnieniem zgonów. Prowadzenie statystyk utrudniają niektóre przypadki - lekarz, który popełnił samobójstwo chorował z powodu koronawirusa, ale to nie wirus go zabił, czy młoda rodząca kobieta zakażona wirusem, która umarła "tylko" na sepsę. Wyjątkowo często słyszy się słowo sepsa w przypadku zgonów w szpitalach, co bardziej mnie przeraża, niż sam koronawirus.

W pracy wprowadzono system rotacyjny z pozorami izolacji od innych współpracowników. Zaczęło się to u mnie od sześciu dni bez pracy, przez trzy dni będę pracować po 12 godzin, a potem znów 6 dni odrabiania lekcji w domu. Oczywiście z dziećmi, to ich prace domowe zlecane przez internet, chociaż mam poczucie, jakbym to ja był znów w podstawówce, w dodatku w dwóch klasach naraz. 

Po lekcjach (wysysają więcej energii niż praca) czas na relaks przed telewizorem i z kieliszkiem w ręku. Jak zauważyliście na blogu dominującym tematem są wina z Bordeaux, dzisiejszy wpis także będzie tego regionu dotyczył. Siedzenie w domu bez konieczności zajmowania się sprawami zewnętrznymi sprawia, że też zdecydowanie więcej czasu jest na samą celebrację picia win. Coraz częstszym akcesorium jest dekanter, bez niego nie odbyła się żadna domowa degustacja w mijającym tygodniu. A dekantacji, raczej w celu napowietrzenia win, niż oczyszczenia ich z osadu, poddałem zawartość trzech butelek.


Pierwszym winem było Château du Grand Soussans 2013 z apelacji gminnej Margaux. W Margaux znajduje się najwięcej winnic, które znalazły się słynnej klasyfikacji win z 1855 roku. Oczywiście wino, które próbowałem do niej nie należy, ale może i na nie skapnęła kropelka splendoru. Zobaczymy. Wg mojej rozkminki producentem tej etykiety jest Château Tayac na zamówienie Maison Bouey, dużego producenta i dystrybutora win we Francji i na świecie. Samo wino całkiem dobre i bardzo łatwe w picu. Wyjątkowo łagodne, ale na szczęście nie w stylu owocowego kompotu, tylko rasowego wina z wyraźnie zaznaczoną kwasowością, aksamitną taniną i wyraźnym owocem. Byłem zadowolony, choć miałem niedosyt taninowego pazura, być może kilka lat spędzonych w butelce sprawiło, że wino nabrało ogłady i miękkości, nie sposób odmówić mu elegancji. Cena też przyzwoita, wino kosztowało 59,99 zł. Jeśli chodzi to skład, to dominuje tu cabernet sauvignon (55%), w nieco mniejszej ilości merlot (40%) i odrobina petit verdot (5%), czyli to, czego możemy się spodziewać po lewym brzegu Żyrondy  


Taniny nie brakowało zaś w drugim winie - Château Laurensanne 2016 z apelacji Côtes du Burg. Tu była ona bardzo wyraźna, czego nawet w najmniejszym stopniu nie uznaję za wadę, jestem na takim etapie winnej przygody, że szorowanie taniny uznaję za perwersyjną przyjemność. Dekanter z czasem tę taninę wygładził, wino stało się łagodniejsze, a dobre wrażenie, jakie miałem zaraz po otwarciu wina, z czasem spotęgowało swoją moc. Cena bardzo przyzwoita - 38,99 zł. Co do składu, to trzeba było znów przeprowadzić małe śledztwo, co w przypadku win bordoskich jest niemal standardem, ale udało mi się wydobyć te cenne informacje: 65% merlot, 30% cabernet sauvignon i 5% malbec. Winnica należy zaś do rodziny Schweitzer - Vignobles Albert Schweitzer.


Najmniejsze wrażenie zrobiło wino ostatnie Château Beaumont 2017 z apelacji Haut-Médoc, ale tylko w tym sensie, że brakowało mu jakiejś szczególnej cechy, która mogłaby je jakoś specjalnie wyróżnić na tle innych.  Z drugiej strony bez sensu jest jednak zarzucać mu, że nie ma żadnej skazy, albo wyrazistego ozdobnika. To był naprawdę miły, grzeczny, nienaganny kompan podróży po świecie wina, w którego towarzystwie będziecie czuć się komfortowo. Wino najmłodsze z trzech opisanych, ale za to najdroższe - 74,99 zł. Angielska wersja strony internetowej producenta pomija w informacjach technicznych rocznik 2016 i degustowany przeze mnie rocznik 2017, ale można je odnaleźć w wersji francuskiej. W roczniku 2017 cabernet sauvignon stanowił 50% kupażu, merlot 48%, a petit verdot pozostałe 2%. 

W zasadzie wszystkie wina były fajne, podobały mi się, nie miałbym nic przeciwko temu, by jeszcze kiedyś do nich wrócić.

Wszystkie wina kupiłem w Leclerku na Ursynowie. 

sobota, 14 marca 2020

Château Barreyres 2016.


Dzisiaj wpis raczej krótki, nie zmęczycie się czytając, wypiłem dobre (jak zwykle moim zdaniem) wino i w zasadzie mógłbym na tym zakończyć tekst rekomendując Wam jedynie spróbowanie tej etykiety. Dla porządku dodam i w dodatku na początku, że to znów wino z Grupy Castel, co też dla wielu może być czynnikiem dyskwalifikującym. 

Mając chwilę na spokojną degustację odkopałem swój dekanter, przelałem do niego wino i odczekałem przynajmniej trzy kwadranse. Nie wiem, czy to zasługa li tylko dekantera, czy po prostu wino samo w sobie było dobre, w każdym razie pijąc je miałem przekonanie, że mam do czynienia z super zrównoważonym winem. Kwasowość, alkohol, owoc i tanina występowały w takich proporcjach, że tylko żal mnie ogarnął, że to zwykła butelka była, a nie magnum, jak w przypadku Château Tour Prignac.

Polecam!


wino: Château Barreyres, 2016.
pochodzenie: Francja, Bordeaux, Haut-Medoc AOC
odmiany: 51% merlot, 49% cabernet-sauvignon
alk.: 13,5%
cena: 59,99 zł za butelkę 0,75l (Leclerc Ursynów w Warszawie, 2020-03-06) 

niedziela, 8 marca 2020

Château Tour Prignac.

Jeszcze nie wiem czy ten trend się utrzyma, ale jak dotąd moja tegoroczna działalność na blogu krąży wokół win bordoskich. Nie zawsze jestem z nich zadowolony, ale mimo to chętnie kupuję kolejne butelki. Niektórzy czytelnicy zarzucają mi, że rozmieniam się na drobne kupując niedrogie (w domyśle słabe) wina z apelacji Bordeaux czy Bordeaux Superieur, zamiast dołożyć tych kilka dych i pić wina z mniejszych apelacji gminnych. Ja uważam, że w tej mojej winnej edukacji na wszystko jest czas, być może "marnując" teraz pieniądze na wina masowe, w przyszłości bardziej docenię te, które kosztują znacznie więcej. Zdarzało mi się pić już wina drogie, z dobrych roczników, z uznanych apelacji i cenionych zamków, ale moje marne doświadczenie nie pozwalało mi ich w pełni docenić, co zwykle prowadziło do rozczarowującej konkluzji: "i o co tyle hałasu?". Pozwólcie, że będę w tej kwestii pracował w swoim tempie. W swojej dziesięcioletniej blogerskiej "karierze" zbyt często skakałem z kwiatka na kwiatek, ucząc się raczej chaotycznie, bez odpowiedniego przygotowania i wymaganej w tym przypadku systematyczności. Być może to skupienie się na konkretnym regionie pozwoli mi na uporządkowanie wiedzy i doświadczeń przynajmniej na jednym polu. 


W dzisiejszym wpisie nawiążę do poprzedniej notatki na temat Château du Lort 2017. Nawiązanie będzie krótkie, chodzi o to, że gdy wybrałem się na kolejne zakupy do Leclerka, kilka dni po wypiciu du Lort, to na półce był już nowszy rocznik tego wina - 2018. Wino było bardziej owocowe od poprzedniego, mniej szorstkie, łagodniejsze w piciu, a przy okazji tańsze i to dość dużo. Oba kupowałem w cenach promocyjnych, przy czym to z rocznika 2017  kosztowało ok. 58 zł, a z rocznika 2018 już tylko ok. 40 zł. Różnica raczej spora. Podobnie rzecz się miała z innym winem, które pewnie opiszę w przyszłości - Chateau Ferrand (Pomerol) z rocznika 2016, które kupiłem za 119 zł, a rocznik 2017  (którego jeszcze nie kupiłem) pojawił się w cenie poniżej 100 zł. Jak będzie jeszcze na półce, kiedy wybiorę się na kolejne zakupy, to postaram się dokupić nowszy rocznik i zrobić degustację porównawczą.


Dziś jednak inne wino, w dodatku debiut u mnie na blogu, ale nie tyle samej etykiety, co formatu butelki. Po raz pierwszy kupiłem wino w butelce magnum, czyli o pojemności dwukrotnie większej od standardowej butelki 0,75 l. Wielokrotnie podczas różnych degustacji słyszałem, że wina sprzedawane w większych butelkach lepiej w nich dojrzewają, dłużej zachowują swoją dobrą formę. Wierzę na słowo, sam tego nie przetestowałem. W każdym razie wino, które w niej kupiłem pochodzi z winnicy Château Tour Prignac, która znajduje się w apelacji Medoc, czyli na lewym brzegu Żyrondy. W standardowej butelce widziałem ostatnio, ale też i kupowałem jakiś czas temu rocznik 2016. Natomiast to w butelce magnum pochodziło z rocznika 2007, czyli znacznie starszego. Skąd wziął się na półce akurat ten rocznik? Nie wszyscy go dobrze oceniali, może to niesprzedane zapasy, na które nie było dużego popytu. Hugh Jonson w swoim mini przewodniku na rok 2013 pisał tak: 

"Nędzne lato, potężny atak pleśni oznaczał trudny rok. Łatwe w piciu, ale niewiele win dobrze się zestarzeje. Bądź ostrożny w wyborze".

Zgoła inną ocenę daje portal Bordeaux.com:

"Udany rocznik. W tym roku odnotowano rekordowe nasłonecznienie we wrześniu i październiku, a także bardzo chłodne temperatury w nocy na przemian z ciepłymi dniami: mistrzowska równowaga aromatów!".

Bądź człowieku mądry i pisz bloga... Wine Enthusiasts w swym Vintage Charts już w 2014 roku rekomendował Medoc 2007 jako gotowy do picia, oceniając go przy okazji na 87/100 pkt. Decanter w swoim Bordeaux Vintage Guide ocenia Lewy Brzeg na 2.5/5 pkt., czyli raczej kiepsko, ale zwraca uwagę, że wina topowych zamków testowane ponownie w 2017 roku piły się dobrze. Tour Prignac to nie jest zamek topowy, ale to nie oznacza wcale, że należy mu odmówić ambicji. Wino było dobre, naprawdę, choć według mnie nie należy zwlekać z jego piciem. Intuicyjnie i podparty tylko niewielkim doświadczeniem, uważam że to jest czas tego wina. Można zauważyć jego ewolucję na podstawie barwy, aromatu, smaku, ale o schyłku życia, podkreślam - według mnie, mowy być nie może. Tak, ten zamek pił się dobrze.


wino: Château Tour Prignac, 2007
pochodzenie: Francja, Bordeaux, Medoc AOC
odmiany: 54% cabernet-sauvignon, 43% merlot, 2% cabernet franc, 1% malbec
alk.: 13%
cena: 120 zł za butelkę magnum 1,5l (Leclerc Ursynów w Warszawie)