Zakupy były niemal półhurtowe. Ze sklepu wyszedłem z trzema
  południowoamerykańskimi winami "Ticket to Chile". Jedno z nich ostatnio
  opisywałem. Drugie, Chardonnay Reserve 2008, też już wypiłem, ale nie ma o czym gadać,
  wpłynęło, wypłynęło i zostało szybko zapomniane. Trzecim winem był świeżutki
  merlot (2010) z linii zupełnie podstawowej i o 10 zł tańszej niż seria
  Reserve. I co? Był to pierwszy "Ticket...", który przypadł mi do gustu i który
  wypiłem z przyjemnością. Nie jakieś och i ach, ale dobre wino do wypicia bez
  okazji, w dodatku za przyzwoite pieniądze (27 zł w
  Winestory).
  Cytat z etykiety: "Aromat wiśni uzupełniony zapachem słodkich przypraw oraz
  delikatny posmak marmolady i słodkiego likieru zaowocowały jakże wspaniałym i
  delikatnym finiszem tego wina." Ja prawdę mówiąc wyczuwałem w nim raczej nuty
  porzeczkowe. Jeśli zaś idzie o marmoladę i słodki likier, to zupełnie nie wiem
  o co chodzi. Wiem tylko tyle, że spokojnie można tego merlota wypić z kumplem
  nie poddając jego przyjaźni zbyt niebezpiecznej próbie.






