sobota, 29 marca 2014

Na ukojenie nerwów?

Czytając ostatnie wpisy i komentarze pod nimi zauważyliście pewnie moje rozterki związane z winami sauvignon blanc. Wydawało się, że szczep ten jest prosty do rozpoznania nawet dla amatorów, ale tak łatwo wcale być nie musi. To znaczy łatwo może być - łatwo pomylić sauvignon blanc z chardonnay i łatwo też pomylić merlota z cabernet sauvignon. Tak, na tym polu również zaliczyłem kilka wtop. Wniosek z tego jest taki, że nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, co się pije. Bezgranicznie ufamy winiarzom i nie dopuszczamy do siebie takiej myśli, że wino jest nie tylko produktem rolniczym, ale również produktem przemysłowym, często modyfikowanym na wiele sposobów (i to całkiem legalnie), który musi podobać się klientowi. Bez klienta ten biznes nie ma najmniejszego sensu. Prędzej, czy później taką myśl trzeba będzie zaakceptować. Zresztą nie będę się na ten temat mądrzył, nikt chyba bardziej wyraziście tego problemu nie opisał, jak sam Marek Bieńczyk w felietonie Enzym w mojej głowie w swym zbiorze "Nowe kroniki wina". Polecam i przepraszam, jeśli po lekturze stracicie wiarę w wino.

No, ale życie toczy się dalej. Przełknęliście już tę żabę? Popijcie ją... winem.

Na ukojenie zszarganych nerwów.
Ja wybieram coś taniego, a że robi się ciepło, więc białego, co może kojarzyć się i z chardonnay, i z sauvignon i nie będzie mnie to na pewno dziwiło ani zaskakiwało. Dlaczego? Bo to po prostu kupaż tych dwóch odmian - wino Marqués de Castilla z Bodegas Cristo de la Vega. Wino to otrzymałem do degustacji od Wineonline - importera win i właściciela sklepów Winestory. Z załączonej informacji dowiedziałem się, że:

"Bodegas Cristo de la Vega to winiarnia powstała w 1955 roku jako wspólny wysiłek 25 winogrodników. Siedziba firmy mieści się w Socuéllamos, niedaleko Ciudad Real, historycznej stolicy hiszpańskiego regionu La Mancha. Największą siłą winnicy jest nastawienie na rozwój i nowoczesność, cały proces produkcji jest ściśle monitorowany, najnowsze rozwiązania techniczne służą uzyskaniu jak najlepszych win, przy zachowaniu rozsądnych cen. Wina mają nowoczesny, rześki styl, wytwarzane są ze szczepów lokalnych (tempranillo, garnacha, airen) jak i międzynarodowych (syrah, merlot, chardonnay, sauvignon blanc). W samej winiarni składowanych jest ponad 1200 barriques wypełnionych dojrzewającym winem klasy crianza i reserva."

Z tej informacji jasno wynika, że nie jest to producent butikowy, ale duży wytwórca win, jakich w Hiszpanii nie brakuje. Niektórzy alergicznie reagują na takich producentów, po części z powodów wymienionych na początku tego wpisu. Mi to zupełnie nie przeszkadza, pod warunkiem jednak, że wina dają się pić.

A to wino pić się daje, a jakże. Jest proste, lekkie (jedynie 11,5% alkoholu), aromatyczne, smaczne, a przy okazji pełne żywej kwasowości, która pobudza apetyt. Bardzo przyjemnie pić takie wino na balkonie, czy w ogrodzie, jeśli ktoś takim dysponuje. Myślę, że świetnie sprawdzi się w towarzystwie lekkich sałat.

Wino to aktualnie znajduje się w wiosennej promocji - ma obniżoną cenę z 29 zł na 25 zł. Promocja obejmuje też inne wina producenta, ale tylko te dojrzewające bez użycia beczki, a więc proste, lekkie i świeże - w sam raz na coraz cieplejsze dni.

Promocja tylko do 07.04.2014!

Oprócz Sauvignon Blanc/Chardonnay otrzymałem również białe wino Airèn,
różowe Garnacha/Tempranillo oraz czerwone Tempranillo/Syrah/Merlot.
Wiosna zapowiada się ciekawie.
Przy okazji mogę Wam podpowiedzieć, że zestaw win tego producenta możecie wygrać biorąc udział w konkursie. 


środa, 26 marca 2014

Kierunek - RPA.

Wciąż jestem pod wrażeniem sauvignon z Cantina Terlano, wciąż nie mogę się otrząsnąć po zamieszczonych pod tekstem komentarzach Sławomira Chrzczonowicza, które wpłynęły niewątpliwie na moje postrzeganie "oczywistości". No i nic nie jest jasne, obraz się zaciemnia. W tunelu, którym wędrowałem, kierunek wskazywała do tej pory odmiana sauvignon blanc, ale i ona okazała się jedynie złudzeniem optycznym. Sądziłem, że dzisiejsze wino z RPA ustawi mnie z powrotem na torach, dzięki którym, może nieco na oślep, ale dość pewnie opuszczę mroczną pieczarę, wrócę do swojego świata, w którym panuje ład poustawianych przeze mnie rzeczy. Niestety, nie udało się, tory pod wpływem ciężaru mojej niewiedzy zaczęły topić się bagnie, a ja wraz z nimi. Nic nie widzę, a ruchy coraz bardziej skrępowane.


Po sauvignon od południowoafrykańskiego producenta spodziewałem się natłoku aromatów, wyrazistego ich charakteru, czegoś łatwego, co mogłoby mnie wyciągnąć z grzęzawiska. Nic z tego. Nos zamknięty na trzy spusty, dopiero po godzinie, a może nawet i dwóch, przez dziurkę od klucza zaczęły docierać zapachy... nie, nie agrestu, nie pokrzywy, nie zielonych traw... zapachy egzotycznych owoców, podobnych w charakterze do tych z Terlano, tyle że o znacznie niższej intensywności. Wyraźna kwasowość i mocno goryczkowa końcówka dominowały jednak to wino, nie pozwalały przebić się owocowości. Było jednak w tym winie coś ciekawego, coś intrygującego, coś odmiennego, coś co nie pozwalało go skreślić z listy zainteresowań. Tylko co to było?

-------------------------------------------------
L'avenir
Sauvignon Blanc 2013
odmiana: 100% sauvignon blanc
alk.: 13,5%
cena: 46,90 zł
-------------------------------------------------

Wino otrzymałem do degustacji z Centrum Wina. Dziękuję!

  


niedziela, 23 marca 2014

Terlan Sauvignon Winkl 2012

Sauvignon blanc - pisze Jancis Robinson w „Kursie wiedzy o winie” - jest niewiarygodnie popularną odmianą winorośli dającą rześkie, wytrawne, aromatyczne i wyjątkowo charakterystyczne wina na całym świecie. […] Wina sauvignon pachną i smakują podobnie niezależnie od miejsca, w którym zostały wyprodukowane, dzięki czemu naukę rozróżniania poszczególnych odmian winorośli można zacząć właśnie od nich.

Jeśli dobrze zrozumiałem jej słowa, odmiana ta jest tak bardzo charakterystyczna, że jej rozpoznanie jest łatwym zadaniem nawet dla amatora rozpoczynającego przygodę z winami. Sam do tej pory uważałem, że jestem w stanie rozpoznać sauvignon blanc bez pudła, a im bardziej byłem o tym przekonany tym częściej się myliłem. LaCastellada z oferty Vini e Affini była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Fakt, może to już kwestia ewolucji rocznika 2007, ale to co czułem w aromacie daleko odbiegało od stereotypu sauvignon blanc. Podobnie było ostatnio, gdy degustowaliśmy podczas Chilean Wine Tour fermentowane w beczce wino Amayna, też niemłode, bo z 2009 roku, ale wigoru i rześkości trudno mu było odmówić. Niejednoznacznym winem jest również wychwalane przez redaktora Bońkowskiego sauvignon blanc z Górnej Adygi - Winkl 2012 z Cantina Terlano.


Bez dwóch zdań, wino jest wyśmienite. Ale prawdę mówiąc raczej bym nie powiedział (pamiętajcie, że jestem amatorem), że to jest sauvignon. Dobrze to, czy źle? Trochę źle, bo burzy jako taki porządek kształtujący się od jakiegoś czasu w mojej głowie. Ale też dobrze, bo wino naprawdę świetne. Owszem, są tu charakterystyczne niuanse agrestowo-pokrzywowe, ale są też tropikalne owoce, jest nawet odrobina liczi - od klasycznego sauvignon (w moim mniemaniu) dość daleko. Wszystko to ściśle spięte klamrą żywej kwasowości z niemałym dodatkiem alkoholu, który nie drażni nosa, ale raduje głowę. Spodziewałem się wina chłodnego, o nieco kamiennym charakterze, a tu niespodzianka - bogactwo aromatów i smaków na niespotykaną skalę.  

Zasiałem w Was ziarno niepewności? Nie macie wyjścia - musicie spróbować. Może Wam się spodoba, może nie, ale wrażenia będą zdecydowanie warte tych 59 zł, które trzeba na nie wydać.

Wino otrzymałem do degustacji od importera - Salute!
Dziękuję!

------------------------------------------------------
Sauvignon, Winkl 2012
odmiana: 100% sauvignon blanc
alk.: 13,5%
------------------------------------------------------

piątek, 21 marca 2014

Nowozelandzkie sauvignon.

Kolejny dzień, kolejne otwarte wino. A w zasadzie dwa wina, oba z Nowej Zelandii i w dodatku oba z sauvignon blanc. Kontynuuję zatem swój cykl poświęcony tej odmianie.

"Stara miłość nie rdzewieje" - tak głosi znane przysłowie i coś w tym jest. Wracam do wina, od którego zaczęła się moja fascynacja sauvignon blanc, czyli Silverlake'a z Marlborough, które sprowadza, a w zasadzie sprowadzał importer Wineonline. Wino Silverlake zostało zastąpione winem Caroline Bay, najprawdopodobniej to tylko zmiana etykiety, obie firmy są kontrolowane przez Villa Maria Estate. Jeśli Caroline Bay będzie miało charakter taki jak Silverlake (a po rozmowie z przedstawicielem importera wywnioskowałem, że tak), to będę więcej niż zadowolony.


Zielone nuty, aromaty agrestu i pokrzywy są w tym winie tak dobrze wyczuwalne i rozpoznawalne, że trudno je pomylić z winem zrobionym z innej odmiany. Wręcz podręcznikowy przykład. Przy okazji wino jest dobrze zrównoważone, kwas nie pozwala słodyczy uciec na boki, alkohol nie drażni nozdrzy - tylko pić. To, co mi się w Silverlake'u podoba szczególnie, to lekkie musowanie na języku zaraz po otwarciu butelki, jeśli nie będziecie trzymali butelki otwartej zbyt długo, to możecie tym musowaniem cieszyć się do samego końca. Ogólnie jest to wino dość proste, ale bardzo smacznie i naprawdę pije się je świetnie.

Takich drobnym bąbelków nie daje się wyczuć w innym winie z portfolio Wineonline - Vidal Reserve Series Sauvignon Blanc 2011. Także Vidal jest zależny kapitałowo od Villa Maria, choć sama firma może poszczycić się znacznie dłuższą tradycją. Po tym winie spodziewałem się jakiejś szczególnej ekspresji, wszak wino kosztuje znacznie drożej niż Silverlake.


Wina piłem równolegle i pierwsze wrażenie było takie, że w obu kieliszkach mam to samo wino. Dopiero po pewnym czasie ujawniły się różnice. Vidal wydaje się być winem delikatniejszym, bardziej zniuansowanym jeśli chodzi o wrażenia zapachowe. Tu po pewnym czasie można wyczuć aromaty słodkich owoców egzotycznych, choć wino w żaden sposób nie podąża w stronę słodyczy - solidna kwasowość na to nie pozwala. Vidal wymaga większej uwagi od pijącego, ale odwdzięcza się ciekawymi doznaniami, bardziej bogatymi niż w przypadku Silverlake'a.

Według mnie oba wina zasługują na uznanie. Zbliża się sezon balkonowo-tarasowy i wydaje się, że na wolnym powietrzu, ze względu na intensywny aromat i wrażenie świeżości podbite lekkim musowaniem, lepiej sprawdzi się Silverlake. Vidal zaś wymaga odrobiny spokoju, koncentracji i cierpliwości, ale wtedy pokazuje swoją wysoką klasę.

--------------------------------------------------------------------
Silverlake
Sauvignon Blanc, 2013
odmiana: 100% sauvignon blanc
region: Marlborough
alk. 13,0%
cena: 45 zł
--------------------------------------------------------------------
Vidal
Reserve Series Sauvignon Blanc, 2011
odmiana: 100% sauvignon blanc
region: Marlborough
alk. 13,0%
cena: 75 zł
--------------------------------------------------------------------

Oba testowane wina kupiłem w sklepie Winestory (Wineonline).

środa, 19 marca 2014

Sauvignon Blanc z Bordeaux.

Witajcie po wpisie poświęconym winie z Burgundii. Winne Wtorki mają priorytet, mogą zdobić wyrwę w cyklu i ujdzie im to na sucho. W cyklu poświęconym odmianie sauvignon blanc. Na fejsbukowym profilu bloga zajawiłem wina z Nowej Zelandii, ale miałem okazję spróbować sauvignon z Bordeaux, więc dzisiaj krótki wpis poświęcony temu winu.

Wino próbowałem w towarzystwie kilku znanych blogerów, żeby wyróżnić się wśród nich musiałem założyć jaskrawą bluzę. 

ⓒArtur Marcula/Vini e Affini.
W towarzystwie G.Kurczewskiego, M.Jagodzińskiego, M.Nowickiego,
M.Likowskiego (poza kadrem) i W.Bońkowskiego.
Uprzedzając wszelkie pytania: w moim kieliszku nie ma sauvignon blanc :)
Wino było mocno wytrawne, o solidnej kwasowości i nieco kamienistym charakterze. Niektórzy mówili coś o winie chemicznym, siarkowym - nie wiem, nie znam się. Takiej kwasowości brakowało mi w winie chilijskim, w tym jednak przypadku była ona nawet zbyt ostra. Przydałoby się tego bordoszczaka czymś zagryźć. Owoc w nim kojarzył się ewidentnie z kwaśnymi cytrusami, w niczym nie przypominał lekko słodkich owoców egzotycznych, jakie zapamiętałem pijąc wino z Chile.


Ogólne wrażenie takie sobie. Jeśli mogę zacytować Marka Bieńczyka z filmu Winicjatywy, na którym ocenia tanie wino z Tesco, to niech za ocenę posłużą jego słowa: "No, dobre, ale pić bym tego nie chciał".

----------------------------------------------
Château La Verrière
Sauvignon Blanc, 2013
alk: 13%
cena: 54 zł
----------------------------------------------

Wino degustowałem na koszt sklepu Wine Corner w Warszawie. Dziękuję!

wtorek, 18 marca 2014

Winne Wtorki #72.

Temat dzisiejszego Winnego Wtorku zaproponował Jakub Jurkiewicz - inicjator całej akcji. Przy okazji przypomnę ideę WW dla nowych czytelników, którzy nie zdążyli zapoznać się z tekstami, w których to wyjaśnialiśmy. 

Winnym Wtorkiem nazywamy pierwszy i trzeci wtorek każdego miesiąca, blogerzy piszący o winie opisują wino, które rotacyjnie wybiera jeden z uczestników projektu. Na początku było to konkretne wino, obecnie zaś, ze względu na trudność w dostępie do wybranych etykiet, piszemy o winach z wybranego regionu, czy apelacji, ewentualnie wina dobieramy pod kątem wykorzystanej odmiany winorośli. 

Jakub zaproponował Burgundię, co mnie bardzo ucieszyło, bo jedno z win zalegało już dłuższy czas w mojej chłodziarce. Wino, które miałem ochotę tym większą, że nie mogłem (z własnego wyboru) uczestniczyć w degustacji burgundzkich win prowadzonej prze Tima Atkina podczas 1. Zlotu Blogerów Winiarskich. Nie dane było mi wypić wina z Domaine Romanée-Conti, więc sięgam po wino z apelacji Vosne-Romanée - Château de Commarin zabutelkowane przez negocjanta Jeana Bouchard'a. Nie jest to zdaje się ten sam negocjant, o którym wspomina Jancis Robinson w "Kursie wiedzy o winie" - książce, której polskie wydanie pilotował Magazyn Wino. Jancis pisze o Bouchard Pére et Fils jako o jednym z kilku negocjantów najbardziej dbających o jakość firmowanych przez nich win.


Otwieram zatem swoją butelkę mając świadomość, że producent nie należy do wierchuszki apelacji. Ale rozczarowany nie jestem, wręcz przeciwnie. To kolejne wino z gatunku tych, o których już wspominałem na swoim blogu. Wino, które ma się ochotę pić bez zastanawiania się nad tym, czym pachnie, jak smakuje, czy odzwierciedla jakość apelacji. Wydaje się to zbędne. Ale jeśli chcecie proszę: solidna kwasowość, drobne, świetne taniny, nieco ziemiste, ale owoc jest dobrze wyczuwalny - wiśnie z odrobiną malin.

Mnie dręczyły inne pytania:
1. Czy nie otworzyłem wina zbyt wcześnie?
2. Czy nie otworzyłem wina zbyt późno?
3. Jak apelacja Vosne-Romanée ma się do innych, pobliskich apelacji?
4. Czy burgundzkie wcielenie pinot noir jest rzeczywiście najlepsze na świecie?

To są pytania, na które nie umiem udzielić odpowiedzi, moje doświadczenie jest w tej kwestii po prostu marne. Ale chcę się tego dowiedzieć - Château de Commarin jest paliwem dającym mi energię do kontynuowania poszukiwań i poszerzania mojej wiedzy o winie. Nawet jeśli "timing" nie był najlepszy, nie żałuję, że otworzyłem tę butelkę.


-------------------------------------------------------------------
Château de Commarin, 2007
Grand Vin de Bourgogne
Vosne-Romanée Apellation Contrôlée
odmiana: 100% pinot noir
alk. 13,0%
miejsce zakupu: ursynowski Leclerc
cena: 131 zł (06.08.2011)
-------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #72 na podniebieniach innych blogerów:
-------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------

niedziela, 16 marca 2014

Zatoczka Anioła.

Jak się rzekło A, to trzeba powiedzieć i B. Kontynuuję zatem mini cykl poświęcony odmianie sauvignon blanc zapoczątkowany w moim poprzednim wpisie. Szybko przypomnę tylko, że zacząłem od butelki z Chile, która niespecjalnie przypadła mi do gustu, a którą otrzymałem w prezencie od mojej mamy.

Dziś udaję się w rejony od których zaczęła się moja przygoda z sauvignon blanc, czyli do Nowej Zelandii. Wina z tej części Antypodów jakoś mi pasują, choć oczywiście, jak wszędzie zresztą, i tam zdarzają się wina co najwyżej takie sobie. Doskonale jednak pamiętam sauvignon, które do tej pory traktuję jako wzorzec metra - Silverlake z regionu Marlborough. Piszę do tej pory, bo usłyszałem pogłoskę, że wino to nie będzie sprowadzane już przez dotychczasowego importera - Wineonline. Jeszcze wrócimy do niego w tym cyklu, mam butelkę z rocznika 2013, którą zamierzam dla Was opisać, ale dziś kilka słów o winie z tego samego regionu i z tego samego rocznika, ale od innego importera.

W przesyłce z marcowymi nowościami, którą otrzymałem z Centrum Wina, znalazło się wino o nazwie Angel Cove. Etykieta nawet fajna, nazwa nieco pretensjonalna, ale co tam, nie to jest najważniejsze. Ważne jak się zaprezentuje zawartość butelki - wino jest oczywiście zrobione z odmiany sauvignon blanc.

No i całkiem niezłe wino.
Agrest i pokrzywa grają w tym winie pierwsze skrzypce, wtórują im cytrusowe nuty, a dość intensywna, zielona świeżość przypomina mi o tym, co w sauvignon blanc lubię najbardziej. Odpowiednio schłodzone potrafi dać radość. Plusa temu winu daję za rozsądny poziom alkoholu, 12,5% to o jeden procent miej niż w przypadku wina chilijskiego, w którym rzeczywiście był on dla mnie problemem.

Ogólne wrażenie jest niezłe, wino podoba mi się, piłem je bez najmniejszej przykrości, raczej z zadowoleniem. Cieszy mnie to tym bardziej, że przeczytałem dwie relacje z prezentacji tej butelki w siedzibie Centrum Wina, które nie były jakoś szczególnie entuzjastyczne, po ich lekturze nie nastawiałem się na szczególne doznania. Okazuje się po raz kolejny, że odczucia różnych osób są sprawą indywidualną, mi to wino naprawdę pasuje, choć nie jest to ten poziom emocji, który towarzyszył mi za każdym razem, gdy piłem wspomnianego wyżej Silverlake'a.

Wino do degustacji otrzymałem z Centrum Wina. Dziękuję!

Jeśli jesteście zainteresowani innymi winami na bazie sauvignon blanc, które miałem okazję opisywać, to kliknijcie >>>>>> TU <<<<<<< 

piątek, 14 marca 2014

Wino kalibracyjne.

Nie milkną echa zlotu winiarskich blogerów, im więcej czasu upływa tym komentarze wydają się ostrzejsze, ja jestem w obozie tych, którym się podobało i oceniam spotkanie bardzo dobrze z niemałą nutką entuzjazmu. Rysowaną przez niektórych coraz mocniej linię podziału między dziennikarzami piszącymi o winie zawodowo a blogującymi amatorami tegoż trunku wymazuję ze swojej świadomości, jako twór zupełnie sztuczny i niepotrzebny. Nie jestem dziennikarzem, ale w środowisku dziennikarskim tkwię od niemal dwudziestu lat i wiem doskonale, że tak samo jak legitymacja prasowa nie czyni z dziennikarza profesjonalisty, to tak samo jej brak nie pozbawia amatora prawa do bycia zawodowcem. Ale zostawmy na razie ten temat. Następny zlot za rok, to co możemy zrobić teraz, to wspomóc organizatorów w przygotowaniach do kolejnego spotkania, choćby wyrażając jasno swoje od nich oczekiwania, od siebie zaś wymagajmy tego, czego brak doskwiera nam u innych.

W tytule tego wpisu użyłem słowa określającego wino będące odnośnikiem dla innych. Tak się złożyło, że ostatnio wpadło w moje ręce kilka win zrobionych z sauvignon blanc i w mej głowie zrodził się pomysł by zrobić cykl wpisów poświęconych tej odmianie. Część win dostałem od importerów, kilka kupiłem sam, a to kalibracyjne, od którego mogę rozpocząć serię opisów, otrzymałem w prezencie od mojej mamy.

Mama, jak to mama, z pustymi rękoma syna nie odwiedza, a że zna moje zamiłowanie do wina, to na jakąś flaszkę zawsze mogę liczyć. Co ciekawe, przywozi mi wina, których sam sobie bym nigdy nie kupił. Nie dlatego, że mnie nie stać, nie w tym rzecz. Chodzi o to, że mieszka w małej miejscowości w pobliżu naszej wschodniej granicy, gdzie najlepiej zaopatrzonym w wina punktem jest stacja benzynowa.

A w zasadzie była.

- "Widzę, że się u was coś zmieniło” - mówię patrząc na znajomo wyglądającą etykietę.
- „No w końcu jest! Były protesty sklepikarzy, były kontrole z Sanepidu i Straży Pożarnej. Nawet policja była. Ale jest. Pamiętasz, to pole przy Kościelnej? Teraz jest tam Biedronka. Jaka wielka!” - dawno nie widziałem w niej takiego entuzjazmu.

No więc dostałem od mamy Chateau Los Boldos - sauvignon blanc z Chile. Wielokrotnie pisałem na tym blogu, że lubię sauvignon blanc, że kibicuję winom z Chile, ale - być może piszę to pierwszy raz - chilijskiego savignon blanc nie znoszę. Nie chcę uogólniać, ale te wina, które miałem okazję pić były mocno rozczarowujące.

Wino poprawne, ale mi dużej radości z picia nie dało.
Los Boldos nie poprawi mojej o nich opinii. Aromat tego wina nie obiecuje wiele dobrego, w miejsce świeżych, zielonych aromatów wpasowały się, może nie nadzwyczaj intensywne, ale jednak wyczuwalne, zapachy gumy i kiszonej kapusty. Nie dramatyczne, ale naprawdę mało inspirujące. Odrobina owoców tropikalnych niewiele pomaga, brakuje świeżości. W ustach jeszcze gorzej. Płasko, trochę słodko na wejściu, gorzko w końcówce, a gorycz ta utrzymuje się na podniebieniu nadspodziewanie długo. Alkohol pali bardziej niż bym sobie tego życzył. To wino oczywiście nadaje się do picia, nie ma wad, ale jego stylistyka zupełnie mi nie odpowiada. Nie daje mi radości.

Kalibruję się zatem z dość średniego poziomu. Jest nadzieja, że dalej będzie lepiej. A czekają na mnie próbki z RPA, Nowej Zelandii, Austrii i włoskiego Alto Adige.

Bądźcie zatem czujni. Kolejne opisy wkrótce.

Wino z Biedronki otrzymałem w prezencie od mamy.


wtorek, 11 marca 2014

Zlot Winopisarzy.

Zlot koleżanek i kolegów piszących o winie odbył się 8 marca - niby niedawno, ale na tyle dawno, że stracił już dziś swoją news-ową świeżość. Kogo ten temat zainteresował, ten się dowiedział sporo od innych winopijców. Mi zabrakło refleksu. Jak pewnie już wiecie tego dnia miały miejsce trzy degustacje tematyczne: Burgundia prowadzona przez Tima Atkina - guru światowego pisarstwa o winie, Włochy prowadzone przez Wojciecha Bońkowskiego - guru polskiego winopisarstwa*, oraz Bordeaux prowadzone przez Marka Bieńczyka - niedoścignionego guru pisarstwa w ogóle.

O ile o Burgundii i Włoszech moi koledzy wspomnieli co nieco, o tyle o Bordeaux nie napisał chyba nikt, pozwólcie, że zajmę swoją niszę. Nie dlatego, żebym się na Bordeaux znał. Ale dlatego, że nawet gdyby Bieńczyk opowiadał o winach mołdawskich, to też bym do niego przyszedł. Nie ma co ukrywać - przeglądając listę win - można było odnieść wrażenie, że Bordeaux na tle swych konkurentów wyglądało dość blado. Sam pewnie z miłości poszedłbym na Włochy, z ciekawości na Burgundię, ale z fascynacji Bieńczykiem poszedłem do bordoskiego piekła. Pan Marek tego dnia pewnie wolałby pić burgunda, zwłaszcza że Domaine de la Romanée-Conti Romanée-Saint Vivant Grand Cru potrafi rozbudzić wyobraźnię. „Byłem na górze, dali mi spróbować” - powiedział z wymownym uśmieszkiem na ustach i z błyskiem w oku.


Zasiedliśmy do naszych kieliszków. Trzon degustacji bordoskich win stanowiły etykiety dostępne jeszcze w Lidlu - sponsorze zlotu, choć szansy na powtórzenie w przyszłości takich win jak Château Talbot (Saint-Julien), czy Château Chauvin (Saint-Emilion), w dodatku w mocno konkurencyjnych cenach, raczej nie będzie. Coś tam wpadło jeszcze od Mielżyńskiego, coś z Vini e Affini, ale to był początek listy, na jej końcu zaś budzące nadzieje etykiety jak Château Leoville-Las Cases (Saint-Julien), czy Château Palmer (Margaux).


Château Leoville-Las Cases pochodziło z rocznika 1970. „Ktoś próbował to przed chwilą” - rozpoczął Marek Bieńczyk - „stwierdził, że będziemy pili trupa”. Wino miało niespotkane wcześniej dla mnie aromaty ewoluowanego wina, najstarsze roczniki jakie piłem - 1973 i 1975 - nie miały takich aromatów, ale w ustach rzeczywiście były żywe, z zachowanym jako tako owocem. W tym przypadku pozostała jedynie kwasowa struktura i nic więcej. Coś na kształt budynku po bombardowaniu, żelbetonowe słupy trzymają konstrukcję, ale w środku pustka i… śmierć.


Château Palmer było winem znacznie młodszym, bo z rocznika 1989 - podobno bardzo dobrym w Bordeaux. „Byłem u nich, mieli mi dać butelkę” - snuje swą opowieść Bieńczyk - „marzyłem o 1989, dali 1990, jeszcze jej nie otworzyłem”. Niewątpliwie było to wino, na które Marek czekał tego dnia, lekarstwo na ból po braku Romanée-Saint Vivant. Ale, mam wrażenie, nie spełniło swojej roli. Jeszcze żyło, choć oddech był ledwie wyczuwalny, przedśmiertny. Był jeszcze moment obrony prowadzony przez walecznego obrońcę młodzieńczych wspomnień, ale sił zabrakło, barykady upadły. Błysk w oku Bieńczyka stracił swój blask.



Nieważne. To on był gwiazdą wieczoru.

--------------------------------------------------------------
Bordeaux z Markiem Bieńczykiem próbowała również Dota
--------------------------------------------------------------
*w najmniejszym stopniu nie umniejszam roli Wojtka na arenie międzynarodowej, na której jest on równie aktywny.

wtorek, 4 marca 2014

Winne Wtorki #71.

Blurppp, zapewne pod wpływem swoich ostatnich wojaży, zaproponował abyśmy bieżący Winny Wtorek poświęcili hiszpańskim winom z konkretnych apelacji. Jego sugestia brzmiała tak: "dowolny kolor, dowolny styl i trzy regiony do wyboru Murcia, Walencja i Alicante (wraz z podapelacjami), czyli np. w wypadku Mursji też: Bullas, Jumilla czy Yecla, a w wypadku Walencji Utiel Requena".

Przyznaję się bez bicia, że idę nieco na łatwiznę, nie wybieram się do sklepu po konkretną butelkę - ta z apelacji Yecla trafiła do mnie sama, dzięki przesyłce z Biedronki. Uznałem, że kupowania kolejnych butelek, kiedy w „składzie” zalega ich niemal 80, pozbawione jest głębszego sensu. Winne Wtorki to zabawa, nie musimy prężyć muskułów za wszelką cenę.


Wino, o którym mowa to Mona by V&F. Blurppp dokładnie je opisał jakiś czas temu wskazując na informacyjne rozbieżności i nieścisłości. Bazując na informacjach zawartych na etykiecie i kontretykiecie, dowiadujemy się, że jest to wino z rocznika 2010 zrobione z odmiany monastrell, oznaczenie crianza mówi nam, że spędziło ono trochę czasu w beczce.

Nie za bardzo chce mi się wnikać w te wszystkie niuanse aromatyczno-smakowe i w to, czy wino odzwierciedla cechy apelacji, z której pochodzi, czy nie - wydaje mi się, że dla większości moich czytelników nie ma to specjalnie znaczenia. Oni mnie pytają: dobre jest czy nie? Odpowiadam: nie wiem, czy dobre, ale mi smakowało. Zwłaszcza, że przygotowałem sobie na szybko talerz z przekąskami: żółty wędzony ser, czarne oliwki i hiszpańską szynkę w oliwie.


I to było dobre. Smakowało mi jedno i drugie. I to jest w tej całej historii najważniejsze. Radość z picia i jedzenia - radość, która nie potrzebuje słów do jej opisania.

-------------------------------------------------------
Bodegas la Purisma
Mona by V&F, Monastrell Cianza 2010
odmiana: monastrell
alk.: 13,5%
cena: 24,99 zł
-------------------------------------------------------

Wino otrzymałem do degustacji od Jeronimo Martins Polska, właściciela sklepów Biedronka: Dziękuję!

--------------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #71 na podniebieniach innych blogerów: 
--------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------

niedziela, 2 marca 2014

Ribera del Duero z Biedronki.

Ribera del Duero to apelacja dość młoda, ale modna i popularna, która wraz z apelacjami Priorat i Rioja ma ambicję być wizytówką winiarstwa hiszpańskiego. Powstające tu wina na bazie tempranillo są dość mocarne, taniczne, kwasowe, często mocno alkoholowe. Poukładanie tych elementów w zgrabną całość wcale nie jest łatwe, o pomyłki nietrudno, łatwo przedobrzyć, a wtedy katastrofa gotowa.


Wino z ostatniej promocji Biedronki, właśnie z Ribera del Duero - Altos de Tamaron Roble 2012 - balansuje niebezpiecznie pomiędzy sztuką a kiczem. Z jednej strony fajna, truskawkowa owocowość, z drugiej mocne taniny podkręcone na maksa dębiną, które tą owocowość niepotrzebnie maskują. Słodycz wyczuwalna w pierwszym momencie degustacji szybko zmienia się w gorzką końcówkę. Alkohol wypala dziurę we wnętrznościach, choć etykieta informuje o poziomie 13,5%. Same w sobie takie sobie, dość trudne w piciu, ale jeżeli będziecie je zagryzali serami dojrzewającymi takimi jak Kolumb, Bursztyn czy Old Amsterdam to efekt będzie zgoła odmienny - wtedy ma się wrażenie picia wina lekkiego, owocowego, bardzo orzeźwiającego. W takim towarzystwie ma moją akceptację, natomiast solo nie chciałbym wypić więcej niż „tradycyjną lampkę”, przynajmniej teraz. Być może za 2-3 lata będzie lepsze, 17 zł to nie majątek, może trzeba kupić ze 3-4 butelki i w ramach eksperymentu odłożyć na później.

Co wiemy o producencie? Mały nie jest :) Pagos del Rey i Félix Solís należą do jednej grupy - Félix Solís Avantis. Koncern działa w ramach wielu apelacji i jest jednym z największych producentów w Hiszpanii. Nietrudno się domyślić, że są to wielkie zakłady produkcyjne, po których trudno oczekiwać jakiejś szczególnej oryginalności. Ich zaletą jest za to niewygórowana cena produktów i powtarzalność produkcji - coś co ma szczególne znaczenie przy codziennej konsumpcji wina do posiłków. Pamiętajmy z jakim winem mamy do czynienia i do jakiego rodzaju konsumenta ma trafić zanim zaczniemy je bezmyślnie ganić lub, co może jeszcze gorsze, wychwalać pod niebiosa.

Więcej szczegółów technicznych na temat tego wina znajdziecie na stronie producenta.

Wino otrzymałem od Jeronimo Martins Polska, właściciela sieci sklepów Biedronka. Dziękuję!

sobota, 1 marca 2014

Degustacja win Erika Banti.


Vini e Affini, importer win Erika Banti - urządził mini degustację jego win w ramach akcji Dzień Otwartej Butelki. Banti swoje wina butelkuje głównie w ramach toskańskiej apelacji Morellino di Scansano, chociaż nie tylko, ale o tym za chwilę. Morellino to lokalna nazwa szczepu sangiovese - tego samego, z którego powstają znacznie lepiej rozpoznawalne wina Chianti, natomiast Scansano to miasteczko i gmina w prowincji Grosseto w regionie Maremma. Ogólnie rzecz ujmując tutejsze wina powstające na bazie sangiovese (apelacja dopuszcza domieszki innych odmian, ale nie więcej niż 15%) wydają się być nieco łagodniejsze, miększe, bardziej owocowe niż Chianti Classico, czy Brunello di Montalcino. Te niebeczkowane przeznaczone są do szybkiego spożycia, z tymi dojrzewającymi w beczkach można chwilę się wstrzymać, choć w zasadzie można się bez tego obejść. Niecierpliwi miłośnicy sangiovese mogą odnaleźć tu swoje El-Dorado :)


Pierwszym winem Banti, które próbowałem było Il Vermentino. Wino butelkowane jako Toscana IGT, zrobione oczywiście ze szczepu vermentino, przy czym 10% poddano fermentacji w beczkach z dębu francuskiego, resztę w stalowych kadziach. Po 5 miesiącach wino jest rozlewane do butelek, miesiąc później trafia na rynek. Vermentino znam głównie ze swojego pobytu na Sardynii - jest oczywiście jakiś wspólny mianownik tych win, jednak toskańska interpretacja ma swój odmienny charakter. Wino bardzo przyzwoite, krągłe, owocowe, ale niezachwycające, zwłaszcza przy cenie 54 zł za butelkę.


Potem piłem już wina czerwone. Podstawowe Il Morellino 2012 zrobione jest oczywiście na bazie sangiovese z domieszką 10% alicante i 5% merlot. Wino dojrzewa ok. 12 miesięcy w stalowych kadziach, potem rozlewane jest do butelek i od razu trafia na rynek.
Wino jest przyjemne, gładkie w piciu, bez zadziornych tanin i nadmiernej kwasowości. Bardzo dobre, ale też trzyma cenę, biorąc pod uwagę fakt, że Morellino często jest uważane za znacznie tańszą alternatywę dla Chianti. 59 zł za butelkę.


Kolejnym winem było Carato 2011 - nieco konkretniejsze, bardziej przypominające to, czego można oczekiwać po niezłym Chianti. W tym przypadku mamy kupaż 85% sangiovese, 10% ciliegiolo i 5% merlot dojrzewający w beczkach z dębu slawońskiego przez 10 miesięcy. Fajne taniny, nieprzesadzona, choć wyraźna kwasowość, duża przyjemność z picia. 79 zł za butelkę.


Ostatnim winem, jakie próbowałem nosiło nazwę „Ciabatta” i pochodziło z rocznika 2010. Kupaż 85% sangiovese, 10% alicante i 5% ciliegiolo. Dojrzewanie - 14 miesięcy w beczkach z dębu francuskiego. Dla mnie to było najlepsze wino i gdybym miał się zdecydować na zakup, to wziąłbym właśnie to, mimo najwyższej ceny (99 zł za butelkę). Pełne, soczyste, aromatyczne wino z wyraźnie zaznaczonymi taninami i żywą kwasowością. Myślę, że spokojnie mógłby stanąć w szranki z konkurentami z apelacji Chianti Classico.

Wina degustowałem na prezentacji importera.