niedziela, 31 maja 2020

Podsumowanie miesiąca, maj 2020.

Powiedzmy sobie szczerze, podsumowanie maja nie będzie spektakularne. Regularny wpis na blogu był tylko jeden, może trochę więcej działo się na Instagramie, ale powodów do dumy szukać próżno. Czasu na degustacje za dużo nie było, sam nie wiem dlaczego, w końcu pracowałem nie więcej niż zwykle, dokładnie tyle samo miałem czasu wolnego. Widać z tego, a wspominałem już chyba o tym wcześniej, bardziej uzależniony jestem od kupowania, niż od picia. Cóż zrobić, wszystko przede mną, wybaczcie!

Niemniej jednak w ostatnim dniu miesiąca udało mi się otworzyć wino, nawet dwa, co więcej - oba polskie. Powiedzmy że tak właśnie wygląda mój patriotyzm. Ale za nim o tym powiem, to może trochę statystyki, wszak ten wpis ma właśnie temu służyć.

W tym miesiącu na wina przeznaczyłem 10,39% moich zarobków. Najtańsze wino kosztowało 14,99 zł, najdroższe 139,99 zł. Najbliżej miałem do Tesco i Leclerka i tam wina kupowałem osobiście, Mondovino mieści się w Warszawie, ale w tym wypadku wino zostało do mnie dostarczone, podobnie jak wina z Winnicy Miłosz czy Winnicy Jura (rejony znacznie odleglejsze). To kolejny miesiąc, w którym wspierałem polskich producentów, jak zapewne pamiętacie, w kwietniu kupowałem wina z polskiej Winnicy Sanna.

Udział poszczególnych dostawców w ogólnych wydatkach wyglądał następująco:
 Importer/dostawca/sklep      % wydatków na wino
 Winnica Miłosz 30,45%
 Winnica Jura 23,24%
 Mondovino 19,68%
Leclerc 18,10%
Tesco 8,53%

W tym miesiącu od importerów i dystrybutorów nie otrzymałem żadnego wina do recenzji.

Teraz mogę wrócić do win, którymi mogłem zamknąć wieczór i cały miesiąc, a były to wina, które zrobiły na mnie naprawdę dobre wrażenie. Oba pochodzą z Polski.


Pierwszym z nich było wino musujące (metoda tradycyjna) z Winnicy Miłosz - Grempler Sekt Zweigelt Blanc de Noir. Świetnie prezentowało się w kieliszku, miało kolor, który trudno mi jednoznacznie określić, ale moje skojarzenia oscylowały między kolorem łososiowym, bladą miedzią czy czerwonym złotem. W ustach wino było bardzo rześkie, o dobrze wyczuwalnej kwasowości, według producenta jest ono ekstra wytrawne, ja miałem wrażenie, że pozostała w nim odrobina cukru. Na podniebieniu dobrze wyczuwalne owoce, które mi kojarzyły się z morelą, jabłkiem (świeżym i pieczonym) oraz brzoskwinią. Bardzo fajne, smaczne wino - polecam, choć cena jest dość wysoka - 110 zł za butelkę 0,75 l.


Drugim winem, które umilało mi ostatni wieczór majowy, był Muscaris 2018 z Winnicy Dworu Sanna. Muscaris jest krzyżówką odmian muskat i solaris, kontr-etykieta mówi jeszcze o domieszce johannitera. Jest to wino niezwykle aromatyczne - jeśli lubicie muskaty czy gewurtraminery, to jest ono dla Was. Moje pierwsze skojarzenie to Torres Vina Esmeralda - hiszpańskie wino, które zrobione jest z odmiany muscat of alexandria z domieszką (15%) gewurztraminera. To chyba dobrze, że polskie wina kojarzą się ze światowymi, dobrze znanymi markami i w dodatku wcale nie pozostają w ich cieniu. Cena, niestety, dość wysoka - 80 zł, choć ja kupowałem z Winnicy Dworu Sanna zestaw 6 win, więc mnie butelka wina kosztowała średnio niecałe 64 zł. Wino sprawiło mi naprawdę sporą przyjemność, nie żałuję ani jednej wydanej na nie złotówki.

Na koniec porcja majowych wpisów z Instagrama:


Wyświetl ten post na Instagramie.

Post udostępniony przez Mariusz Boguszewski (@mboguszewski)

wtorek, 26 maja 2020

Glen Carlou, Petite Classique, 2018.


Sam nie wiem kiedy zleciał ten miesiąc, trzeba już myśleć o jego podsumowaniu, a na blogu ani jednego nowego wpisu. Coś tam się działo na Facebooku, coś na Instagramie, ale tutaj - jak w rolnictwie - susza. By utrzymać przy życiu ten kanał komunikacji z Wami, postanowiłem nasączyć się winem z RPA, które okazało się pożywką całkiem przyzwoitą.

W poprzednim wpisie wspomniałem Wam o lekko korkowym winie Glen Carlou Grand Classique 2016, które charakteryzowało się całkiem ciekawym składem, wyraźnie nawiązującym do blendów bordoskich. Wczoraj i dziś w kieliszku miałem wino, które nazwą i składem również wskazuje swe źródło inspiracji. Petite Classique 2018 jest mniej bogate niż Grand Classique, jeśli chodzi o liczbę wykorzystanych w kupażu odmian, mamy tu jedynie merlota i malbeka, zakładam, że w równych proporcjach. Wino jest nowością w ofercie Glen Carlou, dziś na stronach internetowych producenta próżno szukać informacji na temat tego wina. Mam nadzieję, że w tej ofercie utrzyma się dłużej, moim zdaniem ma zadatki, aby być winem poważniejszym, niż sugerowałaby to jego nieco pieszczotliwa nazwa.

Wino wydaje się dość kwasowe, pobudzające apetyt, ja momentalnie poczułem chęć zjedzenia czegoś. Steka tym razem pod ręką nie miałem, musiałem zadowolić się pieczonym żeberkiem i muszę przyznać, że była to dobra kombinacja. Tak było wczoraj, dziś Glen Carlou popijam solo i utwierdzam się w przekonaniu, że zostawienie go na później było strzałem w dziesiątkę. Wino zachowało swój intensywny aromat, przy czym odbeczkowe nuty wanilii zniknęły, za to owoc ujawnił się w całej swej krasie. Także kwasowość wydawała mi się nieco mniej dokuczliwa, za to do głosu doszła przyjemna tanina. Wino drugiego dnia wydało mi się dużo bardziej zrównoważone.

Prawdę mówiąc jestem bardzo ciekaw, jak to wino będzie się zachowywało w przyszłości. Jest zamykane zakrętką, ale tego się nie boję, Tortoise Hill 2013 od tego samego producenta również było zakręcane i dobrze zniosło próbę czasu. Z pewnością jeszcze wrócę do tego wina.

Wino kupiłem w sieci Winestory, cena ok. 50 zł za butelkę 0,75l.