czwartek, 30 kwietnia 2020

Podsumowanie miesiąca, kwiecień 2020.


Ten wpis pierwotnie miał opisywać Glen Carlou Grand Classique 2016 - wino, które kupiłem w Winestory (21.03.2020 ) i które powinno dobrze wpisywać się w mono-tematykę tego bloga, jeśli przyjrzeć się wpisom z 2020 roku. Grand Classique to swego rodzaju hołd oddany winom bordoskim - jest kupażem czerwonych odmian uprawianych w tym bodaj najbardziej rozpoznawalnym winiarskim regionie Francji. To, że na renomę win francuskich składają się nie tylko Bordeaux, Burgundia i Szampania to oczywista oczywistość dla osób interesujących się tym tematem, być może kiedyś wrócę do tego zagadnienia, ale dziś pozostańmy jeszcze przy Bordeaux, przynajmniej na chwilę, bo jak wspomniałem wyżej oraz w tytule, charakter tego wpisu będzie nieco inny od dotychczasowych, a najprawdopodobniej stanie się cyklem, który zwiększy transparentność tego bloga, choć nigdy (chyba) z tym problemu nie było. Przynajmniej dla tych, którzy wpisy czytali od początku do końca.

Wróćmy do wspomnianego Glen Carlou, a zwłaszcza do jego składu, bo w nim jest rozwiązanie zagadki dotyczącej obecności wina z RPA w tematyce Bordeaux. Mamy tu 25% cabernet sauvignon, 25% malbec i 25% cabernet franc, a na dokładkę 13% merlot i 12% petit verdot. Odmiany te występują w winach bordoskich, choć z pewnością w innych proporcjach. Dwie główne odmiany win z Bordeaux (któryś z czerwonych cabernetów i merlot) stanowią zazwyczaj 85-95% kupażu, pozostałe zaś (petit verdot i malbec) to tylko „przyprawy” wzbogacające czy podkręcające charakter danej posiadłości. W winie z RPA uwagę zwraca stosunkowo duży udział malbeka, kosztem merlot i któregoś z cabernetów, ale fakt pozostaje faktem, że wszystkie wymienione odmiany mają zastosowanie w Bordeaux i dlatego Grand Classique miało znaleźć swoje miejsce na łamach tego bloga. Wino okazało się jednak lekko korkowe (naprawdę lekko), więc ocena moja mogłaby być tym faktem zaburzona, a ponieważ nie chciałbym z tego powodu skreślać wina - z Glen Carlou mam naprawdę dobre skojarzenia - postanowiłem zmienić temat tego wpisu. Co do samego wina pewien jestem, że chciałbym powtórzyć jego degustację, wada korkowa była na tyle nieuciążliwa, że wypiłem je do końca, ale właściwą oceną zostawię sobie na inną okazję.

Jeśli zaś chodzi o tytułowe podsumowanie, to chciałbym (i mam nadzieję, że w tym postanowieniu wytrwam) w ostatnim dniu miesiąca zamieszczać statystykę zakupów oraz listę wpisów w mediach społecznościowych dotyczących spróbowanych win, bo nie o wszystkich zdegustowanych winach wspominam na blogu.  

Kwiecień to pierwszy pełny miesiąc obostrzeń spowodowanych epidemią COVID-19, które znacząco wpłynęły na branżę gastronomiczno-winiarską, w poczuciu solidarności, którą na swój sposób wyraziłem w tym wpisie, dokonywałem sukcesywnie zakupów w swoich ulubionych sklepach, ale pojawiły się też i zupełnie nowe źródła dostaw, o których u mnie jeszcze nie czytaliście.

Od tych nowości zacznę. Pierwszy nowy zestaw, w jaki zainwestowałem swoje pieniądze, pochodził z Mondovino, a zachęcił mnie do niego facebookowy film Roberta Komosy, miłośnika dobrej kuchni, win i chyba życia w ogóle, poświęcony autorskiej selekcji o intrygującej nazwie „WTF?”. Roberta obserwuję w mediach społecznościowych, gdzie można zauważyć jego niespożytą energię w poznawaniu gastronomicznego świata i propagowaniu stylu życia nastawionego na kulinarne przyjemności. Czasami drażnią mnie techniczne niedostatki jego produkcji, ale ja pracuję od niemal ćwierćwiecza w mediach opłacających koncesje na profesjonalne nadawanie, więc mam wrażliwe oko i ucho na niedoskonałości w tym względzie. Podziwiam jednak jego upór w realizowaniu własnych pomysłów i w tym wypadku traktuję go jako niedoścignionego lidera.

Drugi zestaw, który mogę zaliczyć do nowości, to karton win z Dworu Sanna. To wymierny efekt "Festiwalu Polskie Wino online”, inicjatywy, która dobrze pokazuje, że można z sukcesem funkcjonować w warunkach pewnych ograniczeń. To zresztą otwiera spore możliwości, bo wbrew pozorom takie inicjatywy pozwolą w przyszłości dotrzeć do znacznie większej liczby odbiorców niż obecnie. Wystarczy spojrzeć chociażby na takie projekty jak ten Citibanku i Karola Okrasy. Karol mógłby stworzyć warsztaty w realnym świecie dla kilkunastu, czy kilkudziesięciu osób. Dzięki temu, że produkty do jego kulinarnych poczynań dostajemy pod drzwi i możemy uczestniczyć online w kursie gotowania, którego odbiorcami mogą być już nawet tysiące osób, paradoksalnie trudno nie docenić efektu skali, jaki nakładają pozorne ograniczenia. To się dzieje na naszych oczach.

Moimi „tradycyjnymi” dostawcami win - nie za darmo, lecz za moje pieniądze, za to najczęściej z rabatem - byli w tym miesiącu: Winestory, M&P Wina i Alkohole Świata, Leclerc, Tesco i Odido. Poniżej kilka realnych liczb, które rabaty (lub ich brak) uwzględniają, są zatem prawdziwym odzwierciedleniem poniesionych przeze mnie kosztów. Lubiący matematykę będą mogli sobie oszacować na tej podstawie kwoty, których w sposób jawny nie pokazuję.

W kwietniu na wina wydałem 14,45% mojej miesięcznej pensji i w tym przypadku muszę dodać, że zazwyczaj aż tyle na wina nie wydaję, jest to efekt akcji wspierających pomioty z wina żyjące.

W kwietniu najdroższe wino (0,75l) kosztowało 149,99 zł, najtańsze zaś 1,00 zł, ale odrzucając tę ostatnią cenę jako mocno promocyjną i będącą jedynie śladem dla księgowości, należy przyjąć, że najtańsze wino kosztowało 11,99 zł.

Udział poszczególnych dostawców w ogólnych wydatkach wyglądał następująco:

 Importer/dostawca/sklep     % wydatków na wino
 M&P Wina i Alkohole Świata 34,71%
 Dwór Sanna 20,72%
 Leclerc 14,29%
 Mondovino 10,58%
 Winestory/Wineonline 8,42%
 Tesco 7,74%
 Odido 3,54%


W tym miesiącu od importerów i dystrybutorów nie otrzymałem żadnego wina do recenzji.

Kwietniowe wpisy na blogu pod tym linkiem.

Kwietniowe recenzje na Instagramie:

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Fleur de Pédesclaux, Pauillac, 2015


No cóż, znów Bordeaux.

Jestem od czasu do czasu namawiany przez moich czytelników do zakupu nieco droższych butelek od tych, które ostatnio opisywałem, a których cena zawierała się w przedziale mniej więcej 30-85 zł. Łatwo mówić, gdy namawia się kogoś do wydania pieniędzy nie ze swojej kieszeni, niemniej jednak i mi ta myśl nieraz świtała w głowie, żeby wyskoczyć ponad granicę 100-150 zł i poszukać wrażeń w tym rejonie cenowym.

Na początku marca bieżącego roku kupiłem w Leclerku na Ursynowie butelkę Fleur de Pédesclaux, drugiego wina z Château Pédesclaux, który to zamek znalazł się w słynnej klasyfikacji Grand Cru win bordoskich z roku 1855 (5. klasa). Sami się już na pewno domyślacie, że wraz z butelką do domu wdarły się spore emocje, które studziłem przez kilka tygodni, by na spokojnie zająć się degustacją wina. W ruch znów poszedł dekanter, a po kilku kwadransach wino znalazło się w kieliszku. Czy dekantacja była potrzebna, czy wino, które sam producent poleca pić jako młode, wymagało tego zabiegu? Nie wiem, ale zrobiłem to.

Na początku wino czarowało wspaniałym kwiatowym aromatem i miękkością na podniebieniu, ale z każdym kolejnym kieliszkiem stawało się takie... zwyczajne. Owoc tracił na intensywności, aromaty stawały się nieco przygaszone, zupełnie blade. Miałem wrażenie, że nie odbiega znacząco jakością od chociażby tych win z Grupy Castel, które opisywałem dla Was wcześniej. Powiem więcej, tamte sprawiały mi więcej przyjemności.

Muszę tu powiedzieć, że ja nie należę do grupy, którą określa się jako "label drinkers", nie daję forów za nazwę. Mówię jak jest, mnie to wino specjalnie nie zachwyciło, a biorąc pod uwagę fakt, że kosztowało niemal 140 zł, wydaje mi się przeszacowane. Ale, tu jednak muszę przyznać się do swojej słabości, prawdopodobnie nie zniechęci mnie to do sięgnięcia po kolejne butelki Pédesclaux, zwłaszcza że i pierwsze wino ma dla mnie cenę jeszcze akceptowalną. Nie jako wino codzienne, ale okazję do ponownej próby znajdę się z łatwością.

Jeśli piliście Pédesclaux, zostawcie po sobie znak w komentarzu, ja zaś wypiję resztką Wasze zdrowie.


wino: Château Pédesclaux, Fleur de Pédesclaux 2015.
pochodzenie: Francja, Bordeaux, Pauillac AOC
odmiany: merlot 74%, cabernet sauvignon 20%, petit verdot 6%
alk.: 13%
cena: 139.99 zł za butelkę 0,75l (Leclerc Ursynów w Warszawie, 2020-03-04)

wtorek, 14 kwietnia 2020

A co Ty zrobiłeś dla branży?

Czas koronawirusa, czas zarazy, czas zamknięcia. Winna branża cierpi, głównie przez lockdown całego rynku HoReCa. To czas wielu akcji oznaczanych w mediach społecznościowych hashtagami #zostajęwdomuniezostawiamwina czy #winonaratunek, których celem jest wsparcie branży winiarskiej i gastronomicznej w tych trudnych, dziwnych czasach. Mam w stosunku do tego typu inicjatyw mieszane uczucia, bo z jednej strony solidaryzuję się i wspomagam branżę (szczególnie tę z najbliższego sąsiedztwa) swoimi zakupami, a z drugiej strony czuję delikatny, ale uporczywy owej branży nacisk, choć nikt z niej przecież mnie nie pyta o moją kondycję finansową. 

Robię jednak co mogę, na wina przeznaczam miesięcznie 10-15% swojej pensji (póki jeszcze ją otrzymuję), ale tak, jak nie przeczytam każdej wydanej książki, czy nie obejrzę każdego nakręconego filmy, tak i nie wypiję wszystkich dostępnych w Polsce win. Tym samym zrzucam z siebie ciężar (niewykluczone, że to ja sam się nim obarczyłem) ratowania świata win - wystarczy, że nie przyczyniam się do jego upadku.

Jeśli interesuje Was, gdzie robię winne zakupy, to zazwyczaj wiąże się to z moim najbliższym sąsiedztwem. Ze sklepów specjalistycznych najczęściej wybieram Winestory przy KEN w Warszawie, bo tam zaczęła się moja przygoda z winami i zawsze miałem dobry kontakt z ludźmi tam pracującymi. Chętnie wpadam tam pogadać i zazwyczaj wychodzę z kilkoma winami w kartonie. Mam też w tej okolicy sąsiada, którego nazywam swoim osobistym dilerem. To człowiek z branży, który obecnie pracuje dla M&P Alkohole i  Wina Świata, dba o swoich klientów i organizuje dla nich dostawy z firmowej oferty. Dlatego też na łamach mojego bloga, mojej facebookowej strony, czy na Instagramie częściej możecie zobaczyć wina od tego importera. Lubię robić zakupy w ursynowskim Leclerku, bo też mam do niego blisko, tam najchętniej kupuję wina francuskie, bo ich wybór jest naprawdę szeroki. Jeśli mam zaś ochotę na niezbyt wysublimowane, ale za to tanie wina, idealne do sączenia przy oglądaniu serialu, przeglądaniu gazet, czy lekturze książek, to najczęściej kupuję je w Tesco, ich nieduży market znajduje się w budynku obok mojego miejsca zamieszkania i mogę tam iść nawet zimą w kapciach. Nie stronię też od Biedronek i Lidlów, choć mam do nich nieco dalej i dlatego ostatnio z nich rzadziej korzystam, a w zasadzie robię to raczej przy okazji wyjazdów poza Warszawę, ponieważ ich sklepy można znaleźć niemal w każdym polskim mieście.

Akcja #zostajęwdomuniezostawiamwina ma zaś tę zaletę, że w jednym miejscu grupuje firmy skłonne (w końcu) dostarczać wina do indywidualnych odbiorców.  W wielu przypadkach było to niemożliwe w czasach sprzed Covid-19, bo my - winopijcy amatorzy - nie byliśmy partnerami mogącym konkurować pod względem siły nabywczej z restauracjami czy hotelami i z ich punktu widzenia nie warto było tracić na nas czasu. Mam nadzieję, że kiedy sytuacja wróci do normy, nadal będziemy dla nich ważnymi klientami, o czym teraz jesteśmy na każdym kroku zapewniani. Czas pokaże.

Na zdrowie!