niedziela, 29 grudnia 2013

Chateau Le Pey 2010.

Butelka Chateau Le Pey z rocznika 2010 dotarła do mnie już jakiś czas temu, ale skryła się gdzieś i cichutko czekała na swoją kolej. Znalazłem ją po powrocie z niezbyt długiego, ale dość męczącego wyjazdu. Choć drogi w naszym kraju są coraz lepsze, to mimo wszystko warto nagrodzić jakąś butelką znużonego kierowcę, któremu udało się pokonać kilkaset kilometrów, zachowując przy tym auto w całości i rodzinę w komplecie. 

Postanowiłem zatem wynagrodzić się otrzymaną z Lidla butelką wspomnianego wyżej wina - wina, które już dobrze zostało zrecenzowane w sieci, a które dzięki swej rozsądnej cenie (ok. 38 zł) można zawsze powtórzyć, jeśli okaże się, że zmęczenie nie pozwala na rzetelną ocenę walorów wina. 


Po otwarciu wino atakuje zapachem wędzonki. Aromat ten można lubić, można go nienawidzić - mi akurat on pasuje, ale czy jest pożądany w winie tego ocenić nie umiem. Bardzo podobała mi się jedwabista faktura tego wina, po raz pierwszy tak wyraźnie rozumiałem co oznacza ten termin. Podobał mi się też wyraźnie owocowy charakter tego wina z oczywistymi wiśniami w pierwszym planie, dla których tłem były śliwki i łagodne porzeczki. Dość gładkie i delikatne tanininy dawały sporą przyjemność picia, choć mam wrażenie, że brakowało nieco kwasowości, przez co wino - mniej więcej w połowie butelki - zaczęło mnie nużyć.

Jestem zadowolony z tego wina, rzadko kiedy w tej cenie można znaleźć dobre Bordeaux, które byłoby smaczne i nierozwodnione. Mamy tu do czynienia z porządnym Cru Bourgeois. 

piątek, 20 grudnia 2013

Luis Pato w Warszawie.

Muszę przyznać, że spotkanie z Luisem Pato, portugalskim winiarzem z regionu Bairrada, było jednym z najciekawszych spotkań z winem, w jakich miałem przyjemność uczestniczyć w tym roku. Pato robi wrażenie jako winiarz i enolog - miłośnik szczepu baga, o którego istnieniu dowiedziałem się właśnie tego dnia, a z którego powstaje większość jego win. Ale mnie zainteresował jako człowiek - radosny i lekko zwariowany, z dystansem podchodzący do życia i własnej pracy. Pato jest artystą, żyje tak jak lubi i robi to, co kocha. W winiarni nie boi się eksperymentów, a eksperymentuje bez przerwy - efekty pracy nie zawsze go zadowalają, potrafi z wdziękiem opowiadać o swoich porażkach, nie wstydzi się ich, bo od win ważniejszy jest proces ich tworzenia. Pato nie boi się ograniczeń jakie nakładają na winiarzy wymogi apelacji - zabiera swoje zabawki i robi wina poza apelacją. Nie płynie z nurtem, to nie w jego stylu. Jestem rebeliantem broniącym własnych przekonań, krytykom jego działań ma do pokazania wyćwiczony gest.


Rebel to także jego wino - kupaż odmian baga i dobrze znanego miłośnikom portugalskiego winiarstwa tauriga nacional z dodatkiem (1%) białej odmiany bical. To wino jest aksamitne, krągłe, z nieprzesadzoną kwasowością i przyjemnymi taninami. Doskonałe do picia.


Ciekawym winem jest Fernão Pires - czerwone wino zrobione z białego szczepu o tej nazwie (znanego też jako Maria Gomes) zabarwione skórkami (6%) odmiany baga. Smakuje jak pączek z nadzieniem różanym, ale oczywiście jest winem wytrawnym, o sporej kwasowości i wyczuwalnych dobrze taninach pochodzących od bagi właśnie.


Baga - może warto powiedzieć kilka słów o tej winorośli - jest odmianą bardzo ciemną, bogatą w garbnik (taniny), wina z niej zrobione mają spory potencjał starzenia - 5-cio letnie wina to dopiero świeżaki, otwórzcie je jak będą miały lat 10. Jestem przekonany, że nawet te 15 letnie będą krzepkie i pełne sił witalnych. Pé Franco z 2001, mimo lekko jaśniejszego koloru, kpiło z upływu czasu imponując swą żywotnością.


Jeśli nie chcecie długo czekać polecam rocznik 2009 - Vinhas Velhas Tinto i Vinha Pan (zgadnijcie z jakiego szczepu?) zrobiły na mnie najlepsze wrażenie, to był zresztą bardzo dobry rocznik dla Bairrada.


Luis Pato używa bagi (i innych odmian portugalskich) również do produkcji arcyciekawych, różnorodnych win musujących, przy czym nie stroni od różnych metod produkcji - w tym przypadku również lubi trochę „pomieszać”. Nie wszystkie wina powstają zgodnie z zamysłem, ale zawsze są oryginalne, czasem trafiają do "drugiego obiegu" z tymczasową etykietą :)


Degustacja odbyła się w restauracji Portucale w Warszawie i została zorganizowana przez importera win Luisa Pato - firmę Atlantika. Serdecznie dziękuję za zaproszenie.


czwartek, 19 grudnia 2013

W morzu malbeka.

Skoro na panelu zorganizowanym przez Magazyn Wino znalazło się miejsce dla takiego blogera-amatora jak ja, to można rozumieć to tylko w taki sposób, że:

a) ławka winiarskich ekspertów w Warszawie jest wyjątkowo krótka

albo (co bardziej prawdopodobne)

b) rodzaj win przedstawionych do oceny nie wzbudził (delikatnie mówiąc) entuzjazmu wśród stałych panelistów.

No cóż, być może któryś rzeczywiście nie mógł pojawić się z powodu „bóla ucha”. Drugiego mogła (no bo przecież mogła) „boleć noga w biedrze”, no ale że trzeci miał akurat nieplanowaną lekcję gry na pianinie - w to trudno uwierzyć.

Czy szczep o nazwie malbec może być zjadliwym źródłem wszelkiej maści niedyspozycji? Przejrzałem swoje wpisy na blogu i wydało mi się, że trudno nie być miłośnikiem tego szczepu. Z drugiej strony sam malbeka piłem dość dawno, na początku 2013 roku. I wówczas też nie byłem zadowolony…

Jednak panom na P się nie odmawia. Premier, prezydent, papież i, jak się okazuje, Prange-Barczyński mają magiczną moc przyciągania, której bez oporu uległem. Opierać się zresztą nie musiałem, w końcu malbec, poza nielicznymi wyjątkami, wzbudzał we mnie sporo pozytywnych emocji.

Ale 25 malbeków spróbowanych w dość krótkim czasie potrafiło podważyć moją w nich wiarę, choć nie byłem jakoś szczególnie zawiedziony. Będąc w wyraźnej opozycji do moich współtowarzyszy niedoli, umiałem dostrzec pozytywne cechy malbeka, ale… ziarno niepewności zostało zasiane. Z każdym rokiem, z każdym miesiącem, z każdą kolejną otwartą butelką inaczej patrzę na wypitą przeszłość. Czasem się jej wstydzę, ale nigdy nie wypieram. Dziś - po tej przekrojowej degustacji - bardziej krytycznie patrzę też na malbeki, ale mimo wszystko potrafię dojrzeć w nich zalety i źródło radości.

Ze wspomnianych wcześniej 25 etykiet chciałbym wyróżnić 5:

1. Quattrocchi Malbec 2011 (importer M&P FHU Mirosław Pawlina) Najtańsze wino panelu, najbardziej „zielone”, ale też najbardziej szczere. Nawet kwasowość wydaje się bardziej autentyczna, niż ta u droższych krewnych.


2. Pascual Toso Malbec 2012 (importer M&P FHU Mirosław Pawlina). Smaczne, krągłe, soczyste, świeże wino, znacznie lepsze niż przebeczkowane wersje reserva i gran reserva. Bardzo mi się podobało.


3. Lagarde Malbec 2011 (importer Mielżyński). Beczkowy atak w niezłym stylu, ale z dobrym owocem i ogólnie niezłą równowagą. Podobało mi się.


4. Chateau Haut-Monplaisir 2008 Prestige (importer Mielżyński). Klasa starego świata - dobra równowaga, elegancja, autentyczność i prawdziwa przyjemność picia.


5. Fabre Montmayou Grand Vin 2010 (importer Vininova) Hedonistyczne źródło radości - dobry owoc, bogactwo aromatów, nieprzesadzona beczka, alkohol dobrze zamaskowany - fajne wino, chociaż dość drogie. Powyżej 150 zł za butelkę mogą wydać tylko wierni… nie wierni, fanatyczni wyznawcy Malbeka.



W sumie fajna degustacja, na luzie, bez zbędnej napinki. Ale dla sprawców panelowych wakatów w ramach ostrzeżenia mała parafraza naszego narodowego wieszcza: Kto nie zaznał malbeka ni razu, ten nigdy nie zazna barolo w niebie.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Icardi w Warszawie.

Jak już Wam kiedyś wspominałem, mam słabość do win z Piemontu. Nie mogłem tym samym pominąć degustacji win Icardi, która miała miejsce w sklepie Winestory przy K.E.N 85 w Warszawie. Nie jest to pierwszy raz, kiedy mogłem spróbować win pochodzących z tej piemonckiej winnicy, ale pierwszy raz mogłem je pić w towarzystwie przedstawicielki producenta, którą była siostra Claudio Icardiego - pani Mariagrazia Icardi. Opowiadała ona o poszczególnych butelkach, z których część jest nowością w ofercie Wineonline, natomiast Łukasz Bogumił - sommelier i pracownik ursynowskiego sklepu, a przy okazji gospodarz spotkania, podrzucał zebranym ciekawostki dotyczące regionu i szczepów winorośli tam uprawianych. Świetnie zastąpił w tej roli Piotra Chełchowskiego, który wcześniej prowadził tego typu spotkania, a któremu zawdzięczam wprowadzenie w świat win.


Nowością było wino Balera 2012 zrobione ze szczepu cortese, który na pewno znacie z białych win pochodzących z apelacji Gavi. Balera na apelację Gavi się nie łapie i powstaje w ogólnej apelacji Piemonte Cortese, ale nie ma to specjalnie znaczenia, bo wino jest po prostu bardzo ciekawe, wielowymiarowe, smaczne i na pewno lepsze niż te wszystkie, które miałem okazję pić do tej pory.

Dolcetto Rousori z rocznika 2010 wydało mi się już lekko ewoluowane, co oczywiście nie oznacza że wino było złe, czy niesmaczne - w nosie fajna słodka nuta, która nie ma wiernego odbicia w ustach, w których wino jest solidnie kwasowe, wytrawne, lekko taniczne. Chciałbym spróbować młodszego rocznika. Co ciekawe, pani Mariagrazia woli pić wina zupełnie młode, zresztą wielu Włochów wyraża zainteresowanie jak najświeższymi rocznikami, przez co są one często droższe, niż te starsze.

Barbera d’Asti Tabaren 2010 to wino, które zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Wino o wyraźnej kwasowości z pełnym, intensywnym owocem i solidną, ale dość gładką taniną było naprawdę świetne. Dzięki swej cenie jest bardziej przystępne, niż doskonałe Barbaresco Montubert 2009, które polecam szczególnie. Jeśli chcecie napić się dobrego niebbiolo, to będzie ono w tej chwili lepszym wyborem niż Parej Barolo 2008, które może jeszcze 2-3 lata spokojnie poczekać.

Ciekawostką było również Bric Du Su z rocznika 2012 - wino zrobione z grignolino. W Polsce niełatwo kupić wina z tego szczepu,  a w winnicach Icardi powstaje tylko 7 000 butelek tego lekkiego wina. Jego charakter przypomina dobre gamay, ale degustowane wczoraj wydało mi się bardziej eleganckie. Polecam!

Etykiety degustowanych win. Źródło: http://www.icardipierino.it/
To była jedna z lepszych degustacji, w których miałem okazję uczestniczyć w ramach spotkań w Winestory. Dość powiedzieć, że wyszedłem stamtąd z kartonem pełnym win. Dolcetto sobie darowałem, w zamian dokupiłem jeszcze jedną butelkę cortese.

niedziela, 8 grudnia 2013

Szkolenie z Andrzejem Strzelczykiem.

W zeszłym miesiącu miałem okazję uczestniczyć w bardzo oryginalnym przedsięwzięciu, jakim była degustacja szkoleniowa z Andrzejem Strzelczykiem - dwukrotnym mistrzem Polski sommelierów. Spotkanie odbyło się w Hotelu Mammaison Le Regina, którego kierownictwo zgodziło się udostępnić jedną z sal konferencyjnych na potrzeby szkolenia. Organizatorem technicznym degustacji był Jacek Taranko - miłośnik win i dobrego jedzenia, autor arcyciekawego bloga Wino i Oliwa, a także autor zdjęć ilustrujących wydarzenia, których organizatorem (lub uczestnikiem) jest portal Winicjatywa.


Celem tego projektu (który najprawdopodobniej będzie kontynuowany) jest przybliżenie blogerom winiarskim i kulinarnym wiedzy związanej z winem. Może się wydawać to trochę dziwne, że jego uczestnikami byli ludzie piszący o winie od lat, ale...

1. Nauki nigdy dość.
2. Blogerzy bardzo cząsto swoją wiedzę czerpią z doświadczeń, pewne rzeczy dość dobrze rozumieją, ale nie do końca potrafią je nazwać, wykład teoretyczny pozwala na uporządkowanie wiedzy.
3. "Zajęcia" odbywają się w małej grupie, dzięki temu każdy z uczestników bierze aktywny udział w szkoleniu - nie od dziś wiadomo, że nauka w małych grupach jest znacznie efektywniejsza od tej prowadzonej w dużych "klasach".
4. Szkolenie pod okiem profesjonalisty pozwala również na wprowadzenie jednolitego, fachowego języka, który powinien być klarowny zarówno dla piszących o winie, jak i czytelników tych tekstów.

Pierwsze szkolenie, które było tak naprawdę przetarciem szlaku, zostało podzielone na cztery części.

W pierwszej dostaliśmy wino "kalibracyjne" - wino, które było odnośnikiem dla pozostałych, wino względem którego mogliśmy oceniać inne, wino dzięki któremu także Andrzej Strzelczyk mógł ocenić nasze zdolności poznawcze.

W drugiej części mieliśmy za zadanie opisać cechy trzech win białych (intensywność barwy, poziom kwasowości, paletę zapachów i smaków) i spróbować odgadnąć szczepy oraz regiony pochodzenia win, przy czym wszystkie wina pochodziły z tego samego kraju. W tym momencie dopowiem tylko, że wszystkie wina próbowaliśmy w ciemno.

W trzeciej części otrzymaliśmy wina (też białe) zrobione z tego samego szczepu, ale pochodzące z różnych stron świata. Naszym zadaniem było odgadnięcie szczepu oraz próba umiejscowienia poszczególnych win na mapie świata.

W czwartej i ostatniej części dostaliśmy wina czerwone pochodzące z jednego regionu. Naszym zadaniem było odgadnięcie szczepu oraz kraju pochodzenia, przy czym wśród próbek jedna była „fałszywa”, czyli wino pochodziło z innego kraju i zrobione było z innego niż pozostałe szczepu.

Degustację szkoleniową oceniam bardzo dobrze, mogliśmy nauczyć się z niej naprawdę wiele i to w stosunkowo krótkim czasie. Przede wszystkim tego, że cena i etykieta może wpływać (i zazwyczaj wpływa) na sposób postrzegania wina. Ale to właśnie degustacja w ciemno jest najbardziej uczciwą formą oceniania win - potrafi odpowiedzieć nam na kluczowe pytanie - jakie wina lubimy. I nie chodzi mi o kraj pochodzenia, czy szczep wina, ale jego charakter. Jeśli okaże się, że wśród naszych ulubionych win są tanie supermarketowe  etykiety - nie wstydźmy się tego, przynajmniej nasze hobby nie będzie kosztowne. Ale jeśli w ciemno będziemy wybierać nebbiolo albo sangiovese, to trzeba będzie zagadnąć szefa o podwyżkę.

Andrzej mówi...

... reszta słucha.

W dłoni "fałszywka"...

... którą należy uwiecznić dla potomnych.

Pyszne?

No nie wiem...
Chciałbym serdecznie podziękować Andrzejowi i Jackowi za ich, przepraszam za ten termin, pozytywistyczną „pracę u podstaw”, zwłaszcza że organizując spotkanie dla nas ponieśli sporo kosztów, nie tylko finansowych. Chciałbym, żeby wiedzieli, że to doceniam i jestem gotów (myślę, że inni blogerzy również) partycypować w kosztach organizacji kolejnych spotkań. W końcu za dobrą robotę i za wiedzę trzeba, a przede wszystkim wypada, płacić.

Przy okazji dziękuję też importerom za udostępnienie win do degustacji. Poniżej zamieszczam ich listę. 

    •    MUSCADET SEVRE ET MAINE SUR LIE (LECLERC

    •    IL MARGONE CHIANTI CLASSICO 2006 (VINI E AFFINI

    •    IL MOLINO DI GRACE (VINI E AFFINI

    •    VOURVEY SEC, BOUDET 2009 (SOLERA)

    •    MONTES ALPHA CHARDONNAY 2011
(SOMMELIER DYSTRYBUCJA

    •    JACK RABBIT CHARDONNAY 2012 (ŻABKA

    •    CHABLIS CHRISTIAN MOREAU (WINKOLEKCJA

    •    MENETOU SALON, H. PELLE 2012 (WINKOLEKCJA)  

    •    GEWÜRTZTRAMINER CA’ERNESTO TRENTINO (MAKRO C&C

    •    SERRISTORI CHIANTI (LECLERC)

    •    UGGIANO CHIANTI RISERVA 2007 (ŻABKA)

    •    LE CINCIOLE CHIANTI CLASSICO 2010 (WINEMATES)

Zaraz, zaraz, dlaczego butelki są puste?


wtorek, 3 grudnia 2013

Winne Wtorki #Mikołajki.

No i zrobiła nam się mała tradycja. Po raz drugi uczestnicy Winnych Worków robią sobie mikołajkowe prezenty. W wyniku dość zawiłej naukowej procedury wyłonione zostały pary, a tak naprawdę trójkąty, bo każdy losuje osobę, do której wysyła wino-niespodziankę, ale też sam zostaje wylosowany jako adresat przesyłki. Brzmi to może skomplikowanie, ale działa, przy czym najsłabszym ogniwem w tej całej układance są nie winni wtorkowicze, ale kurierzy, którzy zawsze mają jakieś ale...

... ale ja nie o tym. Miałem to szczęście, że moim Mikołajem drugi raz z rzędu został Mateusz z Winnych Przygód, który ma dobrą rękę do prezentów. W zeszłym roku otrzymałem Domaine De La Janasse Cotes du Rhone 2010, a tym razem jest to wino z Czarnogóry. Producentem jest 13.jul-Plantaze - spółdzielnia winiarska spod Podgoricy powstała w 1963 i wciąż należąca do państwa. Jak przeczytałem w "Przewodniku po świecie win" Hugh Johnsona, została ona wyposażona w wysokiej klasy instalacje przemysłowe produkcji włoskiej i robi wina zupełnie niezłej jakości. Instalacja przemysłowa to określenie adekwatne, bowiem producent chwali się posiadaniem 2310 ha powierzchni obsadzonej 11 milionami krzewów. Roczna produkcja sięga 17 milionów butelek. 


Do mnie trafiła butelka o numerze 000155 i nazwie Sasso Negro (Czarny Kamień) z rocznika 2008, zawierająca wino będące kupażem... no właśnie, czego? Wg nalepki przyczepionej przez importera chodzi o mieszankę syrah i alicante bouschet, natomiast notka techniczna producenta wspomina o syrah, primitivo, sangiovese i vranac. I tej wersji się trzymajmy, moje zmysły niedoskonałe nie pomogą jednoznacznie rozstrzygnąć tej kwestii.

Za to parę słów o samym winie powiedzieć mogę. Mieszanka ciemnych owoców leśnych, a także wyrazistej wiśni z odrobiną malin i odrobina nut ziemistych robią wrażenie zupełnie dobre. Alkohol nigdzie nie wystaje, 13% wydaje się być wartością rozsądną. Taniny są delikatne, kwasowość zaostrza apetyt, zaś pikantna końcówka dopełnia całości obrazu. Warto podkreślić, że wino, mimo swego wieku, jest w dobrej kondycji - krzepkie i pełne wigoru. Mateusz zrobił mi świetną niespodziankę, zwłaszcza, że zadbał aby wino pochodziło z regionu, który wg mojej własnej deklaracji, miałem eksplorować w tym roku w pierwszej kolejności. Tym bardziej dziękuję - za wino i za pamięć.

----------------------------------------------------------------------------------
Mikołajkowe Winne Wtorki na podniebieniach innych blogerów:
----------------------------------------------------------------------------------
----------------------------------------------------------------------------------

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Medale i zamki.

Listopad (o, już minął?), a zwłaszcza kilka dni po Święcie Zmarłych, to czas, w którym nie tylko dyskonty, ale wszystkie sklepy zaczynają walczyć o portfel świątecznego klienta. W czasie Świąt Bożego Narodzenia, oprócz prezentów pod choinką i frykasów na stole, pojawiają się również butelki w winami, czasem w towarzystwie wódeczki (tradycja), a czasem nawet nie. Rynek wina rośnie, w sporej mierze dzięki dyskontom, które także rozpoczęły walkę o rząd winnych duszyczek. Sieci walczą o nie różnymi metodami. Biedronka chciała oczarować konsumentów połyskującymi z etykiet medalami, Lidl natomiast nazwami szacownych chateaux, choć i u nich na butelkach medali nie brakuje. Lidl, odkąd przestał być tani (pamiętacie ich stare hasło reklamowe) celuje w nieco zamożniejszego klienta niż tego kupującego w Biedronce, w której nadal obowiązują „codziennie niskie ceny”. I ma to swoje odzwierciedlenie na półkach - podczas gdy w Lidlu od 15 do 40 zł przeskakujemy momentalnie, tak w Biedronce nie będzie nam łatwo strącić poprzeczkę zawieszoną na poziomie 30 zł, choć trzeba powiedzieć, że w „medalowej” ofercie częściej trafimy na wina za 20 zł niż za 15, co mimo wszystko też oznacza podniesienie średniej w stosunku do dobrze ocenianej oferty portugalskiej.

Ogólnie, przynajmniej dla mnie, drużyna  biedronkowa zaprezentowała się dość słabo - pomyślałem sobie nawet nieco cieplej o „rozjechanej” przez internautów ofercie włoskiej. Wina na medal są jak najbardziej pijalne (w większości), tyle że nie do końca w moim guście, stąd ogólne odczucia dalekie są od zadowolenia.

Na pewno niezłe wrażenie zrobił na mnie Cremant d’Alsace Wolfberger'a zrobiony w 100% z rieslinga, co nie jest znowu takie powszechne i stanowi ciekawostkę samą w sobie. Przy okazji jest to po prostu całkiem dobre wino - żywe, kwasowe, świeże, bardzo przyjemne w piciu.

1999 Vau Vintage Porto (Sandeman) podczas prezentacji sprawiło mi słodką przyjemność, choć w zachwyt nie wpadłem, w czym nie upatruję jednak winy wina, lecz własną niedojrzałość na tym polu. W celach edukacyjnych kupiłem sobie małą buteleczkę, by na spokojnie sprawdzić, czy wino wpasuje się w mój gust, czy może jednak nie. Wypiłem, ale nadal bez większych emocji.

Dobrze zapamiętałem i miło wspominam Calle Principal z Kastylii. To dość proste wino jest kupażem tempranillo i cabernet sauvignon o wyraźnych, lecz przyjemnych taninach i ładnym owocu doprawionym lekko dębiną. Nic wielkiego, ale dobrze się pije.

Źle mi się za to piło wino Mosaic z apelacji Buzet. Być może moja butelka była wadliwa, ale równie niedobrze zapamiętałem to wino podczas oficjalnej prezentacji. Bardzo zamknięte w sobie i choć po napowietrzeniu ujawniły się jakieś wiśniowe niuanse, to owoc utopiony był zupełnie w morzu nieprzyjemnej goryczy. Gorycz oczywiście może być wynikiem bardzo niedojrzałych tanin i nie musi źle świadczyć o winie, ale takie wino, o ile rzeczywiście nie jest wadliwe, należy na kilka lat odłożyć, by dojrzewało w spokoju.

Znacznie bardziej owocowe, ale za to zdominowane przez charakterystyczne, waniliowe aromaty było wino Duc de Belmonde (IGP Pays d'Oc) - mieszanka cabernet sauvignon i syrah w równych proporcjach. Miłośnicy „krówek” i innych toffi będą zachwyceni. Nie powiem, jest coś atrakcyjnego w tym winie i dobrze się je pije, ale powiedzenie „in vino veritas” może być w tym przypadku nadużyciem.

Bardzo dobrze zapamiętałem wino Quinta das Setencostas z portugalskiej apelacji Alenquer, zupełniej mi nieznanej, ale mniejsza o apelację, wino było po prostu smaczne, pełne, wyraziste z dobrze wyczuwalną słodką nutą - dodać w tym miejscu trzeba, że to wino półwytrawne. Jak półwytrawne to powinno się nieźle sprzedawać, choć obawiam się, że cena 25 zł może być dla niektórych klientów Biedronki zbyt wygórowana.

Jeśli jesteśmy przy Portugalii, to należy jeszcze wspomnieć wino Animus z apelacji Douro. Dość mocno przygaszone tuż po otwarciu, nieco ziemiste, zaczęło odżywać dopiero dobę później i choć ujawnił się owoc, wino nie robiło tak dobrego wrażenia jak Dourosa czy Paço do Monsul (wina z promocji portugalskiej), zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że produkt Vallado był sprzedawany w tej samej cenie - 19,99 zł.

Sporym rozczarowaniem okazało się wino Chateau Jourdan z szerokiej apelacji Bordeaux Superieur. W ciągu kilku godzin zmieniło się nie do poznania. Zaraz po otwarciu i jeszcze ze dwie, trzy godziny później było mocno ściśnięte, po czterech, pięciu godzinach dało się pić ze sporą przyjemnością - wydawało mi się, że trafiłem w końcu na przyzwoite wino, ale po kolejnych dwóch, trzech godzinach później wyraźnie było czuć, że wino ma najlepsze czasy za sobą, puzzle się rozsypały, a wraz z nimi nadzieja na jakąś ciekawą pozycję w biedronkowej ofercie. Z tego co wiem, nie jest to jeszcze oferta świąteczna, coś się jeszcze w Biedronce będzie działo w grudniu, zobaczymy, teraz polecam Wam z tylko wina portugalskie i wspomniane na początku bąble.

Zapomnijmy na chwilę o owadzie i przenieśmy się do Lidla.

Tu przede wszystkim króluje Francja, a szczególnie obficie reprezentowane jest Bordeaux, jako region szczególnie doceniany przez klientów Lidla. Czy tak jest w rzeczywistości, czy może to po prostu jedyna nazwa kojarzona z winami francuskimi, nie mnie o tym rozstrzygać. Podczas prezentacji spróbowałem kilkunastu win, które trzymały bardzo solidny poziom, choć swoich faworytów szukałbym wśród win z innych regionów Francji.

W pierwszej kolejności wydałbym swoje pieniądze na William Nahan Chablis 1-er Cru z winnic Vaillons.  Kwasowe, świeże, nieco kamienne, z jakąś atrakcyjną tajemniczą nutą, której nie potrafię nazwać, ale która utkwiła mi w pamięci.

W drugiej kolejności postawiłbym na wina z Alzacji. Riesling Grand Cru Schoenenbourg to wino wytrawne, ale przełamane nutką słodkiej poziomki. Bardzo mi się podobało. Drugim interesującym winem wydał mi się niezwykle aromatyczny Gewurztraminer Grand Cru Marckrain - bardzo intensywny z dobrze wyczuwalnymi, dojrzałymi owocami południowymi.

Jeśli zaś chodzi o Bordeaux to oczywiście z chęcią spróbowałbym wszystkich win, ale jeśli mam sięgnąć do portfela po własne pieniądze, to wydałbym je na Chateau Mazails Cru Bourgeois. Za niecałe 40 złotych można napić się dobrego bordeaux z ładnym owocem, miękkimi, ale wyrazistymi taninami i kwasowością zapewniającą świeżość i pijalność, ale nie wykrzywiającą ust.

Dwa razy tyle trzeba zapłacić za Antoine Borget Cote Rotie, ale moim zdaniem warto wyciągnąć zaskórniaki, by poczuć czym jest syrah z Północnego Rodanu. Owocowe, pikantne, świeże i dość garbnikowe wino wyróżniało się na tle czasem przyciężkawych i jeszcze zamkniętych win z Bordeaux.

By uzupełnić zestaw o szóste wino wybrałbym jeszcze Sauternes - Chateau La Riviere. Słodkie wino pełne nut suszonych owoców, migdałów i orzechów można bez wstydu postawić na świątecznym stole.

Ogólnie oferta Lidla wydaje się interesująca, ale studiując etykiety można się nad niektórymi, zwłaszcza tymi znanymi, poważnie zastanowić. Spotkałem się z opinią, że Chateau Chauvin 2007 jest świetnym winem za doskonałą cenę (85 zł). Producenta chwali sam Hugh Johnson - człowiek roku magazynu Czas Wina i autor moich ulubionych kieszonkowych przewodników po świecie win - ale w najświeższej (na rok 2014) edycji swojego przeglądu w ogóle nie uwzględnia rocznika, który sprzedaje Lidl. Podobnie jest z Chateaux Camensac z rocznika 2004 (99 zł). Kiepskie oceny zebrało to wino również u Jancis Robinson. Należy przy tym pamiętać, że wina same w sobie nie są niesmaczne, czy zepsute. Nie. Po prostu w innych rocznikach te wina udały się znacznie lepiej. Warto o tym pamiętać.

Z drugiej strony Chateau Talbot rocznik 2010 jest winem dobrze ocenianym, ale jeszcze niegotowym do picia. Należy o tym wspomnieć, bo wydanie 199 zł na zbyt młode wino może być lekko rozczarowujące. To samo dotyczy równie drogiego Chateaux Pedesclaux 2009. Nie chcę powiedzieć, że nie warto ich kupować. Jak macie taką kasę na wydanie na wino, to kupcie, ale z otwarciem warto wstrzymać się kilka lat. Jeśli zaś chcecie już teraz sprawdzić jak smakuje dojrzałe wino, to zdecydujcie się na Chateaux Haut-Bages Liberal 1995

Przydałoby się również wspomnieć w kolorowej broszurce (o ile rzeczywiście zakładamy, że dyskonty prowadzą winną edukację Polaków), że wina z szerszych apelacji, czyli Bodeaux AOC i Bordeaux Superieur, które są przeznaczone raczej do szybkiego wypicia, warto przed podaniem zdekantować. Niektórzy twierdzą, że nawet nie tyle można, co trzeba. Być może wówczas wina z tego, wg mnie wcale nie najłatwiejszego do picia, regionu będą w stanie rzeczywiście oczarować szerszą publiczność.