niedziela, 26 lutego 2012

Weekendowo.

Mogłem się tego spodziewać, ale nigdy nie można mieć pewności. Wolny dzień, co tam dzień - cały weekend wolny - to u mnie zdarza się ostatnio rzadko. Dobry to czas, by po kilku dniach przedpostnej posuchy sięgnąć po jakieś wino. Żona oznajmiła, że odniosła sukces w pracy, a sukcesy opijamy bąbelkami, i chociaż miłośnikiem bąbelków nie jestem z przyjemnością otworzyliśmy australijskie wino musujące od znanego producenta Jacob's Creek. Wino supermarketowe, znane wszystkim, nic specjalnego, da się bez problemu pić, choć miałem wrażenie, że trochę mokrym kartonem zajeżdżało, ale żona stwierdziła, że się mylę.


--------------------------------------------------------------
Jacob's Creek Brut Cuvee
Chardonnay, Pinot Noir
Real - 28 zł (zakup własny, płaciła żona)
alk. 11%
--------------------------------------------------------------

Bąbelki się skończyły, więc otworzyłem Chablis (Domaine Vrignaud, Les Champreaux) z rocznika 2009. Powiew świeżości i wszechobecna wanilia, w zapachu i w smaku. W tym przypadku byliśmy z moją żoną jednogłośni, podobnie zresztą o winie wyrażał się sam producent na internetowej stronie (www.domaine-vrignaud.com). Informacje na firmowej stronie są wyjątkowo dokładne, producentowi należy się za to ogromny szacunek. Przyznam się szczerze, że choć większą miłośniczką tego wina okazała się żona, to ja mam ochotę na inne wina Vrignaud'a, właśnie dlatego, że ujął mnie swą nadzwyczajną skrupulatnością.



--------------------------------------------------------------
Domaine Vrignaud, Les Champreaux, 2009
Chardonnay
Winestory - 85 zł (zakup własny - 29.01.2012)
alk. 12,5%
--------------------------------------------------------------

No, ale atrakcją wieczoru, przynajmniej dla mnie okazało się bordoskie Chateau Citran z roku 1975. Dla przypomnienia dodam, że to rok urodzenia mojej małżonki. Piliśmy już kiedyś wino z tego rocznika - było to Chateau Colombier-Monpelou. Citran zrobiło jednak na mnie dużo większe wrażenie. Przede wszystkim nie miałem problemów z otwarciem butelki, uważni czytelnicy zapewne pamiętają, że korek od Colombier-Monpelou był tak miękki, że dolna jego część oderwała się od reszty przy wkręcaniu śruby korkociąga i trochę narobiła bałaganu w płynie. W przypadku Citran korek był wymieniony na nowy u producenta i był w doskonałym stanie, przy okazji wino zostało na miejscu sprawdzone i uznano, że może trafić na rynek będąc w doskonałym stanie.



Wrażenia zapachowe były bardzo bogate - czerwone owoce (głównie porzeczka, trochę jeżyny), wędzony boczek, skóra, odrobina zadbanej stajenki. W połączeniu z mocnymi, kredowymi garbnikami całość tworzyła naprawdę niesamowitą mieszankę. Zaskakująca była żywotność i sprężystość tego wina, mając teraz porównanie mogę powiedzieć, że Colombier-Monpelou było przy Citran nader wątłe, rozlazłe, bez krzty werwy. 

Jedno z lepszych win jakie miałem okazję pić do tej pory.


--------------------------------------------------------------
Chateau Citran, 1975
58% Cabernet Sauvignon, 42% Merlot
Winestory - 199 zł (zakup własny - 07.06.2011)
--------------------------------------------------------------



czwartek, 23 lutego 2012

Chińskie chateaux.

Chińska ekspansja na francuskim rynku podziałała na nerwy wielu osobom. Ceny win z Bordeaux są coraz wyższe z co najmniej dwóch względów. Po pierwsze primo ostatnie 2-3 lata były dla tego regionu (i Europy w ogóle) dość łaskawe, eksperci nieźle ocenili roczniki 2009 i 2010, a 2011 zapowiada się wcale nie gorzej, więc jeśli wina są dobre i jest na nie popyt, to czemu nie podnieść ich cen. A po drugie primo, wina dobrze się sprzedają, bo modne są w Chinach i Indiach, a jak wiadomo właśnie tam jest obecnie sporo wolnej gotówki, więc cwani Francuzi orientują swój eksport na Wschód. To jednak dla Chińczyków wciąż za mało. Nie tylko kupują całą produkcję jakiegoś chateau, coraz częściej się słyszy, że kupują całe posiadłości, oferując dotychczasowym właścicielom takie pieniądze, że już sama myśl o kwocie wchodzącej w grę doprowadza ich na skraj szaleństwa.



Na stronach Dekantera wyczytałem właśnie, że niejaki Jin Shan Zhang - skromy właściciel biura podróży - wykupił Chateau du Grand Moueys. Nie piłem dotychczas ich wina i pewnie się nie napiję. Byłoby to o tyle trudne, że w Europie ma pozostać jedynie jakieś 20% produkcji. Nie trudno się domyślić, co stanie się z pozostałą częścią. 

Pomyślałby ktoś, kto ten tekst czyta, że mam do Chińczyków jakieś uprzedzenia i żal, że wykupują Francję kawałek po kawałku. Otóż nie, Jin Shan Zhang kupił  chateau nie od Francuzów, ale od Niemców - niejakich Bomersów, którzy Grand Moueys posiadali od 1989 roku. Słynne Chateau Margaux należy do Greków od 1977 roku, kiedy to Andre Mentzelopoulos - skromny właściciel sieci supermarketów - żyjący zresztą już od jakiegoś czasu we Francji postanowił zainwestować środki w winny interes. Od jego śmierci posiadłością zarządza córka Corinne. Chateau Camensac był w rękach nieżyjącego już Hiszpana Enrique Fornera, właściciela słynnego Marques de Caceres (Rioja). Takich przykładów z pewnością jest więcej.

Jeśli więc kolejny Chińczyk kupi jakieś chateau nie bądźcie na niego źli, najsłynniejsze marki i tak są już w rękach międzynarodowych koncernów, funduszy inwestycyjnych i bogaczy z całego świata. Być może wino to miłość i pasja, może nawet odrobina magii, ale przede wszystkim to jest dobry interes.

wtorek, 21 lutego 2012

Winne Wtorki #22

Temat wina szeroki jest jak morze, a może jak ocean, którego powierzchnię znamy doskonale, ale co kryje głębia - tego nie wie nikt. Każdy Winny Wtorek, tym razem już dwudziesty drugi, jest inny - obecnie zajmować się będziemy winami hiszpańskimi z najbardziej chyba znanego regionu - Rioja. Kevin Zraly w swoim "Kursie wiedzy o winie" zwraca uwagę, że rejon ten był swoistym El Dorado dla winiarzy z Bordeaux, którzy przez epidemię filoksery utracili większość swoich upraw. Hiszpański region pod względem klimatycznym podobny jest do Bordeaux, winiarze uznali, że właśnie tu mogą kontynuować swoją pracę. Być może właśnie z tego związku ludzkich talentów i doskonałych warunków do uprawy winorośli wyrosła sława regionu Rioja, który cieszy się wielką estymą, a dla wielu jest wręcz synonimem wina hiszpańskiego.



Ja na warsztat wziąłem dziś wino Muga, na które zwróciłem uwagę podczas jakiejś degustacji organizowanej przez Winestory. Co prawda nie piliśmy wówczas Mugi, ale wśród gości marka ta wywołała spore poruszenie. Wina pojawiły się nagle, szybko zniknęły mimo stosunkowo wysokich cen, pojawiają się jednak czasem w ursynowskiej placówce (przy stacji metra Stokłosy).

Ja swoją butelkę - Crianza 2007 - kupiłem podczas pobytu w Barcelonie. W centrum miasta, w supermarkecie Carrefour wino kosztowało niecałe 15€.

Wino jest kupażem 70% tempranillo, 20% garnacha, pozostałe 10% stanowią szczepy graciano i mazuelo. Graciano i mazuelo (carignan) stosuje się często, by polepszyć (dzięki wyższej kwasowości) strukturę wina i jego zdolność do dłuższego starzenia.

Bardzo często winom na bazie tempranillo zarzuca się brak odpowiednio wysokiej kwasowości, przez co wydają się nieco płaskie i nudne, brakuje im poszukiwanej przez niektórych wielowymiarowości. Jednak ci, którzy kwasowych win nie lubią, bardzo często są zadowoleni z win hiszpańskich zrobionych z tego szczepu.

Muga Crianza 2007 to wino bardzo smaczne, o wyczuwalnym kwasie, dobrze ukrytym alkoholu (13,5%) i fajnej owocowości. Mi taki styl odpowiada, lubię tempranillo i jego wysoką pijalność, wcale się przy nim nie nudzę, choć z drugiej strony moja Muga nie była obiektem jakiejś szczególnej fascynacji. Pamiętam, że w Barcelonie piłem wino Torres'a o nazwie Ibericos - też crianza, też 2007 i też Rioja, tyle że 100% tempranillo. Ibericos, kosztujący połowę tego, co Muga smakował mi bardziej. Może za sprawą silniejszych odbeczkowych aromatów wanilii (jako amator nie uznaję ich za wadę), może za sprawą widoku z okna, a być może dzięki śródziemnomorskiemu klimatowi - tamtą degustację uznaję za bardziej interesującą.

Widok na Sagrada Familia i Sagrat Cor na wzgórzu Tibidabo umilał degustacje.

--------------------------------------------------------
Muga Crianza 2007, Rioja DOC
70% tempranillo, 20 garnacha, 10% graciano i mazuelo
Carrefour@Barcelona - 14,95€
alk. 13,5%
--------------------------------------------------------
Winne Wtorki #22 na podniebieniach innych blogerów:
Sstarwines
Winniczek
Nie zawsze wina
Winne Przygody
--------------------------------------------------------

poniedziałek, 20 lutego 2012

Chianti raz jeszcze.



Nie udał mi się Winny Wtorek, którego tematem było Chianti. Toskańskie wina w swej całej masie, nie muszą być doskonałe, zwłaszcza  że opisane przeze mnie wino należało do kategorii tych raczej tanich, szczególnie na zachodzie Europy. Na osłodę kupiłem w Winestory butelkę Chianti Riserva z rocznika 2008, pochodzącą od Renzo Masi & C. Wino kosztowało 49 zł, czyli mniej więcej dwa razy tyle, co to z Reala, ale wrażeń zapewniło co najmniej 4 razy więcej. Piłem je czatując na sstarwines.pl, dyskusja dotyczyła projektu o nazwie Winicjatywa, a gościem czatu był Maciek Gontarz. Ludzie stale piszący na sstarwines potrafią być okrutni dla swych rozmówców, choć to ich "okrucieństwo" było okraszone sporą dawką humoru. Ja w każdym razie ubawiłem się po pachy czytając pytania zaczepne, popijałem Chianti, dla którego w tym czasie od nowa nabrałem szacunku. 

Riserva produkowana jest tylko w najlepszych rocznikach, przy czym selekcja gron jest bardziej staranna, niż zwykle. To które miałem przyjemność pić było kupażem sangiovese i colorino (95%/5%). Wino wypuszczane jest po starzeniu trwającym przynajmniej 30 miesięcy, przy czym piętnaście miesięcy spędza w beczułkach z dębu francuskiego.

-------------------------------------------------
Renzo Masi & C.
Chianti Riserva 2008
95% sangiovese. 5% colorino
Winestory - 49 zł (06.02.2012 - zakup własny)  
alk. 13,5%
--------------------------------------------------            

Les Coteaux de Camensac.



A tak mnie jakoś naszło, żeby znów otworzyć francuskie wino, więc sięgnąłem po Les Coteaux de Camensac, które to wino podobno jest drugą etykietą Chateau Camensac, choć kilka źródeł, do których mam dostęp twierdzi, że drugie wino Camensac zwie się La Closerie de Camensac. Czytelnicy, którzy znają odpowiedź na pytanie czy Les Coteaux de Camensac to rzeczywiście drugie wino piątego Grand Cru Camensac (czy to nie nazbyt skomplikowane?) proszeni są o napisanie jakiegoś komentarza pod tekstem. Z góry dziękuję. Rok 2000 był dla Bordeaux raczej udany, kupno butelki z tego rocznika zawsze jest jakąś pokusą, ale w roku 2012 można zadać pytanie, czy jednak nie jest już za późno na picie takiego wina. Pytanie o tyle uzasadnione, że wino z którym mam do czynienia powstało z gron z młodych winorośli i nawet opis z kontretykiety sugeruje wypicie tego wina raczej wcześniej, niż później.

Jak na mój gust wino jest nieźle pijalne, ale co ja tam wiem o winie (to po pierwsze), a biorąc pod uwagę moją słabość do win francuskich (to po drugie) można założyć, że nawet ewidentne paskudztwa z tego kraju będę na swój sposób wychwalał. To wino paskudne nie jest, owoc jest co prawda trochę schowany za stertą opon i stosami beczek z kiszoną kapustą (jak się zakręci kielichem), ale jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza. Gorzej, że winu zaczyna brakować już struktury. Niby wszystko trzyma się jeszcze kupy, ale brakuje w nim jakiejś sprężystości, żywotności.

Płacąc niemal 100 zł za Les Coteaux de Camensac spodziewałem się czegoś więcej, niż tylko wina, które da się w wypić. Szukałem jakiejś namiastki Grand Cru, choćby tylko piątego, ale nic takiego w tym winie nie znalazłem. Być może to wino najlepszy czas ma już za sobą. Być może, tego nie wiem. Ale to już kolejny raz, kiedy mówię sobie, by dać spokój z winami "wiekowymi". Chyba lepiej wypić wino nieco za młode, niż ciut za stare.

--------------------------------------------------
Les Coteaux de Camensac
Haut-Medoc, 2000
Winestory - 99 zł (22.09.2011 - zakup własny)
alk. 13%
--------------------------------------------------

niedziela, 12 lutego 2012

Pocztówka z przeszłości.

Sobota wieczór, dzieci śpią, można sięgnąć po wino i co najważniejsze wypić je w spokoju, bez pośpiechu. A jeśli bez pośpiechu to może sięgnąć po coś starszego, jeszcze z ubiegłego wieku? Les Coteaux de Camensac rocznik 2000 to niby jeszcze wiek XX, ale dwójka z przodu nie pasuje.  Chateau Haut-Piquat odpada, bo to też rocznik 2000. Chateau Citran  - rocznik 1975 - spełnia kryterium wieku, ale miałem je wypić z żoną  - rocznik 1975, a żona usnęła z dzieciakami. To może Chateau Beauvillage - rocznik 1995? Niech będzie, i tak już nie mam nic innego, co by się od jedynki zaczynało.


1995. To już 17 lat, no 16  - mamy luty, zbiory pewnie były w październiku. Przelałem zawartość flaszki do dekantera, czy innej tam karafki, tak chyba trzeba postąpić z niemal pełnoletnim winem. Niech chwilę odpocznie. Ma piękny ceglasty kolor, dość jasny, co może sugerować zaawansowany już wiek.

Sięgam do "Przewodnika po świecie win",  może znajdę w nim trochę informacji o winie. Nie spodziewam się, żeby Johnson pisał coś o tym chateau, wszak apelacja MEDOC jest na tyle rozległa, że nie sposób opisać każdego producenta. Ale krótki opis samego rocznika w Medoc na pewno się znajdzie. W przewodniku na rok 2002 czytam: "Fale upałów i suszy. Sezon uratowany przez deszcz. Wina od dobrych do znakomitych. [Pić] teraz - 2020 i dłużej". Ale w 2010 i 2011 Johnson pisze: "Pić teraz - 2015". Coś się zmieniło, może rocznik 1995 nie był jednak tak dobry, może jednak deszcz nie okazał się zbawienny. W każdym razie nie ma na co czekać.

Jak na dość wiekowe wino poziom garbników i kwasu sugerowałby, że wino może jeszcze trochę "pociągnąć". Ale chyba nie ma po co, niestety. Szkielet pozostał w dobrym stanie, ale poza nim reszta wygląda dość blado. Owocu jak na lekarstwo, taką jego ilość odmierzyć może co najwyżej aptekarska waga. Da się wyczuć ale mi, niedoświadczonemu amatorowi szukającego silnych, łatwych, owocowych wrażeń to nie wystarcza. Rozczarowany nie jestem - może nie wiedziałem, ale podskórnie wyczuwałem, że wino za niecałe 50 zł z rocznika dość odległego (choć przecież niezłego) doskonałe nie będzie. 

Daleki jestem od tego, by akurat to wino gorliwie polecać, ale przyznać muszę, że w ten chłodny, spokojny, cichy wieczór czuje przed nim jakiś milczący respekt. Może jednak coś w tym jest, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem...  

----------------------------------------
Chateau Beauvillage 1995
Medoc AOC
Alkohol: 12%
Winestory  - 47 zł  (14.11.2011 - zakup własny)
----------------------------------------

wtorek, 7 lutego 2012

Winne Wtorki #21

Winne Wtorki #21 nie będą dla mnie zbyt radosne. Przeczuwałem, że tak się stanie. Wciąż myślę o Barolo i Barbaresco, które miałem okazję pić kilka dni temu - te wina zaprzątają mi umysł, nie dają mi spokoju. Tematem Winnych Wtorków zaproponowanym przez Jongleura jest Chianti. Chianti, które wpadło w moje ręce nie jest wielkie, jest supermarketowe, jest takie sobie. Może nie najgorsze jakie piłem (butelkę opróżniłem do końca), ale w żadnym wypadku nie był to trunek pozwalający, choćby na chwilę, zapomnieć o winach z Piemontu. Z początku ucieszyłem się na niską zawartość alkoholu (12,5% na etykiecie), ale jestem przekonany, że było go w winie znacznie więcej. Co ciekawe, alkohol drażnił i rozgrzewał wnętrza, kręcił głową, ale w ustach był niemal niewyczuwalny. Wyczuwalne były natomiast nuty wiśniowe, złamane goryczą rozgryzionej pestki. Może odrobina wanilii. Wszystko jednak niespójne, niepoukładane, zniechęcające.



Wino kupiłem w Realu za złotych 25, niby niedrogo, ale w Realu w Niemczech kosztuje ono jedynie 3,49 euro, czyli jakieś 15 zł, różnica kolosalna. Być może nie narzekałbym na to wino, gdyby i u nas kosztowało 15 zł, ale ćwierć stówy na wino bardzo, bardzo przeciętne to zdecydowanie za dużo. Wg niemieckiego Reala producentem jest Castellani (nie udało mi się tego nigdzie potwierdzić), a jeśli tak jest, to w naszym hipermarkecie można kupić ich chianti Villa Lucia (polski importer: Centrum Wina), które kosztuje ok. 32 zł, ale to akurat zapamiętałem je jako całkiem niezłe.

Oczywiście chianti z Reala za 25zł (czy raczej 15 zł) to podobny przypadek, jak biedronkowe barolo za 30 zł. Może i da się zrobić wino za takie pieniądze, ale można być pewnym, że będą to tylko blade cienie porządnych, starannie wykonanych win, które przynoszą chwałę Toskanii i Piemontowi.

Warto wziąć sobie do serca słowa Marka Bieńczyka, które zawarł w artykule "Sierota na tropie" opublikowanym na Winicjatywa.pl

"Magiczna granica trzech dych to niebezpieczna dla wyobraźni zabawka. Zwłaszcza przy Burgundii czy Piemoncie. Coś czasami ułatwia i umożliwia, częściej daje nam tylko przyjemne pozory. Niekiedy może się udać, jak najbardziej. Przy winach hiszpańskich, czasem portugalskich, z południa Francji; raz na jakiś czas przy bordeaux, może nawet przy chianti i jeszcze innych. Ale na dłuższą metą 30 zł to jest opium dla mas. Lepiej – myślę – pić rzadziej i lepiej. A w międzyczasie marzyć."


Muszę się nad tym poważnie zastanowić. W sumie powinno wyjść smaczniej, taniej i zdrowiej.

Dziękuję za uwagę, idę do kolektury. Dziś wielka kumulacja. Może nie będę musiał kupować chianti polskim Realu, ale w sercu Toskanii, czego i Państwu życzę.

---------------------------------------------------------------------
Terralunga Chianti Colli Senesi 2009
Real - ok. 25 zł (zgodnie z panującym trendem zaznaczam,
że wino kupiłem za własną mamonę)
Alkohol 12,5%
---------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #21 na podniebieniach innych blogerów:
Nie zawsze wina
Winniczek
Białe czy czerwone?
Środkowa półka
Winne Przygody
---------------------------------------------------------------------


poniedziałek, 6 lutego 2012

Barolo i Barbaresco.

Kilka dni temu miałem okazję uczestniczyć w degustacji kilku znanych win z włoskiego Piemontu, w ramach zorganizowanego przez Winicjatywę i Enotekę Polską spotkania pod tytułem "Barolo i Barbaresco do długiego starzenia". Spotkanie było dla mnie o tyle atrakcyjne, że po raz pierwszy w życiu mogłem spróbować "prawdziwego" Barolo. Piszę "prawdziwego", bo co prawda wypiłem kiedyś Barolo z Lidla, ale jak się nie miało wcześniej do czynienia ze szlachetnymi piemonckimi trunkami, to pytanie "ile Barolo jest w Barolo" pozostaje kwestią otwartą. Wina pochodziły od znanych producentów, w dodatku z roczników, które specjaliści uważają za udane. Właściwości szczepu nebbiolo, a szczególnie wysoka kwasowość win z niego wykonanych sprawiają, że Barolo i Barbaresco mogą cieszyć się długowiecznością, niektórym z nich przypisuje się wręcz boską cechę nieśmiertelności. Tutaj należy wspomnieć o dość ciekawej sprawie. W winach z roczników tzw. "klasycznych" (czytaj: kiepskich), kiedy grona nie osiągają pełnej dojrzałości, kwasowość powinna być wyższa, co teoretycznie powinno zagwarantować im właśnie długie życie. Czy długie życie oznacza życie lepsze, albo bogatszą starość? Z tym już może być różnie. Nie każdy przepada za winami silnie kwasowymi i jeśli nie potrafi cieszyć się nimi w ich młodości, to także ich starość wcale nie musi być bardziej radosna. Ja kiedyś nie cierpiałem win mocno kwasowych. Teraz, trzy lata od rozpoczęcia mojej winnej przygody, potrafię dostrzec w nich zalety. Być może za kolejne trzy będę ich fanatycznym orędownikiem.

Postanowiłem nie mądrzyć się za bardzo w tym wpisie, bo moja wiedza o Barolo i Barbaresco jest zerowa. Na szczęście na spotkaniu byli ludzie bardziej doświadczeni ode mnie, więc pewne fragmenty dyskusji ze sstarwines.pl na temat wypitych win znajdziecie w linkach poniżej.

-------------------------------------------
http://www.sstarwines.pl/wino13064    Giuseppe Rinaldi
http://www.sstarwines.pl/wino13063    Giuseppe Cortese
http://www.sstarwines.pl/wino13050    Cały zestaw
-------------------------------------------

Dla porządku przytoczę listę win, które miałem okazję próbować.

Ceretto Barolo Bricco Rocche Brunate 1996
Giuseppe Cortese Barbaresco Rabajà Riserva 1999
Paolo Conterno Barolo Ginestra 2001
Giuseppe Rinaldi Barolo Brunate-Le Coste 2004
Produttori del Barbaresco Riserva Pora 2005
Produttori del Barbaresco Riserva Ovello 1999
-------------------------------------------

Nie było innego wyjścia, po powrocie do domu na warsztat poszły jeszcze dwa Barbaresco, oba z rocznika 2007 (a więc pewnie za młode) - La Ganghija Barbaresco 2007 oraz Icardi Montubert Barbaresco 2007.



Dla mnie - początkującego amatora - przyjemniejsze w piciu było wino Icardi, w 4/2011 numerze Magazynu Wino określone jako KONTROWERSYJNE! Prawdopodobnie dlatego, że odbiegało nieco od "wzorca" - kwasowe, ale nie aż tak kwasowe, garbnikowe, ale nie aż tak garbnikowe,  owocowe, ale aż za bardzo owocowe.  "Zwolennikom tradycyjnych barbaresco ewidentna słodycz z pewnością będzie przeszkadzać. Wino sprawdzi się jako łagodny wstęp do bardziej wymagających nebbiolo." - pisze Andrzej Daszkiewicz. Dla mnie bardziej wymagającym nebbiolo okazała się La Ganghija. Tu kwasowość i garbniki były bardziej mocne, ale bez przesady - pić się dało. Aromat bardziej ziemisty niż owocowy, ale z pewnością mój nos i podniebie można określić jako niewyrobione, być może wina leży po mojej stronie. Zresztą, przysłuchując się ocenom "na żywo", określeniom używanym do opisu aromatów i smaków degustowanych podczas spotkania win, miałem poczucie własnej ułomności. Z pewnością jest to sprawa niewielkiego doświadczenia, choć odnoszę wrażenie, że mogę być w kwestii "sensorycznej" genetycznym bublem.

Nie przeszkadza mi to jednak w piciu wina, tak jak i muzyka nie przeszkadza w tańcu. :)

Dziękuję, skończyłem. Idę do sklepu po barolo.   

środa, 1 lutego 2012

Wszystko w rodzinie.



Przypomniały mi się debiutanckie Winne Wtorki #1 i raczej mało satysfakcjonujące butelki McGuigan Shiraz. Wino zbyt drogie, mało smaczne, zanadto (jak na mój gust) kwasowe, no jednym słowem - porażka. Zraziłem się wówczas do win australijskich i omijałem je raczej szerokim łukiem, choć to zachowanie zupełnie amatorskie. No bo jak można oceniać wina z Antypodów na podstawie jednej kiepskiej butelki. No OK - dwóch. Winne Wtorki #2 rówinież dotyczyły wina australijskiego, tym razem białego, ale to też była wtopa. Złe wrażenie zatarła degustacja win Petera Lehmanna. Zatarła skutecznie, bo to rzeczywiście były wina fantastyczne. Caberneta trzymam na specjalną okazję, choć mówią coś o końcu świata, więc może trzeba będzie podkręcić tempo opróżniania zapasów. W zeszłym miesiącu wpadła mi w ręce butelka wina Tempus Two, kupiona na wyprzedaży za atrakcyjną cenę 22 zł. To kupaż cabernet sauvignon i merlot, z rocznika 2006 - nie pamiętam, ale być może fakt, że moja córka urodziła się w 2006 roku zaważył na tym, że oprócz trzech win z Langhe do torby trafiła butelka wina australijskiego.



Otworzyłem wino, dałem żonie do powąchania (bo żona ma dobry nos, ale to już wiecie), uzyskałem informację, że wino pachnie bardzo ładnie i zapowiada się naprawdę dobrze. Ja czułem niewiele, ale uznałem, że żona ma rację i powinienem wypić wino ze smakiem. Ale było ono dla mnie co najwyżej OK. Nie czułem wstrętu, ale daleki byłem od zachwytu. Oglądając jakiś serial wypiłem pół butelki, na więcej ochoty nie miałem.

Następnego dnia nie chciałem otwierać nowej butelki, więc sięgnąłem po resztę Tempusa i... oniemiałem. Dopiero teraz wyczułem aromaty, o których wspominała żona. A smak wina był naprawdę świetny. I wiśnia, i porzeczka, i tytoń, i przyprawy, i bliskie skojarzenia z winami bordoskimi.

Ale to co mnie zaskoczyło najbardziej, to fakt, że Tempus Two to dzieło rodziny McGuigan. Konkretnie Lisy McGuigan, która początkowo wcale nie miała ochoty zajmować się winami, lecz pracowała w branży hotelarskiej. Wróciła jednak do rodzinnych tradycji i rozkręciła swój biznes pod nazwą Hermitage Roads. Jednak roszczenia dotyczące nazwy Hermitage (znana francuska apelacja) wymusiły na niej stworzenie marki Tempus Two (z łac. "drugi raz"). Dla mnie ten drugi raz to raczej druga szansa na poznanie win australijskich. Dzięki Lisie McGuigan przestałem się ich bać. Nie wiem tylko, czy wyprzedaż Tempus Two nie oznaczała wycofania oferty ze sklepu.