piątek, 14 marca 2014

Wino kalibracyjne.

Nie milkną echa zlotu winiarskich blogerów, im więcej czasu upływa tym komentarze wydają się ostrzejsze, ja jestem w obozie tych, którym się podobało i oceniam spotkanie bardzo dobrze z niemałą nutką entuzjazmu. Rysowaną przez niektórych coraz mocniej linię podziału między dziennikarzami piszącymi o winie zawodowo a blogującymi amatorami tegoż trunku wymazuję ze swojej świadomości, jako twór zupełnie sztuczny i niepotrzebny. Nie jestem dziennikarzem, ale w środowisku dziennikarskim tkwię od niemal dwudziestu lat i wiem doskonale, że tak samo jak legitymacja prasowa nie czyni z dziennikarza profesjonalisty, to tak samo jej brak nie pozbawia amatora prawa do bycia zawodowcem. Ale zostawmy na razie ten temat. Następny zlot za rok, to co możemy zrobić teraz, to wspomóc organizatorów w przygotowaniach do kolejnego spotkania, choćby wyrażając jasno swoje od nich oczekiwania, od siebie zaś wymagajmy tego, czego brak doskwiera nam u innych.

W tytule tego wpisu użyłem słowa określającego wino będące odnośnikiem dla innych. Tak się złożyło, że ostatnio wpadło w moje ręce kilka win zrobionych z sauvignon blanc i w mej głowie zrodził się pomysł by zrobić cykl wpisów poświęconych tej odmianie. Część win dostałem od importerów, kilka kupiłem sam, a to kalibracyjne, od którego mogę rozpocząć serię opisów, otrzymałem w prezencie od mojej mamy.

Mama, jak to mama, z pustymi rękoma syna nie odwiedza, a że zna moje zamiłowanie do wina, to na jakąś flaszkę zawsze mogę liczyć. Co ciekawe, przywozi mi wina, których sam sobie bym nigdy nie kupił. Nie dlatego, że mnie nie stać, nie w tym rzecz. Chodzi o to, że mieszka w małej miejscowości w pobliżu naszej wschodniej granicy, gdzie najlepiej zaopatrzonym w wina punktem jest stacja benzynowa.

A w zasadzie była.

- "Widzę, że się u was coś zmieniło” - mówię patrząc na znajomo wyglądającą etykietę.
- „No w końcu jest! Były protesty sklepikarzy, były kontrole z Sanepidu i Straży Pożarnej. Nawet policja była. Ale jest. Pamiętasz, to pole przy Kościelnej? Teraz jest tam Biedronka. Jaka wielka!” - dawno nie widziałem w niej takiego entuzjazmu.

No więc dostałem od mamy Chateau Los Boldos - sauvignon blanc z Chile. Wielokrotnie pisałem na tym blogu, że lubię sauvignon blanc, że kibicuję winom z Chile, ale - być może piszę to pierwszy raz - chilijskiego savignon blanc nie znoszę. Nie chcę uogólniać, ale te wina, które miałem okazję pić były mocno rozczarowujące.

Wino poprawne, ale mi dużej radości z picia nie dało.
Los Boldos nie poprawi mojej o nich opinii. Aromat tego wina nie obiecuje wiele dobrego, w miejsce świeżych, zielonych aromatów wpasowały się, może nie nadzwyczaj intensywne, ale jednak wyczuwalne, zapachy gumy i kiszonej kapusty. Nie dramatyczne, ale naprawdę mało inspirujące. Odrobina owoców tropikalnych niewiele pomaga, brakuje świeżości. W ustach jeszcze gorzej. Płasko, trochę słodko na wejściu, gorzko w końcówce, a gorycz ta utrzymuje się na podniebieniu nadspodziewanie długo. Alkohol pali bardziej niż bym sobie tego życzył. To wino oczywiście nadaje się do picia, nie ma wad, ale jego stylistyka zupełnie mi nie odpowiada. Nie daje mi radości.

Kalibruję się zatem z dość średniego poziomu. Jest nadzieja, że dalej będzie lepiej. A czekają na mnie próbki z RPA, Nowej Zelandii, Austrii i włoskiego Alto Adige.

Bądźcie zatem czujni. Kolejne opisy wkrótce.

Wino z Biedronki otrzymałem w prezencie od mamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz