wtorek, 27 października 2020

Marques de Reinosa, Garnacha 2018.


Dziś, a może nie tylko dziś, bo degustację rozłożyłem na dwa dni (wieczory), biorę na warsztat wino Marques de Reinosa Garnacha Private Collection 2018. Wino pochodzi z hiszpańskiego regionu Rioja i zrobione jest, jak sugeruje etykieta, z odmiany garnacha, ale nie tylko. W składzie podobno jest 91% szczepu garnacha, a 9% tempranillo, co odczytuję z nalepki importera, gdyż na stronie producenta próżno szukać informacji o tym winie - strona w ogóle o nim nie wspomina.  Wczytując się w głębiej w nalepkę importera możemy  znaleźć informację, że wino powstało dla sklepów Piccola Italia & Mediterraneo, choć przeglądając sieć znalazłem taką etykietę w zagranicznych sklepach internetowych. Studiując dalej kontr-etykietę producenta i nalepkę importera dowiadujemy się, że wino powstało ze starych krzewów uprawianych w winnicach  Autol (siedziba producenta) i dojrzewało przez 6 miesięcy na osadzie w  beczkach z dębu francuskiego. Produkcja limitowana.

Dąb rzeczywiście odcisnął piętno na tym winie, dawno już nie czułem w nosie tak wyraźnego aromatu prażonej na maśle kukurydzy, myślałem przez moment, że to syn przygotowuje się w kuchni do oglądania jakiegoś filmu. Jak już wino sobie odetchnie to ujawnia się jego owocowa natura, z przyjemną taniną i ładną kwasowością, a wszystko to oprószone pikantną przyprawą. Pije się to naprawdę fajnie (o ile ktoś lubi taki styl wina), szczególnie na drugi dzień, kiedy aromaty odbeczkowe stracą na intensywności. Polecane do sezonowanych szynek serrano i iberico, salami chorizo, pieczonych lub grillowanych mięs czerwonych i dziczyzny, a także do tradycyjnych regionalnych flaków. Niczego takiego nie miałem na podorędziu, zadowoliłem się (winem) pijąc je solo.


wino: Marques de Reinosa, Garnacha Ptivate Collection, 2018
pochodzenie: Hiszpania, Rioja
odmiany: 91% garnacha, 9% tempranillo
alk.: 14,5%
cena: 39,99 zł (Piccola Italia, październik 2020)


sobota, 24 października 2020

Winnica Jadwiga. Regent-Cabernet Cortis 2016.


Dziś w końcu wpis króciutki, taką mam nadzieję🙂

Pretekstem jest otwarcie wina z Winnicy Jadwiga, wina zrobionego z odmian regent i cabernet cortis, zebranych w 2016 roku. Co ciekawe, jest to pierwszy rocznik tego wina, kupiony w tym roku, ale nie w winnicy, choć miałem okazję zwiedzić ją podczas tegorocznych wakacji. Gwoli ścisłości to zwiedzałem nie tyle winnicę, co winiarnię i mały magazyn zrobionych w niej win. Z owego magazynu wspomnianego rocznika nie można już dostać, co miało być sprzedane, sprzedane zostało, jednym z kupców okazał się ursynowski Leclerc, ale wino dopiero teraz trafiło do sprzedaży. Dlaczego? Jak wspomniał mi podczas niedawnej rozmowy Maciek Nowicki - redaktor Fermentu i Winicjatywy, może być to reakcja na sugestię odbiorców polskiego wina czerwonego, że trafia ono na rynek zbyt młode, nie w pełni dojrzałe. Popyt jest spory, podaż niezbyt duża, wina znikają zbyt szybko i zbyt szybko są wypijane. W Leclerku naszym ursynowskim kochanym prowadzący dział z winami Francuz zna się na rzeczy i butelki przetrzymał.

Czy wyszło im to na lepsze, tego nie wiem, nie piłem ich w momencie wypuszczenia na rynek. Wiem za to na pewno, że bardziej smakował mi rocznik młodszy - 2018, który kupiłem właśnie podczas wizyty na miejscu. Piłem je (2018) z kilkoma osobami podczas spotkania rodzinnego, wszystkim smakowało, było ładnie ułożone i epatowało pijących ślicznym czereśniowym aromatem, którego próżno szukać w roczniku 2016, przynajmniej w mojej butelce, tu raczej owoc przykryty był grubą warstwą ziemi. Napowietrzanie w dekanterze na nic się zdało, wino nadal wydawało się ściśnięte i w niczym nie przypominało swego młodszego następcy. Kto wie (ja na pewno nie), może to jeszcze nie był dobry czas na otwarcie rocznika 2016. Jeśli macie jakieś doświadczenia w tej kwestii, chętnie się wsłucham w Wasze opowieści.



wino: Winnica Jadwiga. Regent-Cabernet Cortis 2016.
pochodzenie: Polska, woj. dolnośląskie, rejon Wzgórz Trzebnickich
odmiany: regent, cabernet cortis
alk.: 13%
cena: 79,99 zł w Leclerku (czerwiec, 2020). W winiarni kupicie je za 50 zł, w ich sklepie internetowym nieco drożej.

piątek, 23 października 2020

Plungerhead. Alexander Valley CS 2014.


Zgodnie z zapowiedzią, dziś drugi i ostatni odcinek krótkiego cyklu, poświęconego winom urodzinowym. W poprzednim pisałem o Sagrantino Montefalco z 2008 roku, dziś notatka o młodszej butelce z Kalifornii, czyli winiarskiego Nowego Świata.  Wino dostałem w tym roku, w tym miesiącu, można powiedzieć, że jestem na bieżąco😉

No i co my tu mamy? Plungerhead to marka stworzona przez The Other Guys, a obecnie należąca do 3 Badge Beverage Corporation, ale tak naprawdę to odnoga winnego biznesu należącego do wywodzącej się od włoskich imigrantów rodziny Sebastiani, a ten konkretny projekt należy do Augusta Sebastiani (IV pokolenie). Początkowo miała być to firma handlująca winami, z czasem przekształciła się w producenta win ze skupowanych z konkretnych lokalizacji gron, dziś oprócz win produkuje się tu także inne alkohole. 


Wino Plungerhead zrobione z odmiany cabernet sauvignon uprawianej w winnicach położonych na terenie Alexander Valley, powstało tylko w dwóch rocznikach (2013 i 2014). Obecnie już się go tu chyba nie produkuje, a piszę "chyba", bo właśnie przestała działać strona "www.plungerheadwines.com" i nie mogę sprawdzić tego u źródła. Żeby sprawę trochę pokomplikować, choć nie wiem, czy to jest komuś potrzebne, to powiem, że powstają cenione cabernety z Alexander Valley, w Sebastiani Winery, ale firma już nie należy do Sebastianich, lecz została kupiona przez niejakiego Billa Folleya w 2008 roku, choć nadal nazywa się Sebastiani.

Czegoś nie rozumiecie? 😉 Może kiedyś się pokuszę i zrobię rozkminkę tych zależności na jakimś fajnym wykresie, dziś jednak zajmę się już swoim prezentem.

Ciekawostką jest plastikowe zamknięcie, które się w pierwszej fazie otwierania odrywa, aż zostaje łatwy do wyciągnięcia ręką korek (korek z nazwy, bo to plastikowe zamknięcie).




A samo wino? Pije się je fenomenalnie. Nie ulega wątpliwości, że jego charakter opiera się na dobrze wyczuwalnym, soczystym owocu - w tym wypadku słodkiej czereśni i nieco bardziej kwaśnej wiśni, w tle zaś można wyczuć nutkę gorzkiej czekolady. Taniny są mięciutkie, faktura wina gładka, alkohol (13,5%) ładnie wkomponowany w strukturę wina. 

Serdecznie dziękuję darczyńcy za to wino. Jak się pospieszycie, to może jeszcze uda się Wam się je kupić w Vive Le Vin. Kiedy byłem tam ostatni, były jeszcze trzy butelki na składzie.

czwartek, 22 października 2020

Czas na porządki.

Kto obserwował stronę bloga na >>> FB <<<, ten zauważył, że trochę butelek trafiło ostatnio do moich zapasów. Okazuje się, że łatwiej jest wina kupić niż wypić, a i z miejscem na butelki robi się przez to niewesoło. Dobry moment na kolejną akcję przeglądu i porządkowania zalegających w różnych miejscach flaszek. Bloga też przy okazji można zacząć porządkować, a raczej zasilać treścią dla wątpliwej sławy, bo czasy takie nastały w blogerskiej społeczności, że bardzo łatwo trafić na TOP 5 aktywnych blogów pisząc raptem 2 posty tygodniowo. To tyle na temat naszej winnej potęgi komunikacyjnej i jej wpływu na cokolwiek.

Czas zatem na krótkie (ale liczniejsze) notatki, dłuższych nikt nie czyta, zapewne okraszone zdjęciem, w tej kwestii nic się nie zmieniło. 

Październik to miesiąc moich urodzin, więc czyszczenie magazynów zacznę od win urodzinowych, czyli tych, które z tego właśnie powodu trafiły do moich zbiorów. Nie ma tego dużo, raptem dwie butelki (hej, co z Wami!), cykl nie będzie zbyt długi, ale zwolni się miejsce w chłodziarce na czekające w kolejce etykiety. Do roboty!

Na pierwszy ogień pójdzie wino, które w tej lodówce przeleżało przynajmniej 2 lata, a może i 4, nie pamiętam, czas leczy rany i zaciera wspomnienia, nawet te dobre, a prezent na urodziny jest raczej czymś dobrym. Tak czy owak urodzinowa butelka jest, ma już swoje lata, choć ode mnie dużo, dużo młodsza, tak mniej więcej cztery razy.


Firma rolnicza Scacciadiavoli, o której do tej pory nie słyszałem, ani tym bardziej nic z niej nie piłem, wyprodukowała wino w apelacji Montefalco Sagrantino, z którą też niewiele miałem w swym życiu wspólnego. Dobra okazja, żeby sięgnąć do literatury i czegoś się nauczyć w teorii, kieliszek z winem niech zaś służy poznaniu przez doświadczenie. 

Zacznijmy od geografii i nazwy apelacji Montefalco Sagrantino. Znajduje się ona w regionie Umbria, który od północnego zachodu graniczy ze świetnie znaną Polakom Toskanią, od południowego zachodu z regionem Lacjum (czyli tam, gdzie leży Rzym i Watykan), zaś od wschodu z Marche, zwanego w Polsce Marchią. Umbria dzieli się na dwie prowincje: Perugia i Terni, i właśnie w tej pierwszej znajduje się nasza apelacja, biorąca z jednej strony nazwę od gminy, w której się znajduje (Montefalco), a z drugiej od odmiany (sagrantino), z której produkuje się tu wina czerwone.

Co wiemy o szczepie sagrantino? Najważniejszy dla odbioru win z tej odmiany jest fakt, że są one bardzo taniczne, zawierają więcej garbników, niż słynący z ich poziomu tannat, a w porównaniu z doskonale znanym wszystkim cabernetem sauvignon, mają ich nawet dwa razy więcej. Duży poziom garbników, znaczny poziom alkoholu (moje wino ma go aż 15%) oraz wysoka kwasowość są czynnikami, które sprzyjają długowieczności win, jednak wina młode mogą być z tych samych powodów dość trudne w odbiorze, choć oczywiście wszystko zależy od konkretnego przypadku. W nosie możemy spodziewać się czerwonych owoców, ze śliwką i wiśnią na czele, a także nut ziemistych i przyprawowych (cynamon). Jak będzie w przypadku mojego wina okaże się za chwilę.

Co wiemy o producencie? Początki winnicy sięgają końca XIX wieku, ale obecni właściciele - rodzina Pambuffetti - mają ją w swoich rękach od 1954 roku, obecnie zarządza nią czwarte już pokolenie Pambuffettich. Rocznie powstaje tu ok. 250 tysięcy butelek wina, nasadzenia zajmują ok. 40 hektarów, przy czym oprócz sagrantino uprawia się tu również sangiovese i merlot, a z odmian białych chardonnay, trebbiano oraz grechetto. Producent nie ogranicza się tylko do win czerwonych, powstają tu wina białe i różowe, także w wersji musującej.

Co wiemy o produkcji tego wina? Zbiory przeprowadza się od połowy października do jego końca - sagrantino jest odmianą późno dojrzewającą. Fermentacja trwa 3-4 tygodnie i odbywa się w 100-hektolitrowych (10 000 litrów) zbiornikach wykonanych z dębu francuskiego. Później 50% wina dojrzewa przez 24 miesiące w zbiornikach z dębu francuskiego, a 50% w beczkach (15% nowych), również z dębu francuskiego. Po tym czasie następuje butelkowanie i przez kolejny rok wino leżakuje w piwnicach, dopiero po trzech latach od zbioru winogron trafia na rynek. 

Najwyższy czas na degustację 🙂

Wino ma kolor raczej ciemny, ale już lekko tracący na intensywności i przesuwający barwną dominantę od głębokiego granatu w stronę blaknącej powoli czerwieni. W nosie dominuje głównie skóra przyprószona lekko cynamonem i mokrą ziemią. W ustach próżno szukać soczystego i świeżego owocu, jeśli już to raczej owoc suszony, ale nadal dominują tu nuty skóry i pikantnych przypraw.  Tanina jest bardzo mocno wyczuwalna i wraz z solidną kwasowością tworzy wciąż mocną strukturę. Alkohol straszy swym poziomem bardziej na etykiecie niż na podniebieniu. Co do ogólnego charakteru wina, to dla mnie jest to coś pomiędzy mocno okraszoną beczką Rioją, a winami z Piemontu zrobionymi z bogatego w kwas i garbnik nebbiolo.

Chętnie spróbowałbym młodszego rocznika tego wina dla porównania. Wydaje mi się, że to w mojej butelce jest już raczej dojrzałe i choć nadal pręży muskuły, to zaczyna mu powoli brakować młodzieńczego wigoru.

 

czwartek, 15 października 2020

Winnica Turnau.

Ten rok z pewnością może się zapisać w historii mojego bloga (i mediów społecznościowych z nim powiązanych), jako rok, w którym polskie winnice wyraźnie zaznaczyły swoją obecność. Podczas wakacyjnego urlopu, kiedy restrykcje związane z koronawirusem straciły nieco na intensywności, miałem okazję odwiedzić kilku polskich producentów win. Nie był to wcale mój pomysł, a żony, która znajduje sporą przyjemność w planowaniu wakacji w ścisłej tajemnicy tak, by każdy członek (what?!?) rodziny miał niespodziankę i są to niespodzianki prawdziwe, a nie typu „spodziewam się niezapowiedzianej kontroli”. 🙂

W tym wpisie nie powiem Wam o wszystkich odwiedzonych przeze mnie winnicach, ale wspomnę słówko o tej, którą już na pewno dobrze znają wszyscy polscy winomaniacy, bo w jej dobrze pojmowanym interesie leżało zakomunikowanie wszystkim zainteresowanym faktu jej istnienia. To nie jest romantyczne przedsięwzięcie osoby, która dorobiła się (lub nie) w innych gałęziach gospodarki i jest gotowa na poświęcenie części zarobionego kapitału na hobbystyczne zaangażowanie się w produkcję wina, będącą odskocznią od korporacyjnego życia i wolną od trosk "pracą na swoim”. 

Winnica Turnau to profesjonalnie zaplanowane przedsięwzięcie, będące raczej uzupełnieniem dotychczasowej działalności rolniczej o kolejny produkt, który właśnie zyskuje w Polsce na popularności i daje szansę na godziwy zarobek, niż projekt będący w założeniu odskocznią od dotychczasowego, nudnego i mało satysfakcjonującego życia, mający w końcu „zagwarantować" szczęście przez zrzucenie kajdan korpo-niewolnictwa. To biznesowe podejście do uprawy winorośli i produkcji wina oraz budowania bazy turystycznej łatwo daje się zauważyć  w samym obejściu, natomiast w zawartości butelek procentuje zaś zaangażowanie twórcy samych win, którym jest Frank Faust - niemiecki winiarz na co dzień pracujący u siebie, czyli w Weingut Faust.

Kiedy kilka lat temu próbowałem pierwszy raz win z Winnicy Turnau, prezentowanych w Warszawie w Vinotece 13, nie byłem jakoś szczególnie nimi zauroczony, przeszkadzał mi w nich wyraźny cukier resztkowy, wina w większości były butelkowane jako półwytrawne.

Dziś jestem już po degustacji kilku nowszych butelek z roczników 2018 i 2019 i nie było takiej, która by mnie rozczarowała. Rose 2019 wypiłem jeszcze w Baniewicach, część wieczorem, część następnego dnia w ramach śniadania i było to śniadanie naprawdę udane.

Mimo tego, że Rose jest półwytrawne, to cukier nie jest w stanie wyrwać się z objęć wyraźnej kwasowości i całość zrobiła wówczas na mnie bardzo dobre wrażenie, choć niewątpliwie miały w tym swój udział "okoliczności przyrody" i wakacyjny luz.

Prawdziwą petardą okazał się wypity już w domu Riesling 2018 i nie wiem, czy to nie dobry moment w historii tego bloga, by skończyć wreszcie z narracją o mojej niechęci do win zrobionych z tej cenionej odmiany. Ten bardzo wszechstronny szczep pozwala tworzyć wina w tak wielu wersjach stylistycznych, że nigdy nie potrafiłem ich jakoś sensownie usystematyzować, co zapewne było przyczyną moich równie mnogich frustracji. Dziś precyzyjne szufladkowanie win nie ma dla mnie dużego znaczenia, liczy się już tylko mniejsza, lub większa satysfakcja z ich picia, a w przypadku Rieslinga od Turnauów była ona naprawdę spora. Znakomity, dojrzały, tropikalny owoc w rześkiej, kwasowej otulinie doprawiony naftową nutką aromatyczną pozostawił w mojej głowie trwały ślad.

W ostatnich dniach wypiłem zaś Solaris 2019, w którym urzekła mnie jego cytrusowa świeżość, a także dojrzały owoc gruszki i brzoskwini oraz delikatny cukier zatopiony w oleistej strukturze. Alkohol dał o sobie znać, ale bardziej już w głowie niż na podniebieniu, nie był jednak źródłem złego samopoczucie, a jedynie dobrego nastroju i równie udanych wspomnień.






poniedziałek, 5 października 2020

Złapać Boga za nogi.


Sporo żeśmy się kiedyś nasłuchali o edukacyjnej roli dyskontów i ich zaangażowaniu w promocję wina w Polsce, mistrzowie sommelierstwa ryzykowali swoje twarze i autorytety, by nieść oświaty winnej kaganek pomiędzy podtapianymi piwem i wódą obywatelami RP, także blogerom mojego pokroju ta oświeceniowa misja się nie powiodła, skoro takie wina, jak Cave des Vignerons de Pfaffenheim Alsace Riesling Pfaff, muszą być obrażane kolejnymi przecenami.

31 października 2016 roku Wojtek Bońkowski pisał o roczniku 2015 tego wina, jako o dość udanym i wartym spróbowania, zwłaszcza za cenę 29,90 zł za butelkę. To dobra cena, kiedy byłem przez moment w Alzacji w 2019 roku, trzeba się było nachodzić, żeby znaleźć coś w podobnej cenie. Może poza Colmar byłoby łatwiej. W 2020 roku Biedronka wyprzedaje wino z rocznika 2016 nie za 29,99 zł, nie za 25,99 zł, jak sugerują naklejki na szyjce butelki, ale za 19,99 zł. Jeżeli za niemal trzy dychy Pfaff było winem godnym polecenia, to 19,99 zł wydaje się być ceną rewelacyjną. Mówię to ja, który za rieslingami nigdy nie przepadał, a dziś mam w sobie to zadowolenie człowieka, który właśnie zrobił interes życia. Ci bardziej pobożni mogą coś napomknąć o łapaniu Boga za nagi. Rasowy riesling z charakterystycznymi nutami naftowymi w nosie i świeżą kwasowością w ustach, uniwersalny w kuchni i orzeźwiający poza nią - wypijany solo. To nie jest najlepszy riesling świata, ale dajcie mi lepszego za tę cenę, może Was nie ozłocę, ale wesprę dobrym słowem. Czekam na kontr-propozycję w komentarzach.


wino: Pfaff Riesling 2016
pochodzenie: Francja, Alzacja
apelacja: Alsace AOC
producent: spółdzielnia La Cave des Vignerons de Pfaffenheim
odmiany: 100% riesling
alk.: 12,5%
cena: 19,99 zł (Biedronka, 2020-09-03)