czwartek, 15 października 2020

Winnica Turnau.

Ten rok z pewnością może się zapisać w historii mojego bloga (i mediów społecznościowych z nim powiązanych), jako rok, w którym polskie winnice wyraźnie zaznaczyły swoją obecność. Podczas wakacyjnego urlopu, kiedy restrykcje związane z koronawirusem straciły nieco na intensywności, miałem okazję odwiedzić kilku polskich producentów win. Nie był to wcale mój pomysł, a żony, która znajduje sporą przyjemność w planowaniu wakacji w ścisłej tajemnicy tak, by każdy członek (what?!?) rodziny miał niespodziankę i są to niespodzianki prawdziwe, a nie typu „spodziewam się niezapowiedzianej kontroli”. 🙂

W tym wpisie nie powiem Wam o wszystkich odwiedzonych przeze mnie winnicach, ale wspomnę słówko o tej, którą już na pewno dobrze znają wszyscy polscy winomaniacy, bo w jej dobrze pojmowanym interesie leżało zakomunikowanie wszystkim zainteresowanym faktu jej istnienia. To nie jest romantyczne przedsięwzięcie osoby, która dorobiła się (lub nie) w innych gałęziach gospodarki i jest gotowa na poświęcenie części zarobionego kapitału na hobbystyczne zaangażowanie się w produkcję wina, będącą odskocznią od korporacyjnego życia i wolną od trosk "pracą na swoim”. 

Winnica Turnau to profesjonalnie zaplanowane przedsięwzięcie, będące raczej uzupełnieniem dotychczasowej działalności rolniczej o kolejny produkt, który właśnie zyskuje w Polsce na popularności i daje szansę na godziwy zarobek, niż projekt będący w założeniu odskocznią od dotychczasowego, nudnego i mało satysfakcjonującego życia, mający w końcu „zagwarantować" szczęście przez zrzucenie kajdan korpo-niewolnictwa. To biznesowe podejście do uprawy winorośli i produkcji wina oraz budowania bazy turystycznej łatwo daje się zauważyć  w samym obejściu, natomiast w zawartości butelek procentuje zaś zaangażowanie twórcy samych win, którym jest Frank Faust - niemiecki winiarz na co dzień pracujący u siebie, czyli w Weingut Faust.

Kiedy kilka lat temu próbowałem pierwszy raz win z Winnicy Turnau, prezentowanych w Warszawie w Vinotece 13, nie byłem jakoś szczególnie nimi zauroczony, przeszkadzał mi w nich wyraźny cukier resztkowy, wina w większości były butelkowane jako półwytrawne.

Dziś jestem już po degustacji kilku nowszych butelek z roczników 2018 i 2019 i nie było takiej, która by mnie rozczarowała. Rose 2019 wypiłem jeszcze w Baniewicach, część wieczorem, część następnego dnia w ramach śniadania i było to śniadanie naprawdę udane.

Mimo tego, że Rose jest półwytrawne, to cukier nie jest w stanie wyrwać się z objęć wyraźnej kwasowości i całość zrobiła wówczas na mnie bardzo dobre wrażenie, choć niewątpliwie miały w tym swój udział "okoliczności przyrody" i wakacyjny luz.

Prawdziwą petardą okazał się wypity już w domu Riesling 2018 i nie wiem, czy to nie dobry moment w historii tego bloga, by skończyć wreszcie z narracją o mojej niechęci do win zrobionych z tej cenionej odmiany. Ten bardzo wszechstronny szczep pozwala tworzyć wina w tak wielu wersjach stylistycznych, że nigdy nie potrafiłem ich jakoś sensownie usystematyzować, co zapewne było przyczyną moich równie mnogich frustracji. Dziś precyzyjne szufladkowanie win nie ma dla mnie dużego znaczenia, liczy się już tylko mniejsza, lub większa satysfakcja z ich picia, a w przypadku Rieslinga od Turnauów była ona naprawdę spora. Znakomity, dojrzały, tropikalny owoc w rześkiej, kwasowej otulinie doprawiony naftową nutką aromatyczną pozostawił w mojej głowie trwały ślad.

W ostatnich dniach wypiłem zaś Solaris 2019, w którym urzekła mnie jego cytrusowa świeżość, a także dojrzały owoc gruszki i brzoskwini oraz delikatny cukier zatopiony w oleistej strukturze. Alkohol dał o sobie znać, ale bardziej już w głowie niż na podniebieniu, nie był jednak źródłem złego samopoczucie, a jedynie dobrego nastroju i równie udanych wspomnień.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz