Grudzień, to miesiąc prezentów, dla mnie miesiąc szczególnie obfity, zwłaszcza w wina. Najpierw dotarła do mnie przesyłka z Lidla z trzema świątecznymi butelkami, które zdążyłem do owych świąt wypić, choć początek miesiąca, przez drobną zapaść na zdrowiu, piciu win nie sprzyjał. O Sauternes, alzackim pinot gris i Graves możecie poczytać w moich wcześniejszych wpisach. Potem były winno-wtorkowe Mikołajki i butelka, którą dostałem od Mateusza, jednego z autorów Winnych Przygód. I była to flaszka (przepraszam winnych wrażliwców) bardzo fajna. Później było już nieco gorzej. Na marginesie wspomnianych wyżej Mikołajków (Mikołajek?), dzięki hojności Centrum Wina i aktywności Gabriela z DoTrzechDych.pl trafiła do mnie butelka sauvignon blanc z Australii.
Wypiłem już trochę sauvignon blanc, głównie z Nowej Zelandii (bardzo lubię), z Francji niewiele (więc się nie wypowiadam), może nieco więcej z Chile, ale te zazwyczaj nie wzbudzały zachwytu. SB z Australii miałem okazję pić po raz pierwszy i za to swoim Mikołajom serdecznie dziękuję. Wino dość charakterystyczne, więc jest z nim dokładnie tak, jak już kilkukrotnie wspominałem na blogu: mi smakuje (bo świeże, bo trawiasto-pokrzywowe, bo przyzwoicie kwasowe), mojej żonie nie smakuje (bo dość kwaśne, no i "kocie siuśki"). Prawdę mówiąc nie jest to poziom mojego ulubionego sauvignon blanc, czyli nowozelandzkiego Silverlake'a, postawiłbym je raczej po stronie tych butelek z Chile. Nie chcę powiedzieć, że Chile w swym ogóle jest jakieś złe, chyba po prostu skąpiłem pieniędzy na porządne butelki, uważając że supermarketowa półka będzie OK. Zazwyczaj nie była. Zresztą mam jakiś irracjonalny problem z kupowaniem win białych droższych niż 50 zł. Większe kwoty wolę wydać na wina czerwone. Co ciekawe, problem ten nie dotyczy win musujących (głównie przecież białych) i tu limity finansowe mnie jakoś nie obowiązują. Ale wróćmy jeszcze do australijskiego wina. Można je kupić za niecałe trzydzieści złotych, więc jest to właśnie taki supermarketowy poziom cenowy. W tej cenie trudno spodziewać się rewelacji, dostajemy raczej przeciętne wina stołowe i takim tagiem (modne słowo, dość często posługuje się nim ostatnio laureat nagrody Nike) oznaczyłbym otrzymane sauvignon blanc.
Jeśli jesteśmy przy Australii to wspomnę o jeszcze jednym prezencie, choć nie jestem pewien, czy aby grudniowym. W każdym razie był to prezent od mojej żony - australijski shiraz Yellow Tail, też supermarketowy i też raczej przeciętny. Mój serdeczny przyjaciel, autor bloga "Swoją drogą", pisał o tym winie bardzo dobrze, ale ja jego entuzjazmu raczej bym nie podzielił. Owszem, daje się pić, ale emocji żadnych to wino we mnie nie wzbudziło. Do obiadu w sam raz, ale nic więcej.
Końcówka grudnia też okazała się przyjemna i też za sprawą prezentu. Pamiętacie The Label Project? Przeżyłem fajną przygodę związaną z tym konkursem i choć go nie wygrałem (zwycięzca w nagrodę wyjeżdża do Australii), to miałem okazję spróbowania win Jacob's Creek z linii Reserva (świetne Chardonnay, Shiraz i Cabernet Sauvignon). Marką Jacob's Creek opiekuje się w naszym kraju polski oddział Pernod Ricard, który nie zapomina o uczestnikach konkursu, dzięki czemu mogliśmy uczestniczyć w świetnej kolacji z sommelierem JC - Chrisem Morrisonem, a teraz, w świąteczno-noworocznym okresie otrzymałem skrzyneczkę z winami Campo Viejo, które również znajdują się pod skrzydłami Pernod Ricard.
Czuję, że rok 2013 rozpocznie się dla mnie od górnego C, czego i Wam, drodzy czytelnicy, serdecznie życzę w Nowym Roku. Oby był równie dobry jak 2012!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz