Nalałem wino do dwóch kieliszków. Jeden dla mnie i jeden dla mojej żony, która ma niezwykły dar wyrażania celnej opinii o winie już po pierwszym łyczku. W zasadzie nie musiała nic mówić, grymas rysujący się na jej twarzy opowiedział mi o tym winie niemal wszystko.
- Stajenka? - zapytałem.
- Stajenka to była wczoraj i to dość czysta w porównaniu z tym tutaj. Nalej mi, proszę, coś musującego, co tam już od paru dni się chłodzi - odpowiedziała bez ogródek i już wiedziałem, że z butelką tego pinota będę zmagał się dzielnie, ale w osamotnieniu.
Oj tam, przesadza - pomyślałem. A ja się tak szybko nie poddaję, wydałem w końcu niemałe pieniądze i niełatwo mi jest tak po prostu przyjąć, że wino jest be. W Cote de Nuits powstają wszak najlepsze wina regionu. Cote de Nuits Village co prawda nie cieszy się tak dobrą opinią jak samo Cote de Nuits (ze względu na klimat w którym owoce często nie osiągają pełnej dojrzałości), ale prawdę mówiąc trudno mi to zweryfikować, bo moje doświadczenia z winami z Burgundii są raczej mizerne. Brak prawdziwego odniesienia. Zacząłem przyglądać się bliżej swojej próbce. Barwa ceglasta, wino klarowne, przejrzyste, dość jasne. Tak chyba ten pinot powinien wyglądać. Wydaje mi się, że wino powinno trochę postać otwarte, odsapnąć nieco, bo już po chwili stajenkę zastępowała pachnąca czereśnia z domowego kompotu. Z każdą chwilą smak wina zmieniał się na coraz lepszy, te mniej przyjemne nuty zapachowe traciły swą moc, piło się to wino nawet z pewną przyjemnością, ale chyba trudno mi będzie obronić to wino. Jak to się mówi - niesmak pozostał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz