To był bardzo intensywny dzień, sporo się działo, ale jego wieczór zdominowała dyskusja nad winami z Biedronki. Dyskusja, która potwierdziła, że w pewnych kwestiach potrafimy ładnie różnić się z moją żoną.
|
Dużo świeżości i jeszcze więcej kwasu. Gdyby zabrakło Wam chablis ;) |
Zaczęło się od sylvanera, który niedługo szerokim strumieniem zaleje sklepy Biedronki w Polsce. OK, wysokokwasowe wina na pewno mają swoich zwolenników, zwłaszcza wśród amatorów dobrej kuchni. Ja zwykle pijam wina solo, więc sylvaner sygnowany nazwiskiem Arthur Weysbeck, a pewnie produkowany przez sporą spółdzielnię, nie wzbudził we mnie nadmiernego entuzjazmu, choć miałem przekonanie, że jest to wino bardzo porządne. Po prostu nie mój styl.
|
Nie mam nic do tego wina. |
Potem otworzyliśmy colombard-sauvignon, które wg mnie jest winem ze wszech miar atrakcyjnym. Tu żona stanęła w obronie sylvanera i stwierdziła, że nie wie po co pijemy takie perfumowane gówno, czym lekko mnie uraziła, ale zachowałem kamienną twarz, o nieco głupawym wyrazie. Udając wielkie obruszenie graniczące z obrazą udałem się do kuchni, bo musiałem przygotować cierpliwie czekającego na swoją kolej steka.
Do steka otworzyłem wino biedronkowe, ale portugalskie, a był to Loios Reserva 2011 w wersji czerwonej.
|
Niezły kupaż aragonez, trincadeira, alicante bouschet i cabernet sauvignon. |
Dobrze współgrał z mięsem, ale uczciwie muszę pryznać, że sylvaner, którym raczyła się żona świetnie współgrał ze świeżą nacią pietruszki, którą oprószyłem mięso. Rzeczone mięso zaś dobrze kojarzyło się z Lojosem, więc oboje byliśmy zadowoleni. I tak oto po raz kolejny doszliśmy do momentu, w którym znane powiedzenie, że kto się czubi ten się lubi ukazało swój sens, a my, mimo różnicy zdań, mogliśmy cieszyć się wszystkim: sobą, mięsem, winem, a nawet pietruszką. I takiego consensusu, jak mawiał niejaki Krzaklewski, wszystkim moim czytelnikom życzę. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz