Można by to napisać tak: "Pata Negra - pachnące jabłkami, lekko cytrusowe wino musujące z Hiszpanii dostępne w Biedronce za 14,99 zł" i byłby to do bólu uczciwy, wyczyszczony ze zbędnych ozdobników, opis prostej cavy dostępnej od niedawna w całej Polsce dzięki sklepom pomalowanym na charakterystyczny żółty kolor.
Jednak dla mnie musująca Pata Negra okazała się klamrą spinającą w całość kilka wydarzeń, o których dziś wam trochę opowiem. Wszystko zaczęło się w ostatnim dniu stycznia podczas prezentacji kilku etykiet, które za chwilę miały stanowić trzon rozpoczynającego się w sklepach Biedronki Festiwalu Win Hiszpańskich. Kto się trochę interesował wydarzeniami w polskim winnym światku, ten się zorientował, że oferta wywołała spory szum - nie tyle za sprawą samych win, a raczej tego, kto się o nich wypowiadał. Oberwało się blogerom-amatorom, oberwało się dziennikarzom-profesjonalistom i oberwało się też paru innym według powszechnie u nas obowiązującej zasady "kto nie z nami, ten przeciwko nam". Nie będę się teraz nad tym pastwił - szkoda słów. Ja wolę zasadę "żyj i daj żyć innym" przemieszaną we właściwych proporcjach z "róbta, co chceta". Tak jest naprawdę łatwiej.
Impreza Biedronki. To tu się zaczęła przygoda. |
Pierwszym winem, które podano obecnym była właśnie musująca Pata Negra. Średnio duże bąbelki żwawo zatańczyły na języku, pobudziły w mózgu jednostki odpowiedzialne za dobry nastrój, jednocześnie nie uruchomiając tych analitycznych. I dobrze, bo tkwiący w mej pamięci materiał porównawczy był niezbyt bogaty i dość marnej jakości. Wniosek był tylko jeden: doskonałe wino musujące na co dzień. Nie przesadzam - spójrzcie na cenę!
Prezentacja reszty win przebiegła dość sprawnie i szybko, na ich temat napisano też już sporo, więc teraz ten wątek zgrabnie pominę, by przejść do punktu, który często bywa nazywany gwoździem programu. W tym wypadku było to losowanie wizytówek (dokładnie dziesięciu), których właściciele mogli wziąć udział w kilkudniowym wyjeździe do Hiszpanii, by tam, na miejscu, poznać historię sprzedawanych przez Biedronkę win i przyjrzeć się ich produkcji. Jedną z dziesięciu - zresztą ostatnią - była moja. Byłem lekko oszołomiony, głupawy uśmiech zastygł na mej twarzy. Pomogła odrobina wina - kieliszek musującej cavy wyrwał mnie z niespodziewanego letargu.
Niewiele ponad miesiąc później wylądowałem w Barcelonie, w okolicach której produkuje się miliony hektolitrów musującego dobrodziejstwa. W drugim dniu pobytu odwiedziliśmy winnicę Jaume Serra - oddaloną od stolicy Katalonii o jakieś 50 km (Vilanova i la Geltru). To właśnie tu produkowana jest... cava Pata Negra.
Wejście do winiarni. Mury liczą sobie kilka wieków. |
Chwilę później przy oczku wodnym piliśmy cavę Jaume Serra, którą zagryzaliśmy szynką... Pata Negra :) |
Znamy ją w wersji Brut (7g cukru/L), ale kto wie, czy do sprzedaży nie trafi któraś z kolejnych odmian: przyjemnie słodka Semi-seco (35g cukru/L), albo różowa Brut Rose (10g cukru/L). Oferta winnicy jest oczywiście dużo szersza. Na stronie internetowej znajdziecie informacje o innych winach tego producenta, nie tylko musujących, ale też i spokojnych.
Panie z pewnym zainteresowaniem patrzą w stronę... |
... pijących panów okularników. |
Sama winiarnia jest zakładem ultranowoczesnym, skomputeryzowanym, wiele procesów produkcji obsługują roboty. Dla mnie, absolwenta polibudy, obserwowanie automatycznych wózków widłowych czy będących w nieustannym ruchu ramion wszelkiej maści robotów było źródłem szczególnej fascynacji. Zwiedzający winiarnię mogli też zobaczyć tradycyjną, mozolną, ręczną, produkcję szampana i nietrudno sobie wyobrazić, że gdyby nie te nowoczesne metody produkcji i rozwój robotyki, to nawet podstawowa cava byłaby za droga, by móc raczyć się nią każdego dnia.
Wróćmy jednak do bohatera tej opowieści, bo po opuszczeniu Katalonii i wylądowaniu w kraju Basków Pata Negra nie przestała nam towarzyszyć. Wszystko za sprawą prezentu, jaki czekał na każdego uczestnika wyjazdu w pokoju hotelu Carlton w Bilbao. Przesyłka dotarła do nas za sprawą JGC, właściciela marek Jaume Serra i Pata Negra (i wielu, wielu innych - znacie soki albo sangrię Don Simon?) i zawierała dwie butelki.
Jedną z nich była oczywiście dobrze już nam znana Pata Negra Brut, ale oprócz niej niezmiernie ciekawa butelka rocznikowej cavy (2008) zrobionej w stu procentach z chardonnay, co wcale nie jest takie częste. W każdym razie, ze względu na nieoczekiwany przyrost prezentów i dość ograniczoną pojemność mojej walizki, siłą rzeczy którąś butelkę trzeba było otworzyć. Rzecz jasna nie było sensu przez całą Europę wieźć butelki PN, którą mogę kupić w każdej Biedronce w Polsce. Wrażenia z pobytu w Bilbao (piękne miasto) utrwalałem zatem dobrze już znanym płynem.
Niespodzianki od J. García Carrión i nie tylko. |
W Bilbao nowoczesna architektura urzeka swą urodą. |
Proces produkcji tych win przypomina mi ten stosowany w Kalifornii przez Bronco Wine Company. Wprawdzie tam nie byłem, widziałem tylko w TV - wszystko skomputeryzowane, dokładnie kontrolowane, wina dojrzewające w olbrzymich tankach o pojemności 2 mln litrów. Wypiłem za to trochę win od nich. Ich trunki, znane jako "two buck chuck", bowiem w sieci sklepów Trader's Joe kosztują 1.99 dolara za butelkę, były całkiem przyjemne, takie do codziennego picia.
OdpowiedzUsuńZ tego co wiem, to wśród tych two buck chucków nie uświadczy się jednak żadnych bąbelków.
W winach za 2$ czy 2€ trudno oczekiwać wielkiej sztuki, ale przy takiej skali produkcji da się zrobić mnóstwo porządnego wina stołowego. Przy okazji z wyselekcjonowanego materiału nawet tacy giganci potrafią zrobić świetne wina butikowe. Tyle, że niewiele o nich wiemy, chyba że mamy okazję trafić to takiej "fabryki".
OdpowiedzUsuńDokładnie.
OdpowiedzUsuńNa YT znalazłem filmik z Winnej Przygody Oza i Jamesa. Rzuć okiem na to http://youtu.be/G691JqDRjL8
mniej więcej od 4. minuty.