sobota, 5 stycznia 2013

Campo Viejo po raz pierwszy.

Piątek po południu, zaczyna się weekendowa laba, perspektywa wolnych dni zachęca do sięgnięcia po butelkę z ciągle zbyt pełnego składziku (no raczej, że nie piwniczki) - więc sięgam. Pamiętacie o skrzyneczce z winami Campo Viejo, którą między Świętami, a Nowym Rokiem dostałem od Pernod Ricard Polska? Udało mi się wcisnąć do chłodziarki podstawowe tempranillo z 2010 i jestem gotów, by je dla Was opisać.


Nos od razu sugeruje sporą owocowość. Nie jestem specem, który w lot rozpoznaje, jakie to są owoce - dojrzałe czy jeszcze nie, z pestką czy może bez, w każdym razie to bardziej owoce niż kwiaty plus coś, co kojarzy mi się z otwartą kuchenną szufladą z przyprawami. 

W ustach spodziewałem się wiśni albo śliwki, ale jeśli były, to w głębokim tle - zdecydowanie dominowały maliny i truskawki. A truskawki, jak się okazuje, to cecha charakterystyczna tempranillo, dziwię się sam sobie, że rozpoznaję je w tym rodzaju wina dopiero teraz, po wypiciu kilkunastu butelek win zrobionych z tego szczepu. Albo mój nos stał się bardziej selektywny i czuły, albo mamy tu do czynienia z książkowym, ordynarnym tempranillo. Mnie taka jasność sytuacji bardzo cieszy. Do tego delikatna nuta wanilii, pewnie pozostałość po czteromiesięcznym dojrzewaniu w beczce.

Kwas i taniny tworzą niezłą strukturę, kolor jest dość intensywny - wiśniowy, jak na mój gust brakuje nieco koncentracji, wino wydaje się lekko rozwodnione, ale jest bardzo świeże i w sam raz będzie pasowało do jakiegoś szybkiego, domowego, niewysublimowanego obiadu. Pite solo też daje sporo satysfakcji, chociaż ja bym z chęcią otworzył już kolejne butelki. No, ale nie wszystko na raz. Szanujmy głowę,  a szczególnie wątrobę - warto mieć ją w dobrym stanie.

Serdecznie dziękuję Pani Kasi z Pernod Ricard Polska za udostępnienie win do degustacji. Himilsbach mówił, co prawda o wódce, ale trudno się nie zgodzić, że to "element baśniowy wprowadzony do naszego, szarego życia".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz