Jakoś nie bardzo wierzę w te kalendarze biodynamiczne, w te czasy kwiatu, liścia czy korzenia. Może za mało czasu poświeciłem temu zagadnieniu, ale nigdy mnie to nie rajcowało. Niemniej jednak musiało być jakieś wytłumaczenie na to, że jednego dnia wino uważam za interesujące, a innego za pospolitego słabeusza. Tak było właśnie w przypadku Brunello di Montalcino, które do swojej oferty wprowadziła Żabka. Na prezentacji uznałem je za najciekawsze, a pijąc w domu zastanawiałem się poważnie, czy niemal 70 zł (jak na Brunello to niewiele) za to wino, to aby opłacalny wydatek. Spojrzałem na ten nieszczęsny biodynamiczny kalendarz i "co ja paczę". 23.01.2013 to normalnie czas korzenia, czyli wino nie ma prawa smakować. No i nie smakowało. Teraz jest 0:30 w nocy (z 24 na 25), a do czasu kwiatu (sprzyjającego degustacji) jeszcze 1,5 godziny. Im bliżej punktu przełomu, tym jakby trochę lepiej, ale chyba jeszcze muszę poczekać. Równolegle popijam tanie chianti z innego dyskontu - też mi nie smakuje, choć mimo wszystko wydaje się ciekawsze i to pomimo kilkukrotnie niższej ceny. Nie jest lepsze, jest tylko łatwiejsze w piciu. Brunello jest nieco bardziej kwasowe, zwykłe chianti próbuje czarować słodkim owocem.
Między 0:30, a 2:00 czytam bieżącą prasę, w ten sposób mam zamiar dotrwać do tej magicznej godziny przemiany. Zobaczymy, co się będzie działo...
I oto jest! Nadeszła 2:00 w nocy, większość ludzi w Polsce śpi, a ja dla Was sprawdzam, czy biodynamiczny kalendarz jest coś wart. Okazuje się, że mój nos otworzył się na aromaty, grzecznie teraz wpadające z kielicha do nozdrzy. Charakter win wydaje się być podobny, ale Brunello jest bardziej subtelne, eleganckie. Chianti wydaje się być bardziej bogate, ale pachnie tylko... cukrem. I choć ta słodycz jest niewyczuwalna na języku, to nos mówi coś innego. Brunello jest bardziej skoncentrowane, długo trzyma się na podniebieniu. Chianti za to jest rozwodnione i bardzo krótkie. Jedyne, co przeszkadza mi w Brunello, to jakaś nieprzyjemna nuta zapachowa. Moja żona mówi: drożdże! Ja mówię: pleśń! I oboje mamy rację, wszak to grzyby, choć o zupełnie innych właściwościach. Przyznaję rację żonie, lepiej się nie narażać.
Coś jest na rzeczy z tą biodynamiką. Zmysły radykalnie się wyostrzyły - znacznie łatwiej można wyłapać niuanse odróżniające te wina od siebie. Brunello jest ewidentnie winem lepszym, ale zwykłe chianti jest znacząco tańsze i nieźle się broni. Jeśli klientów do dyskontów przyciągają ceny to Brunello nieczęsto znajdzie miejsce na polskim stole. A jeśli jeszcze zjedzie się większa rodzina? W tym wypadku Chianti będzie zdecydowanym faworytem.
------------------------------------
Uggiano Brunello di Montalcino 2007 dostałem podczas prezentacji nowej oferty Żabki. Cena w sklepie to 69 zł.
Sensi Chianti 2011 kupiłem w Biedronce za 13,99 zł.
Uggiano Brunello di Montalcino 2007 dostałem podczas prezentacji nowej oferty Żabki. Cena w sklepie to 69 zł.
Sensi Chianti 2011 kupiłem w Biedronce za 13,99 zł.
Ja bym rzekł, że to Brunello po prostu dostatecznie długo postało otwarte, żeby dało się w nim coś czuć. ;-)
OdpowiedzUsuńByć może. Ale zgrało się to wszystko w czasie idealnie :)
OdpowiedzUsuńNo kolego, tym razem Ci nie daruję :)
OdpowiedzUsuńCała ta paplanina biodynamiczna zaczyna mnie denerwować z tym całym stekiem bzdur zebranych w jakąś chorą teorię.
Rozumiem, że wino piłeś, a nie degustowałeś (wzrasta poziom alkoholu we krwi), a to ma szansę wpłynąć na postrzeganie tego właśnie wina. Mateusz dobrze zauważył kwestię napowietrzenia się go i zmiany w czasie. Do tego zmienia się jego temperatura. Jednym słowem gazylion czynników.
Czy ma znaczenie, że wino zostało zabutelkowane o północy versus to, które zostało zabutelkowane w innym momencie? Zakopanie czegoś w ziemi wpłynie na całą winnicę? To w kwestii winoróbstwa.
A teraz winopijstwo. Weźmy dla przykładu temperaturę. Lato vs. jesień. Jest różnica w czerwonym podanym w 16stu stopniach pitym jesiennym popołudniem, a takim pitym w lato? Do tego nastrój. Czasem bardziej po prostu podchodzi białe i nie idzie się zadowolić czerwonym. Humory=lepsze/gorsze dni. Znów - gazylion czynników. Bowiem na wino ma wpływ gazylion czynników i taka jest prawda. Na jego percepcję jeszcze więcej (pierdylion?). Błagam, tylko nie wmawiajcie nikomu, że one wszystkie kierowane są przez Steinerowskie dni owocu, liścia, itp.
Polecam dokładnie przestudniowanie zebranego tu materiału: http://biodynamicshoax.wordpress.com/.
Z tym jest jak z religią. W to wierzymy albo nie. Dla odmiany zacznę się chyba posługiwać chrześcijańską teorią Boga, który może wszystko. Wierzę w Boga, więc wierzę, że dziś pite wino, które mi nie smakuje, jest takie, a nie inne, bo to wola Boga. A jak podjedzie, no to normalnie łaska na mnie spłynęła i błogosławieństwem się okrywam.
O!
Maćku, dziękuję za Twój obszerny komentarz. Jako absolwent polibudy z dość radykalnym sceptycyzmem podchodzę do pseudonaukowych teorii, do których zaliczam też winną biodynamikę. Dałem zresztą temu wyraz w dwóch pierwszych zdaniach tego wpisu. Uważam, że na nasz odbiór różnych rzeczy (i wina, i religii) największy wpływ ma mózg i to, co się w nim dzieje. Poziom zmęczenia, nastrój, towarzystwo, w którym pijemy, lub jego brak - to są dla mnie bardziej realne czynniki wpływające na to, jak odbieramy dane wino. Mój wpis jest dowodem na to, że mózg chwilowo zaprogramowany na "terorię biodynamiki" zmienił sposób postrzegania wina i odsunął na dalszy plan kwestie dłuższego napowietrzania wina w kieliszku i zmianę jego temperatury w czasie. To kwestia pewnego nastawienia. Teraz muszę popracować nad tym, by mój mózg czytał tanie wina tak, bym miał wrażenie, że piję np. Petrusa. :) Ci biodynamicy pewnie robią to samo, programują swoje mózgi jakąś teorią i uważają, że robią najlepsze wina świata. Jeśli dobrze się z tym czują to świetnie, a jeśli uda im się zrobić przy okazji ciekawe wino, tym lepiej dla nas. Nie uda się? No cóż... pewnie czas korzenia i nie ta faza Księżyca :)
OdpowiedzUsuńAmen!
OdpowiedzUsuńPS. Stronę Biodynamics is a hoax polecam na serio!
Dzięki Maćku. Właśnie sobie poczytuję :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń