No masz Ci los. Wróciłem na chwilę do pisania, a już dostaję sygnały, żebym przestał. Jeśli nie w ogóle, to przynajmniej o tych różowych, tfu tfu przez lewe ramię, winach. A jeśli uparcie jak osioł chcę pisać, to może niech to będzie Bandol albo Tavel. Mój blog, moja sprawa, mam ochotę na różowe, będę pił różowe, a przy okazji coś tam sobie zanotuję. Owszem Bandol i Tavel mają szansę pojawić się na blogu, ale na razie piję wina, które mam w sklepach tuż pod nosem. Jest ich wcale niemało, widać że towar jest chodliwy i nie jest to tylko Carlo Rosi - oprócz wina z Kalifornii łatwo kupić róż z RPA czy Chile, w dodatku chyba nawet taniej. Jednak co do cen, to pewności nie mam, ostatnio mniej systematycznie notuję w kajecie koszty winnych zakupów (obiecuję poprawę), z pewnością jednak nie wydałem na butelkę wina więcej niż 30 zł. No wiecie, w końcu to różowe 😃
Dziś wino chilijskie, sprowadzane do Polski przez Tesco, a produkowane przez Viña Tarapacá. Posiadłość producenta zajmuje obszar 2600 hektarów, winnice zajmują zaledwie 611 hektarów. W razie czego jest co obsadzać, gdyby rosé okazało się w naszej ojczyźnie szczególnie popularne. Popularne są na pewno szczepy, z których wykonano blend - 85% stanowi cabernet sauvignon, reszta to syrah. Maceracja trwa raptem 4 godziny, potem fermentacja w niskiej temperaturze, bez udziału tlenu przez 20 dni. Po zabutelkowaniu wino powinno być wypite w przeciągu roku, więc dobry czas na picie rocznika 2016.
Wino pachnie gumą balonową, smakuje zupełnie niczym z dodatkiem ziemi, a jednak pije się całkiem nieźle. 12,5% nie pali jak Mateus Rosé z poprzedniego wpisu, ale przy zbyt szybkim tempie picia głowa i ciało stają się bytami coraz bardziej od siebie niezależnymi. Zalecam zatem slow drinking, a najlepiej w towarzystwie jedzenia.
Swoją drogą, jako osoba kibicująca winiarstwu chilijskiemu, czemu dawałem już wyraz wcześniej, bardzo chętnie przyjrzałbym się innym winom tego producenta. Jest ich niemało, portfolio jest bogate, a sama winiarnia wkrótce będzie obchodziła 150 rocznicę istnienia. Tesco koncentruje się na tańszej linii produktów, ale jakieś „reservy” ma w swej ofercie Euro-Wino z Poznania. Jedno wino z wyższej półki znalazłem też w firmie Cerkom z Józefowa. Niewykluczone zatem, że na blogu pojawi się recenzja innego, niż różowe wina Tarapacá.
Mnie zawsze chilijskie wina smakowały najbardziej, potem francuskie.
OdpowiedzUsuńA ja to już nie wiem :) Czasem francuskie są numerem jeden, czasem chilijskie, a czasem te z RPA. W tej kwestii nie mam chyba stałego poglądu.
OdpowiedzUsuńWczoraj raczyłam się tym winem i bardzo przyjemne było to raczenie:) ( tesco, cena 25zł).Mój był rocznik 2018 a pite w 2020...skoro powinno się wypić to wino w przeciągu roku od momentu zabutelkowania, czy to oznacza, że zostało wypite po czasie? Smakowało, więc zepsute nie było, zresztą nakrętka nie korek, ale może straciło swoje walory a mnie cieszyła jedynie ich namiastka...?
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że smakowało, reszta jest mało istotna. Pamiętam, że piłem jakieś białe wino kalifornijskie (raczej z tych tańszych), które teoretycznie po 10 czy 12 latach od produkcji powinno dawno być trupem, a jednak utrzymało niezłą formę. O świeżości można było zapomnieć, ale smakowało całkiem dobrze. Utleniło się i przypominało trochę sherry, ale było smaczne. Sugerowany termin wypicia, a termin przydatności do spożycia, to dwie różne sprawy :)
Usuń