poniedziałek, 10 czerwca 2013

Rodzinne swary.

To był bardzo intensywny dzień, sporo się działo, ale jego wieczór zdominowała dyskusja nad winami z Biedronki. Dyskusja, która potwierdziła, że w pewnych kwestiach potrafimy ładnie różnić się z moją żoną.
Dużo świeżości i jeszcze więcej kwasu.  Gdyby zabrakło Wam chablis ;)
Zaczęło się od sylvanera, który niedługo szerokim strumieniem zaleje sklepy Biedronki w Polsce. OK, wysokokwasowe wina na pewno mają swoich zwolenników, zwłaszcza wśród amatorów dobrej kuchni. Ja zwykle pijam wina solo, więc sylvaner sygnowany nazwiskiem Arthur Weysbeck, a pewnie produkowany przez sporą spółdzielnię, nie wzbudził we mnie nadmiernego entuzjazmu, choć miałem przekonanie, że jest to wino bardzo porządne. Po prostu nie mój styl.
Nie mam nic do tego wina.
Potem otworzyliśmy colombard-sauvignon, które wg mnie jest winem ze wszech miar atrakcyjnym. Tu żona stanęła w obronie sylvanera i stwierdziła, że nie wie po co pijemy takie perfumowane gówno, czym lekko mnie uraziła, ale zachowałem kamienną twarz, o nieco głupawym wyrazie. Udając wielkie obruszenie graniczące z obrazą udałem się do kuchni, bo musiałem przygotować cierpliwie czekającego na swoją kolej steka.


Do steka otworzyłem wino biedronkowe, ale portugalskie, a był to Loios Reserva 2011 w wersji czerwonej.

Niezły kupaż aragonez, trincadeira, alicante bouschet i cabernet sauvignon.
Dobrze współgrał z mięsem, ale uczciwie muszę pryznać, że sylvaner, którym raczyła się żona świetnie współgrał ze świeżą nacią pietruszki, którą oprószyłem mięso. Rzeczone mięso zaś dobrze kojarzyło się z Lojosem, więc oboje byliśmy zadowoleni. I tak oto po raz kolejny doszliśmy do momentu, w którym znane powiedzenie, że kto się czubi ten się lubi ukazało swój sens, a my, mimo różnicy zdań, mogliśmy cieszyć się wszystkim: sobą, mięsem, winem, a nawet pietruszką. I takiego consensusu, jak mawiał niejaki Krzaklewski, wszystkim moim czytelnikom życzę. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz