Kilka win zdarzyło mi się już wylać do spływu, a ostatnio zdarza się to dość często. Trochę mnie to przeraża, trochę denerwuje. Nie wyrzucam pieniędzy w błoto - wylewam je do zlewu. Gdy piszę te słowa mam jeszcze cień nadziei, że wino, które piję, wypiję do końca. A jest ono taniczne jak diabli. Aż się zastanawiam, czy taniny te pochodzą ze skórek winogron, czy raczej tylko z szypułek i pestek. Owocu niewiele, wiele za to kwasu i drożdży. Ostatnio specjalizuję się w "wypiekaniu" chleba na drożdżach (zakalec gratis), więc na tych jednokomórkowych grzybach trochę się znam. Wino nimi "jedzie" na cały dom. Szkoda gadać...
>>> 24 godziny później <<<
Dziś piję to wino mocno schłodzone i wydaje mi się ono nieco (ale naprawdę tylko nieco) lepsze. Taniny już nie ryją ryja, przebija się wiśnia, choć wczoraj wyraźniejsza wydawała się porzeczka. Gorzki posmak pozostał, drożdże gdzieś odeszły. Nie znajduję jednak nadal żadnej przyjemności w picu "francuza". Zlew nie pies, na zawołanie nie podejdzie. Ruszam więc do kuchni, by znów go napoić... Wkurza mnie to.
Tęsknię za czasami, kiedy gąsiorek Carlo Rossi wprawiał mnie w dobry nastrój. Jaki smak, jaki zapach? Liczył się tylko szum w głowie. To nie było wcale tak dawno, ale obawiam się, że dzisiaj czerwone CS też mogłoby skończyć w zlewie.
A może nie...
hahaha;) przepraszam... nie mogę Twojego tekstu skomentować inaczej, niż po prostu tak: http://www.youtube.com/watch?v=fe8DLOsu6fM
OdpowiedzUsuń:) dobre i prawdziwe :)
OdpowiedzUsuń