foto: www.nationalgeographic.pl
Wczoraj kupiłem sobie terminarz National Geographic na 2010 rok. Co roku, mniej więcej o tej samej porze ulegam konsumpcyjnej pokusie zakupu kalendarza. Zobowiązuję się w duchu, że będę wypełniał go codziennie aby wspomóc swoją pamięć w przywracaniu wspomnień sprzed kilkunastu a może nawet i kilkudziesięciu lat. Nie zawsze mi się to udaje a w zasadzie nigdy. Ale gdy dziś odnalazłem terminarzo-notatnik z 2003 roku i ujrzałem wpis (jeden z bardzo nielicznych) z przyczepionym do niego zdjęciem ilustrującym jakąś tam historyjkę, to pomyślałem, że ma to naprawdę sens. Nie była to żadna wielka rzecz, wręcz przeciwnie, coś bardzo nieistotnego, ulotnego, od dawna przez to nieistniejącego w mojej głowie. Ale z takich drobnostek składa się nasze życie, czasem warto przypomnieć sobie jakiś jego fragmencik.
Być może teraz, kiedy kończy się pierwsza dekada XXI wieku, wpisywanie czegokolwiek do notesu wydaje się bezsensowne, wszak do zapisywania wspomnień, w dodatku ze zdjęciami doskonale nadają się blogi. I owszem, notuję w nich swoje myśli i wspomnienia, jestem z tego zadowolony i cieszę się, że uczestniczę w tym nowym, elektronicznym “pisarstwie”. Mam też jednak świadomość, że nie zastąpi to staroświeckiego, dobrego notatnika. Dotykanie klawiatury to nie to samo, co trzymanie pióra (albo mojego ulubionego ołówka). Klikanie w poszczególne wpisy nie zastąpi przerzucania kartek. W dodatku notes można przejrzeć nawet przy świeczce, kiedy elektrownia odcinając prąd “uśmierci” naszego bloga.
Za rok, o tej samej porze, też kupię sobie terminarz. Ciekaw jestem, gdzie będzie więcej wpisów. Na kartkach papieru, czy na internetowych stronach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz