środa, 23 maja 2018

Wina z Abruzji.

I znów mogę jak mantrę powtórzyć, że dawno nie pisałem, że czasu brak, że inne obowiązki. I to wszystko prawda, tyle że tak nudna i dojmująca, że odbiera energię do pisania o winie, a czasem nawet i chęć na samo wino.

Ale w tej przerwie akurat się nie nudziłem, tylko planowałem majówkowy wyjazd - wyjazd nie byle jaki, lecz kamperem, o czym Wam pewnie jeszcze wspomnę (bo warto), ale nie teraz. W każdym razie na wyjeździe podładowałem akumulatory (jak to w kamperze), zaopatrzyłem się w lokalne wina (bo wyjazd był zagraniczny, a bagażnik w kamperze ogromny) i pełen radości i sił witalnych wróciłem do kraju, gdzie od razu w twarz dostałem rozstaniem się z tym funkcjonalnym domem na kółkach, a drugi policzek nadstawiłem pracodawcy, który uziemił mnie skutecznie licznymi i zbyt długimi dyżurami. I tyle z mojego wypoczynku i szczęścia, którego jak zwykle mamy w niedomiarze, choć mimo wszystko udało mi się wykrzesać kilka chwil, które może trudno nazwać szczęśliwymi, ale na pewno dały mi odrobinę radości.

Mowa o dwóch butelkach wina z Abruzji, które w lutym tego roku miała w swej ofercie Biedronka, a po które sięgnąłem dopiero w połowie maja. Sorry, ja się śpieszyć nie lubię ;)

Jednym z nich było Trebbiano d'Abruzzo - wino białe o świeżym kwiatowo-owocowym nosie i znakomitej równowadze strukturalnej, sprawiającej, że pochłaniałem je łatwo i bez opamiętania - otrzeźwiło mnie dopiero zbyt szybkie zderzenie z osuszonym dnem butelki. Polecam to wino (jeśli jeszcze je znajdziecie), zwłaszcza że cieszyło się ono uznaniem moich kolegów piszących o winie, więc moja opinia nie jest odosobniona.

Drugim było zaś Montepulciano d'Abruzzo - od tego samego producenta, który na etykiecie umieścił nazwę handlową "Poderi Marchesi Carbone". Wino bardzo pijalne, z zaznaczoną taniną i wyraźną kwasowością, ale w takich dobranych proporcjach z alkoholem, że gładko (i znów zbyt szybko) przechodziło przez podniebienie. Może nie było spektakularne, koledzy ocenili je mniej entuzjastycznie, ale we mnie budziło ono pożądanie i ochotę na więcej. Za to należą się mu moje  brawa.


Oba wina sprzedawane były po ćwierć stówki każde, co wydaje mi się ceną skalkulowaną w sam raz, ja w każdym razie wypiłbym je jeszcze raz płacąc z własnej kiesy, bo akurat butelki, o którym miałem przyjemność wspomnieć dostałem do degustacji od Jeronimo Martins Polska, za co uprzejmie dziękuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz