Zlot koleżanek i kolegów piszących o winie odbył się 8 marca - niby niedawno, ale na tyle dawno, że stracił już dziś swoją news-ową świeżość. Kogo ten temat zainteresował, ten się dowiedział sporo od innych winopijców. Mi zabrakło refleksu. Jak pewnie już wiecie tego dnia miały miejsce trzy degustacje tematyczne: Burgundia prowadzona przez Tima Atkina - guru światowego pisarstwa o winie, Włochy prowadzone przez Wojciecha Bońkowskiego - guru polskiego winopisarstwa*, oraz Bordeaux prowadzone przez Marka Bieńczyka - niedoścignionego guru pisarstwa w ogóle.
O ile o Burgundii i Włoszech moi koledzy wspomnieli co nieco, o tyle o Bordeaux nie napisał chyba nikt, pozwólcie, że zajmę swoją niszę. Nie dlatego, żebym się na Bordeaux znał. Ale dlatego, że nawet gdyby Bieńczyk opowiadał o winach mołdawskich, to też bym do niego przyszedł. Nie ma co ukrywać - przeglądając listę win - można było odnieść wrażenie, że Bordeaux na tle swych konkurentów wyglądało dość blado. Sam pewnie z miłości poszedłbym na Włochy, z ciekawości na Burgundię, ale z fascynacji Bieńczykiem poszedłem do bordoskiego piekła. Pan Marek tego dnia pewnie wolałby pić burgunda, zwłaszcza że Domaine de la Romanée-Conti Romanée-Saint Vivant Grand Cru potrafi rozbudzić wyobraźnię. „Byłem na górze, dali mi spróbować” - powiedział z wymownym uśmieszkiem na ustach i z błyskiem w oku.
Zasiedliśmy do naszych kieliszków. Trzon degustacji bordoskich win stanowiły etykiety dostępne jeszcze w Lidlu - sponsorze zlotu, choć szansy na powtórzenie w przyszłości takich win jak Château Talbot (Saint-Julien), czy Château Chauvin (Saint-Emilion), w dodatku w mocno konkurencyjnych cenach, raczej nie będzie. Coś tam wpadło jeszcze od Mielżyńskiego, coś z Vini e Affini, ale to był początek listy, na jej końcu zaś budzące nadzieje etykiety jak Château Leoville-Las Cases (Saint-Julien), czy Château Palmer (Margaux).
Château Leoville-Las Cases pochodziło z rocznika 1970. „Ktoś próbował to przed chwilą” - rozpoczął Marek Bieńczyk - „stwierdził, że będziemy pili trupa”. Wino miało niespotkane wcześniej dla mnie aromaty ewoluowanego wina, najstarsze roczniki jakie piłem - 1973 i 1975 - nie miały takich aromatów, ale w ustach rzeczywiście były żywe, z zachowanym jako tako owocem. W tym przypadku pozostała jedynie kwasowa struktura i nic więcej. Coś na kształt budynku po bombardowaniu, żelbetonowe słupy trzymają konstrukcję, ale w środku pustka i… śmierć.
Château Palmer było winem znacznie młodszym, bo z rocznika 1989 - podobno bardzo dobrym w Bordeaux. „Byłem u nich, mieli mi dać butelkę” - snuje swą opowieść Bieńczyk - „marzyłem o 1989, dali 1990, jeszcze jej nie otworzyłem”. Niewątpliwie było to wino, na które Marek czekał tego dnia, lekarstwo na ból po braku Romanée-Saint Vivant. Ale, mam wrażenie, nie spełniło swojej roli. Jeszcze żyło, choć oddech był ledwie wyczuwalny, przedśmiertny. Był jeszcze moment obrony prowadzony przez walecznego obrońcę młodzieńczych wspomnień, ale sił zabrakło, barykady upadły. Błysk w oku Bieńczyka stracił swój blask.
Nieważne. To on był gwiazdą wieczoru.
--------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------
Bordeaux z Markiem Bieńczykiem próbowała również Dota
--------------------------------------------------------------
*w najmniejszym stopniu nie umniejszam roli Wojtka na arenie międzynarodowej, na której jest on równie aktywny.
*w najmniejszym stopniu nie umniejszam roli Wojtka na arenie międzynarodowej, na której jest on równie aktywny.
Czyli pijmy, póki świeże!
OdpowiedzUsuńDobrze mówisz. Wkrótce otworzę Chateau Brown 2006 (Pessac-Leognan). Nie ma na co czekać. :) Pozdrawiam.
UsuńTo w końcu który rocznik Palmera był na degustacji? 1989 czy 1990?
OdpowiedzUsuńRocznik 1989 to obok 1983 najlepszy Palmer w latach 80tych z ocenami powyżej 95 pkt, natomiast 1990 relatywnie słabszy dla tego Chateau.
Ja niedawno piłem Pichon Longueville Comtesse de Lalande 1989 ( moja ocena na sstarwines) i niestety chociaż ten rocznik ma generalnie świetne oceny w internecie to moja butelka była bardzo słaba, zapach świetny ale w smaku tylko kwas pozostał. Podobnie rocznik 1983 tego wina, też byłem troche rozczarowany bo wino było bardzo lekkie i kwasowe.Cóż dojrzewanie win powyżej 20 lat to ruletka ;-) albo rozczarowanie albo nektar bogów ;-)
Ja stać ciebie i chcesz naprawdę wybitne Bordeaux spróbowac to kup u Miełżyńskiego Chateau Vray Croix de Gay 2008, Pomerol za 300 zł, drogo ale warto, spróbowałem to wino na imprezie Grand Cru 2 lata temu i było najlepsze na całej imprezie coś jak mini Petrus albo mini Lafleur ;-)
OdpowiedzUsuńMarku, na degustacji piliśmy Palmer '89, nie wiem skąd wątpliwości. O roczniku 1990 wspominał Marek Bieńczyk. I że jeszcze go nie otworzył. Rocznik rocznikiem, producent producentem. Dwie butelki tego samego produktu, od tego samego producenta i z tego samego rocznika mogą być przecież od siebie bardzo różne. Wiesz to doskonale, masz doświadczenie znacznie większe ode mnie. My po prostu nie mieliśmy szczęścia. Zresztą Marek Bieńczyk wspominał przy okazji, że ma problem z Talbotem. Dwa razy otwierał swoje butelki, z różnych, ale niezłych roczników i obie były trafione. A Talbot 2010 był tego wieczora jednym z lepszych win, choć młodym jeszcze. Dziękuję za sugestie odnośnie Chateau Vray Croix de Gay 2008. Przy okazji spróbuję. Na szczęście mnie stać, nie z wina, ani pisania o nim się utrzymuję. Na Petrusa też mnie stać - nie piszę o tym, żeby się przechwalać, ale dla tych, którzy żyją w przeświadczeniu, że blogerzy winni skomlą o butelkę z Lidla, czy Biedronki. Dla jasności dodam, że nigdy nikogo o żadną butelkę nie prosiłem. A że dostaję to inna sprawa.
OdpowiedzUsuńGdyby nie Pan Atkin, tobym miała ogromny dylemat, czy wybrać Włochy, czy Bordeaux, ale pewnie wybrałabym Bordeaux. A tymczasem - podróżując po Burgundii piliśmy dla odmiany nie umierajace ale całkiem "zielone" i raczej do mnie nie trafiające czerwone egzemplarze. Było oczywiście tyle samo białych, ale te już były bardziej przekonujące. W każdym razie utwierdziłam się w przekonaniu, że Burgundia to nie mój region - zazdraszczam bordoskich doznań.
OdpowiedzUsuńA więc "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma". W przypadku Bordeaux, poza dwoma ostatnimi winami, jest spora szansa, by zrobić sobie degustację indywidualną. W końcu te wina jeszcze można dostać w Lidlu :)
UsuńPrzekonałeś ;)
Usuńfajny wpis:) też wybrałam Bordeaux z podobnych powodów tylko jeszcze bardziej sentymentalnych (BTW nie czytasz mojego bloga bo o tym pisałam:)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, to karygodne niedopatrzenie :)
UsuńSwoją relację uzupełniłem o link do Twojego wpisu. Dziękuję za przywołanie mnie do porządku. Pozdrawiam!