wtorek, 5 kwietnia 2011

Winne Wtorki #1

No i mamy pierwszy wtorek miesiąca, dziś poznamy pierwsze efekty projektu o nazwie “Winne wtorki”, w ramach którego grupa blogerów będzie opisywała swe wrażenia z degustacji tego samego wina. Debiutującym trunkiem jest australijskie wino McGuigan Estate Shiraz, które miałem okazję pić już kilka dni temu.

Chciałem się do tej degustacji dobrze przygotować, zajrzałem na internetową stronę producenta i… niestety nic nie znalazłem. Jest kilka linii produktowych, ale wśród nich nie znalazłem informacji na temat tego wina. Pomyślałem sobie, że może to jakaś podróbka, ale znalazłem w sieci opisy naszego wina, nawet dość entuzjastyczne, zwłaszcza przy tej cenie (ktoś w UK kupił je w promocji za niecałe 4 funty czyli jakieś 18 zł, normalnie kosztuje zaś ok. 8-9 funtów). U nas nie jest tak różowo - rocznik 2009 w Almie kupiłem za 49 zł, natomiast 2008 w Leclerku za 53 zł. Jak zawsze w takich przypadkach poczułem się lekko wykorzystany. Podejrzewam jednak, że jest to najprostszy i najtańszy produkt przeznaczony na masowy, supermarketowy rynek. Sprawdziłem, czy uznana sława świata win - pani Jancis Robinson miała przyjemność skosztowania tego trunku i okazało się, że próbowała rocznika 2008. Według opisu z jej portalu winogrona, z których zrobione jest wino, pochodzą z różnych regionów południowej Australii, przy czym 20% z prestiżowego regionu Langhorne Creek. Co więcej, nie jest to czysty shiraz, lecz kupaż - 87% shiraz, 8% petit verdot, pozostałe 5% to inne domieszki.

Tyle wyczytałem w Internecie, teraz czas na degustację rocznika 2008. Najpierw nos. Próbowałem wywąchać jakąś owocową czy kwiatową nutę, ale mi się nie wyszło. Starałem się, ponawiałem próby, bez skutku - żadnych kwiatów, żadnych owoców. Zapachy kojarzyły mi się raczej z czymś mięsnym i najbliższym skojarzeniem była pieprzna frankfurterka, którą uwielbiam pod warunkiem, że jest to frankfurterka a nie wino. Opróżniony z wina kieliszek pachniał natomiast pysznym razowym chlebem okraszonym suszoną śliwką. To bardzo ciekawe doświadczenie i tak naprawdę chyba po raz pierwszy wąchałem pusty kieliszek. Zapachy w nim były silniejsze i przyjemniejsze, niż wtedy, gdy był wypełniony winem. Kolejna, świeżo wlana porcja, tuż po zakręceniu kielichem kojarzyła się dość wyraźnie ze “stajenką”.

Smak wina nie powala, w nim także brakuje owocu (no, można wyczuć lekką wisienkę daleko w tle), jest za to sporo kwasu i pikantna goryczka na końcu. Być może wino zrobiono z tych gron, które odpadły podczas selekcji materiału na wina lepszej jakości. Być może owoce nie zdążyły jeszcze dojrzeć i stąd (tak mi się wydaje) nadmierna jak na mój gust kwasowość.

Moim zdaniem wino nie jest warte więcej niż 20 zł. Jancis Robinson dała mu 15 punktów (na 20 możliwych), co oznacza mniej więcej tyle, że da się bez bólu wypić, ale łba nie urywa. Ale pani Robinson jest elegancką, dobrze wychowaną damą i mam wrażenie, że 15 punktów wino dostało tylko dlatego, że Australia wciąż pozostaje w brytyjskiej koronie i nie wypada kopać swoich. Ja na jej miejscu byłbym bardziej surowy. Wspomnieć tu również należy, że JR zalecała wypicie tego rocznika najpóźniej w 2010, być może wino to już utraciło walor świeżości. Urzekł mnie jednak fakt, że można bardziej zachwycić się zapachem opróżnionego kieliszka, niż płynem wcześniej go wypełniającym.

Rocznik 2009, który otworzyłem dzień później też pachniał stajenką, co potwierdziła moja żona dziwnym grymasem na swej twarzy. Ale od razu można było wyczuć, że wino było świeższe, bardziej żywe, kwasowość nadal była wyraźna, ale to nie był już zwykły winny kwas, a i wiśniowe nuty jakby dobitniejsze. Nadal uważam, że wino nie jest warte 50 zł, ale 25-30 zł można by już bez większego żalu zapłacić.

Podsumowując naszą pierwszą wspólną degustację muszę powiedzieć z przykrością, że wina nie są warte swej ceny. Może byłbym mniej surowy, gdybym za dwie butle zapłacił 50 zł, ale “stówa” to przegięcie. Zastanawiam się przy tym, czy dystrybutor nie zwęszył jakiejś okazji (w polskim stylu) nabywając na wyprzedaży (wietrzenie magazynów?) stare wino za psi grosz i wstawiając je do super- i hipermarketów licząc na to, że “ciemny lud to kupi”. Ja kupiłem i jakoś mi teraz głupio. Ale jest to też nauczka na przyszłość. Pamiętajmy o piciu win z jak najmłodszych roczników. Win, które przetrwają dekady jest tak naprawdę niewiele, a już z całą pewnością nie dostaniemy ich w sklepach wielkopowierzchniowych. Przy okazji polecam tekst Wojciecha Bońkowskiego “Termin przydatności”. Coś jest na rzeczy.

-----

Lista blogów i ich autorów zaangażowanych w projekt "Winne wtorki":

Viniculture - Winna Strona Życia - Maciej
Czerwone czy białe? - Jakub
Winezine - Ewa
Winne Przygody - blog winem pisany - Krzysztof i Mateusz
Białe nad czerwonym - Piotr
O winie - Tomasz
Książka i wino - Borysa
Kontretykieta - Jakub
Sstarwines - wino na gwiazdkę
Winna pasja - Rafał


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz