Tu nie ma co gadać, trzeba pić, żeby zapomnieć. Po dwóch australijskich shirazach, o których śmiało mogę powiedzieć, że były fatalne, i po burgundzie, który na tym etapie mojej winnej edukacji wciąż mnie przerasta, wypiłem wino, którego degustacja była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Mowa o Chateau Hauteville 2006. To wino całkiem nieźle pachnie świeżymi porzeczkami, w ustach nie atakuje nadmierną kwasowością, która dobrze współgra z alkoholem i wyraźnie wyczuwalnymi, ale raczej łagodnymi taninami. Cena akceptowalna w polskich warunkach (66 zł), jednak na Zachodzie ten rocznik można było kupić nawet za 5-8€ (ok. 20-32 zł). Ech... nie myśleć.... pić...
---
Alkohol: 12,5%
Skład: Cabernet Sauvignon 50%, Merlot 35%, Petit Verdot 15%.
---
Alkohol: 12,5%
Skład: Cabernet Sauvignon 50%, Merlot 35%, Petit Verdot 15%.
ja się dziś leczę Chinonem z Loary :)
OdpowiedzUsuńHa, ha :) Na zdrowie! Ja już czuję się znacznie lepiej :)
OdpowiedzUsuńWidzę że wszyscy odreagowywali te shirazy :))
OdpowiedzUsuńA na Burgundię jeszcze się nawrócisz - pewnie, że na tej niższej półce potrafi być nieciekawa w relacji cena/jakość (choć akurat to Cote de Nuits-Villages z M&S wspominam dobrze), ale ogólnie to jest więcej niż region. To jest filozofia wina :))
Pozdrawiam,
Kuba Janicki
PS. Ciekawym jaki o Chinon...