sobota, 4 stycznia 2014

M&M.

Mówi Wam coś ten tytuł?

Starsi mogą pamiętać Manna&Maternę - zgrany i zgrabny intelektualnie duet dwóch panów, choć nie dla wszystkich do strawienia.

Młodsi uwielbiają M&M's, czyli drażetki w kolorach, które znajdziecie w komplecie na etykiecie tego wina.

A może chodzi o  Malarza&Myśliciela, twórcę „Człowieka witruwiańskiego"?

Kto z Was zgadł, że M&M to kupaż odmian Merlot i Malbec, z których pierwszą pogardzał Miles Raymond - bohater filmu „Bezdroża", a drugą paneliści polskiego poczytnego magazynu winiarskiego (uwaga, to żart!). 


Na moim (amatorskim) podniebieniu wino to zrobiło niezłe wrażenie, zwłaszcza dwa, czy trzy dni po otwarciu butelki. Wyraziste, intensywne, bogate, przesadzone, hedonistyczne - uderza w głowę i kopie po tyłku. Finezji może w nim nie ma, ale jest jakaś magiczna, zniewalająca moc. Odważne balansowanie między sztuką, a kiczem. Gdzie prawda,  a gdzie iluzja nie umiem powiedzieć ale oddaję się im bez względu na to, które przyowdziewa koszulkę lidera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz