piątek, 15 marca 2013

Śladem czarnej nogi.

Można by to napisać tak: "Pata Negra - pachnące jabłkami, lekko cytrusowe wino musujące z Hiszpanii dostępne w Biedronce za 14,99 zł" i byłby to do bólu uczciwy, wyczyszczony ze zbędnych ozdobników, opis prostej cavy dostępnej od niedawna w całej Polsce dzięki sklepom pomalowanym na charakterystyczny żółty kolor.


Jednak dla mnie musująca Pata Negra okazała się klamrą spinającą w całość kilka wydarzeń, o których dziś wam trochę opowiem. Wszystko zaczęło się w ostatnim dniu stycznia podczas prezentacji kilku etykiet, które za chwilę miały stanowić trzon rozpoczynającego się w sklepach Biedronki Festiwalu Win Hiszpańskich. Kto się trochę interesował wydarzeniami w polskim winnym światku, ten się zorientował, że oferta wywołała spory szum - nie tyle za sprawą samych win, a raczej tego, kto się o nich wypowiadał. Oberwało się blogerom-amatorom, oberwało się dziennikarzom-profesjonalistom i oberwało się też paru innym według powszechnie u nas obowiązującej zasady "kto nie z nami, ten przeciwko nam". Nie będę się teraz nad tym pastwił - szkoda słów. Ja wolę zasadę "żyj i daj żyć innym" przemieszaną we właściwych proporcjach z "róbta, co chceta". Tak jest naprawdę łatwiej. 

Impreza Biedronki. To tu się zaczęła przygoda.
Pierwszym winem, które podano obecnym była właśnie musująca Pata Negra. Średnio duże bąbelki żwawo zatańczyły na języku, pobudziły w mózgu jednostki odpowiedzialne za dobry nastrój, jednocześnie nie uruchomiając tych analitycznych. I dobrze, bo tkwiący w mej pamięci materiał porównawczy był niezbyt bogaty i dość marnej jakości. Wniosek był tylko jeden: doskonałe wino musujące na co dzień.  Nie przesadzam - spójrzcie na cenę!

Prezentacja reszty win przebiegła dość sprawnie i szybko, na ich temat napisano też już sporo, więc teraz ten wątek zgrabnie pominę, by przejść do punktu, który często bywa nazywany gwoździem programu. W tym wypadku było to losowanie wizytówek (dokładnie dziesięciu), których właściciele mogli wziąć udział w kilkudniowym wyjeździe do Hiszpanii, by tam, na miejscu, poznać historię sprzedawanych przez Biedronkę win i przyjrzeć się ich produkcji. Jedną z dziesięciu - zresztą ostatnią - była moja. Byłem lekko oszołomiony, głupawy uśmiech zastygł na mej twarzy. Pomogła odrobina wina - kieliszek musującej cavy wyrwał mnie z niespodziewanego letargu.

Niewiele ponad miesiąc później wylądowałem w Barcelonie, w okolicach której produkuje się miliony hektolitrów musującego dobrodziejstwa. W drugim dniu pobytu odwiedziliśmy winnicę Jaume Serra - oddaloną od stolicy Katalonii o jakieś 50 km (Vilanova i la Geltru). To właśnie tu produkowana jest... cava Pata Negra.

Wejście do winiarni. Mury liczą sobie kilka wieków.

Chwilę później przy oczku wodnym piliśmy cavę Jaume Serra, którą zagryzaliśmy szynką... Pata Negra :)

Znamy ją w wersji Brut (7g cukru/L), ale kto wie, czy do sprzedaży nie trafi któraś z kolejnych odmian: przyjemnie słodka Semi-seco (35g cukru/L), albo różowa Brut Rose (10g cukru/L). Oferta winnicy jest oczywiście dużo szersza. Na stronie internetowej znajdziecie informacje o innych winach tego producenta, nie tylko musujących, ale też i spokojnych.

Panie z pewnym zainteresowaniem patrzą w stronę...

... pijących panów okularników.
Sama winiarnia jest zakładem ultranowoczesnym, skomputeryzowanym, wiele procesów produkcji obsługują roboty. Dla mnie, absolwenta polibudy, obserwowanie automatycznych wózków widłowych czy będących w nieustannym ruchu ramion wszelkiej maści robotów było źródłem szczególnej fascynacji. Zwiedzający winiarnię mogli też zobaczyć tradycyjną, mozolną, ręczną, produkcję szampana i nietrudno sobie wyobrazić, że gdyby nie te nowoczesne metody produkcji i rozwój robotyki, to nawet podstawowa cava byłaby za droga, by móc raczyć się nią każdego dnia.






Wróćmy jednak do bohatera tej opowieści, bo po opuszczeniu Katalonii i wylądowaniu w kraju Basków Pata Negra nie przestała nam towarzyszyć. Wszystko za sprawą prezentu, jaki czekał na każdego uczestnika wyjazdu w pokoju hotelu Carlton w Bilbao. Przesyłka dotarła do nas za sprawą JGC, właściciela marek Jaume Serra i Pata Negra (i wielu, wielu innych - znacie soki albo sangrię Don Simon?) i zawierała dwie butelki.

 
Niespodzianki od J. García Carrión i nie tylko.




Jedną z nich była oczywiście dobrze już nam znana Pata Negra Brut, ale oprócz niej niezmiernie ciekawa butelka rocznikowej cavy (2008) zrobionej w stu procentach z chardonnay, co wcale nie jest takie częste. W każdym razie, ze względu na nieoczekiwany przyrost prezentów i dość ograniczoną pojemność mojej walizki, siłą rzeczy którąś butelkę trzeba było otworzyć. Rzecz jasna nie było sensu przez całą Europę wieźć butelki PN, którą mogę kupić w każdej Biedronce w Polsce. Wrażenia z pobytu w Bilbao (piękne miasto) utrwalałem zatem dobrze już znanym płynem.

W Bilbao nowoczesna architektura urzeka swą urodą.
Jak widać, że nawet zwyczajnej butelce mogą towarzyszyć spore emocje i właśnie te emocje w połączeniu z dobrym towarzystwem są w piciu wina najważniejsze. Przy kieliszku cavy z kija obejrzałem prezentację flamenco w Barcelonie, kieliszkiem cavy potoknęliśmy z TKM umęczone gardła w przyulicznym lokaliku w Bilbao. W obu przypadkach nie były to wielkie wina, a jednak niezapomniane. Całe szczęście, że Pata Negra jest winem, które równie dobrze smakuje zarówno w Hiszpanii, jak i w Polsce, co jest o tyle istotne, że bardzo często wina przywiezione w walizkach, czy bagażnikach samochodów nie zachwycają tak, jak robiły to na miejscu. W przypadku Pata Negry takiego problemu nie było, o czym mogłem się przekonać dość szybko, bo gdy po powrocie do domu otworzyłem lodówkę, w jej wnętrzu ujrzałem dwie butelki musującej cavy. Domyślacie się jakiej. Mądra żona wie jak zadbać o przedłużenie dobrego nastroju.

3 komentarze:

  1. Proces produkcji tych win przypomina mi ten stosowany w Kalifornii przez Bronco Wine Company. Wprawdzie tam nie byłem, widziałem tylko w TV - wszystko skomputeryzowane, dokładnie kontrolowane, wina dojrzewające w olbrzymich tankach o pojemności 2 mln litrów. Wypiłem za to trochę win od nich. Ich trunki, znane jako "two buck chuck", bowiem w sieci sklepów Trader's Joe kosztują 1.99 dolara za butelkę, były całkiem przyjemne, takie do codziennego picia.
    Z tego co wiem, to wśród tych two buck chucków nie uświadczy się jednak żadnych bąbelków.

    OdpowiedzUsuń
  2. W winach za 2$ czy 2€ trudno oczekiwać wielkiej sztuki, ale przy takiej skali produkcji da się zrobić mnóstwo porządnego wina stołowego. Przy okazji z wyselekcjonowanego materiału nawet tacy giganci potrafią zrobić świetne wina butikowe. Tyle, że niewiele o nich wiemy, chyba że mamy okazję trafić to takiej "fabryki".

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie.
    Na YT znalazłem filmik z Winnej Przygody Oza i Jamesa. Rzuć okiem na to http://youtu.be/G691JqDRjL8
    mniej więcej od 4. minuty.

    OdpowiedzUsuń