Prosecco i prosecco! Panie, a może byśmy tak poszli na spacer! Tak mógłby
powiedzieć Kozłowski do Narożnego (obaj są bohaterami filmu Andrzeja
Kondratiuka "Jak to się robi") , znużony robieniem czegoś, co nie daje ani
satysfakcji, ani oczekiwanego efektu. Picie prosecco, czy też innego wina
musującego, jak na razie najzwyczajniej mi nie wychodzi. Bąbelki mnie
dekoncentrują, rozmontowują mój umysł, osłabiają percepcję. Nie pozwalają w
żaden sposób ocenić tego rodzaju wina. Wydaje mi się, że wszystkie mają
zazwyczaj smak jabłek, mniej lub bardziej kwaśnych (Gancia przypomina
niedojrzałe papierówki), choć to proscecco z Lidla, najtańsze ze wszystkich
dotychczas przeze mnie wypitych, wyróżnia się na plus, bo smakuje trochę jak
brzoskwinia, choć nadal nie w pełni dojrzała.
Tu chciałem zakończyć krótką historyjkę na temat pitych ostatnio win
musujących i zająć się opisywaniem innego wina, na którym w przeszłości się
zawiodłem, a któremu dałem drugą szansę. Niestety, "noc kilimem mroku z nieba
spłynęła", sił zabrakło, oko ciężko opadło. Drodzy czytelnicy, musicie chwilkę
jeszcze poczekać.
Dni kilka minęło, żona mówi otwórz... prosecco. Sięgnąłem po butelkę Yello, którą można było ostatnio nabyć z dwoma ręcznie robionymi, dość dziwnie powykręcanymi kieliszkami. Otworzyłem, nalałem, spróbowałem i się nie znudziłem. Żona też nie. Każde z nas czekało na nieuwagę drugiej strony, żeby ukradkiem dolać sobie jeszcze po odrobince, stroiliśmy do siebie niezbyt mądre miny w odpowiedzi na pytające spojrzenia domagające się odpowiedzi, dlaczego wina tak szybko ubywa. Pomyślałem nawet, że te musujące wina straszne nie są, zaczynają intrygować i kto wie, może poprzez prosecco i cavę dotrę do szampana, który zmieni mnie i odmieni.
Głowy nie dam, ale to chyba u Bieńczyka czytałem historyjkę o człowieku, który
na łożu śmieci żałował jedynie tego, że tak mało szampana wypił w swoim życiu.
Doga do najlepszych win musujących jest może kręta, ale widoki z każdym
krokiem wydaję się coraz ciekawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz