czwartek, 18 listopada 2010

Gdzie jest malbec?

Pierwszy dzień listopadowego urlopu postanowiłem zaplanować dość szczegółowo i ze sporym wyprzedzeniem. Z życiowego doświadczenia już wiem, że nadmiar tych planów zwykle skutkuje ich niewykonaniem, więc główne cele ograniczyłem do dwóch. Po pierwsze zobaczyć nowo wyremontowany Plac Grzybowski. Po drugie znaleźć prosty i szybki przepis na stek argentyński, który mógłbym popić dobrym malbekiem. To była baza, na której mój plan mógłby się rozwijać, dająca też miejsce na zachcianki miasta, którego polecenia zwykłem spełniać i żądaniom którego ulegam bez większych oporów.

Samochód pozostawiłem na parkingu, moje auto w centrum byłoby uciążliwe i dla mnie, i dla rzeczonego miasta. Nigdy nie miałem zastrzeżeń do miejskiej komunikacji (jestem wielkim fanem metra), udałem się zatem krokiem leniwym, ale pewnym w kierunku metra "Stokłosy". Miasto (dzielnica) i żądza pieniądza kazały mi zajść do kiosku po bilet (całodobowy) i kupon totolotka, który z miejsca stał się świadectwem mojej naiwnej wiary w przyszłość łatwą i przyjemną.

Wysiadłem na stacji "Świętokrzyska" i jak zwykle w kierunku Placu Grzybowskiego ruszyłem ulicą Próżną, która w mej świadomości prosperuje jako ulica "Opróżniona". Mało w niej życia obecnie, stan ten trwa nieznośnie długo. Zbyt długo. Jedynym bogactwem ulicy wydają się być rozliczne ślady (te zwarte jeszcze, i te już rozmazane) psich kup. Tego "majątku" nie pragnę i z uwagą stawiałem kroki, starając się nie wdepnąć w organiczne bogactwo śladów obecności "braci mniejszych". Szczęśliwie docieram do punktu pierwszego mojego planu. Hmmm. Nie umiałem ocenić urody nowego placu, światło (przedpołudniowe jeszcze) nie pozwalało mi uchwycić wyczuwalnego podskórnie piękna tego miejsca. Uznałem, że lepiej będzie jeśli nie będę się silił na udane zdjęcia i poczekam na lepszy moment, aby to miejsce godnie i uczciwie zareklamować. Może lepszą porą na odwiedzenie placu byłby wieczór.

Udałem się zatem w kierunku "Złotych tarasów" by tam, w sieci Marks & Spencer odnaleźć towarzysza mojego posiłku. Ulica E. Plater wygląda coraz piękniej. Kamienno-mozaikowe murki rozdzielające pasy ruchu kojarzą mi się jakoś z Gaudim i Barceloną, w której jak dotąd jednak nie byłem. W "Marks &  Spencer" nie znalazłem malbeka ani z argentyńskiej Mendozy, ani z francuskiego Cahors. Jakoś głupio było mi wyjść z pustymi rękoma, wyszedłem zatem z butelką chateauneuf-du-pape, o której wspomnę zapewnie kiedyś w przyszłości. Zdecydowałem się na wino tego typu, ponieważ kilka dni temu miałem okazję i niewątpliwą przyjemność wypicia chateauneuf, które bardzo mi smakowało i nie było przy okazji bardzo drogie (ok. 70 zł). Etykieta poniżej.




Malbeka musiałem poszukać gdzieś indziej. Wsiadłem do tramwaju nr 33 i pojechałem w kierunku Ronda Radosława. Jazda tramwajem, choć bezproblemowa i szybka (zważywszy na tempo poruszających się obok samochodów) nie była dla mnie przeżyciem szczególnie radosnym. Jakimś smutkiem napełnił mnie obraz tych wszystkich starych ludzi, którzy resztki sił oszczędzają na walkę o ostatnie wolne miejsca w tramwaju. No ale ja nie o tym. Chciałem dotrzeć na ulicę Burakowską. Znajduje się tam znany i cieszący się dobrą marką skład win. Tam bez problemu kupiłem upragnionego malbeka, w zamian zmalał skład banknotów w moim portfelu. Ale co tam, żyje się tylko raz. Koty jednak mają nieco lepiej.

Sam skład win, wraz z towarzyszącą mu restauracyjką okazał się być "złotym środkiem", dosłownie i w przenośni. Leży pomiędzy ośrodkiem warszawskiego konsumpcjonizmu, jakim jest CH "Arkadia" a miejscem spoczynku zacnych obywateli Warszawy, dla których dobra doczesne straciły nieco na znaczeniu. Powązki, bo o nich mowa, wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Wstyd się przyznać, ale byłem na tym cmentarzu pierwszy raz w życiu. Miejsce bardzo mi się tam spodobało i będę się starał nawiedzać je częściej. Ile tam ciekawych zakamarków, ile interesujących kadrów...

Co do malbeka, to muszę uczciwie powiedzieć, że mimo trudu włożonego w jego odnalezienie, nie został on ozdobą przygotowanego na argentyńską modłę steku. Nie zmieścił się w chłodziarce wypełnionej już innymi trunkami. Jego rolę przejął zacny przedstawiciel francuskiej apelacji Cotes du Rhone Villages.


Mój Boże, jak bardzo mi to wino smakowało. Połączenie steku z tym winem może nie było idealne (choć zastrzeżeń nie mam), ale trud włożony w wypełnienie dzisiejszego planu opłacił się z nawiązką. Z dużą nawiązką...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz