środa, 20 października 2010

Sałatka grecka + retsina = :)

Zainspirowany kulinarnymi podróżami Ricka Steina po krajach śródziemnomorskich postanowiłem szybko zrobić sałatkę grecką, do której otworzyłem retsinę. Nigdy nie piłem retsiny, wiedziałem jedynie, że dodaje się do niej żywicę sosnową. W bardzo dawnych czasach żywicą lakowano amfory, żeby wino się nie utleniało. Nieco później dodawano ją do wina, by na jego powierzchni utworzył się szczelny kożuch zapobiegający oksydacji. Dzięki temu zabiegowi retsina uzyskiwała silny, charakterystyczny aromat, co było o tyle korzystne, że savatiano, szczep z którego powstaje trunek jest niemal pozbawiony zapachu.  Obawiałem się tej intensywności, ale okazuje się, że sami Grecy często nie tolerowali nazbyt intensywnego zapachu retsiny i w końcu zaczęto produkować wina łatwiejsze w odbiorze, świeższe, lekko jedynie doprawione żywicą.

Moja Retsina Kourtaki okazała się winem przyjemnym w piciu, o dość dużej (wg. mnie) kwasowości, ale w granicach mojej tolerancji na ten element struktury wina, choć Panowie Bieńczyk i Bońkowski w "Winach Europy" piszą, że akurat ten szczep charakteryzuje się niską kwasowością, przez co wina staję się płaskie i nudne. Na mnie retsina zrobiła niezłe wrażenie, ale zaznaczam, że to była pierwsza w moim życiu butelka tego gatunku, brak mi więc skali porównawczej.

To co mnie zaskoczyło, to brak rocznika na etykiecie. Wydaje mi się, że to też jest cecha charakterystyczna retsiny. Na żadnej z butelek, jakie widziałem w internecie, nie zauważyłem rocznika.

Poziom alkoholu 12%, temperatura serwowania 7-9 st. C.

Cena ok. 25 zł.
----------------
ps. Nuty "żywiczne" stają się coraz bardziej wyczuwalne wraz ze wzrostem temperatury wina. Jeśli chcecie je poczuć zapomnijcie o tych 7-9 stopniach :)

2 komentarze:

  1. Do dziś pamiętam swoje zdziwienie, gdy dziesięć lat temu, podczas naszego hanimuna na Krecie, po raz pierwszy spróbowałem retsiny.
    Na początku myślałem, że z tym winem jest coś nie tak, zwłaszcza że nie było ono w takiej typowej butelce, a w takiej jak serwowano kiedyś u nas oranżadę. I też była kapslowana.
    Dopiero kelner wyjaśnił nam w czym rzecz. Wkrótce się do tego charakterystycznego żywicznego posmaku się przyzwyczailiśmy z Kasią, a nawet się w nim rozsmakowaliśmy :) A może nam się po prostu dobrze kojarzy z tamtym okresem.

    p.s.
    W te wakacje stałem się szczęśliwym posiadaczem książki Ricka, napisanej właśnie do tego cyklu "Mediterranean Escapes". Jest tam mnóstwo ciekawych przepisów. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odczuwam już pewne znużenie programami Bourdaina, więc Rick Stein jest dla mnie swego rodzaju odtrutką. W jego programach jest fajna równowaga między kulinariami a ciekawostkami podróżniczymi. Bourdain coraz bardziej skupia się na sobie zamiast na kuchni.

    OdpowiedzUsuń