piątek, 29 października 2010

Jak zostałem palaczem.

Tak... Edukując się w temacie wina dowiedziałem się, że rok 2005 był dla winiarstwa Europy i Francji szczególny. Kupowałem zatem francuskie wina z tego rocznika spodziewając się ambrozji, która przepływając przez mój otwór gębowy i dalej, wyzwoliłaby we mnie poczucie uchwycenia Najwyższego za stopy lub jego sukmany w najgorszym przypadku.

To jest modne i na czasie mieć kawałek uprawnej ziemi w okolicach Bordeaux czy w Burgundii, obsadzonej winoroślą rodzącą cudowne owoce, z których powstają zachwycające wina. Winnice mają aktorzy, bankierzy, maklerzy giełdy niekoniecznie rolnej a nawet kierowcy rajdowi. Moje wino było produktem wyobraźni palacza papierosów lub przynajmniej plantatora tabaki. Pijąc ten trunek czułem się jakbym palił papierosa czy też żuł  tabakę.

U nas powstawały wina z jabłek a we Francji rolę winogron przejęły liście tabaki. Ani za jabłkami, ani za tytoniem specjalnie nie przepadam, ale gdybym miał wybierać, wolałbym jabłko.

Papierosy w płynie kosztowały mnie niemal 50 zł i uważam tę kwotę, za jedną z najgorzej zainwestowanych. Słowo daję, wolałbym za tę kwotę kupić w Lidlu co najmniej 3 wina, które dałyby mi radość znacznie większą niż ta paczka marnych fajek z wielkiego rocznika 2005.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz