sobota, 27 marca 2010

Historia pewnych wakacji...

Wakacje, a zwłaszcza wakacje na jakiejś południowej wyspie, zawsze wprawiały mnie w dobry nastrój. Jeśli dodać do tego niezłe musujące wino wypite na skąpanym w słońcu balkonie, dobry nastrój potrafi się zmienić w pełne żaru szaleństwo, które dobrze służy realizacji ustalonych życiowych planów, w normalnych warunkach przekładanych w nieokreśloną przyszłość.


Pozornie niewinne odkorkowanie butelki hiszpańskiego Delapierre, zapoczątkowało ciąg wydarzeń, w efekcie których na świecie, choć w innej - już kontynentalnej jego części, pojawił się nasz synek. Tomasz urodził się 13 marca, siłami natury, a właściwie dzięki ponadnaturalnemu wysiłkowi mojej żony, bo chłopak mały nie był: 4640 gramów wagi i 59 cm długości zrobiło wrażenie na nas i osobach odbierających poród. Na szczęście nie trwało to długo, w niecałą godzinę było po wszystkim.

Po kilku dniach wszyscy byliśmy już w domu. Na Tomka czekało jego łóżeczko...

... na moją żonę kwiaty i szampan...

... a na mnie prezent w moim ulubionym sklepie z winami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz