wtorek, 24 marca 2020

Kwarantanna z Bordeaux w kieliszku.

Koronawirus. To w zasadzie jedyny temat, jaki wałkowany jest przez media, wszystkie stacje tv odpaliły liczniki zakażonych, oczywiście z uwzględnieniem zgonów. Prowadzenie statystyk utrudniają niektóre przypadki - lekarz, który popełnił samobójstwo chorował z powodu koronawirusa, ale to nie wirus go zabił, czy młoda rodząca kobieta zakażona wirusem, która umarła "tylko" na sepsę. Wyjątkowo często słyszy się słowo sepsa w przypadku zgonów w szpitalach, co bardziej mnie przeraża, niż sam koronawirus.

W pracy wprowadzono system rotacyjny z pozorami izolacji od innych współpracowników. Zaczęło się to u mnie od sześciu dni bez pracy, przez trzy dni będę pracować po 12 godzin, a potem znów 6 dni odrabiania lekcji w domu. Oczywiście z dziećmi, to ich prace domowe zlecane przez internet, chociaż mam poczucie, jakbym to ja był znów w podstawówce, w dodatku w dwóch klasach naraz. 

Po lekcjach (wysysają więcej energii niż praca) czas na relaks przed telewizorem i z kieliszkiem w ręku. Jak zauważyliście na blogu dominującym tematem są wina z Bordeaux, dzisiejszy wpis także będzie tego regionu dotyczył. Siedzenie w domu bez konieczności zajmowania się sprawami zewnętrznymi sprawia, że też zdecydowanie więcej czasu jest na samą celebrację picia win. Coraz częstszym akcesorium jest dekanter, bez niego nie odbyła się żadna domowa degustacja w mijającym tygodniu. A dekantacji, raczej w celu napowietrzenia win, niż oczyszczenia ich z osadu, poddałem zawartość trzech butelek.


Pierwszym winem było Château du Grand Soussans 2013 z apelacji gminnej Margaux. W Margaux znajduje się najwięcej winnic, które znalazły się słynnej klasyfikacji win z 1855 roku. Oczywiście wino, które próbowałem do niej nie należy, ale może i na nie skapnęła kropelka splendoru. Zobaczymy. Wg mojej rozkminki producentem tej etykiety jest Château Tayac na zamówienie Maison Bouey, dużego producenta i dystrybutora win we Francji i na świecie. Samo wino całkiem dobre i bardzo łatwe w picu. Wyjątkowo łagodne, ale na szczęście nie w stylu owocowego kompotu, tylko rasowego wina z wyraźnie zaznaczoną kwasowością, aksamitną taniną i wyraźnym owocem. Byłem zadowolony, choć miałem niedosyt taninowego pazura, być może kilka lat spędzonych w butelce sprawiło, że wino nabrało ogłady i miękkości, nie sposób odmówić mu elegancji. Cena też przyzwoita, wino kosztowało 59,99 zł. Jeśli chodzi to skład, to dominuje tu cabernet sauvignon (55%), w nieco mniejszej ilości merlot (40%) i odrobina petit verdot (5%), czyli to, czego możemy się spodziewać po lewym brzegu Żyrondy  


Taniny nie brakowało zaś w drugim winie - Château Laurensanne 2016 z apelacji Côtes du Burg. Tu była ona bardzo wyraźna, czego nawet w najmniejszym stopniu nie uznaję za wadę, jestem na takim etapie winnej przygody, że szorowanie taniny uznaję za perwersyjną przyjemność. Dekanter z czasem tę taninę wygładził, wino stało się łagodniejsze, a dobre wrażenie, jakie miałem zaraz po otwarciu wina, z czasem spotęgowało swoją moc. Cena bardzo przyzwoita - 38,99 zł. Co do składu, to trzeba było znów przeprowadzić małe śledztwo, co w przypadku win bordoskich jest niemal standardem, ale udało mi się wydobyć te cenne informacje: 65% merlot, 30% cabernet sauvignon i 5% malbec. Winnica należy zaś do rodziny Schweitzer - Vignobles Albert Schweitzer.


Najmniejsze wrażenie zrobiło wino ostatnie Château Beaumont 2017 z apelacji Haut-Médoc, ale tylko w tym sensie, że brakowało mu jakiejś szczególnej cechy, która mogłaby je jakoś specjalnie wyróżnić na tle innych.  Z drugiej strony bez sensu jest jednak zarzucać mu, że nie ma żadnej skazy, albo wyrazistego ozdobnika. To był naprawdę miły, grzeczny, nienaganny kompan podróży po świecie wina, w którego towarzystwie będziecie czuć się komfortowo. Wino najmłodsze z trzech opisanych, ale za to najdroższe - 74,99 zł. Angielska wersja strony internetowej producenta pomija w informacjach technicznych rocznik 2016 i degustowany przeze mnie rocznik 2017, ale można je odnaleźć w wersji francuskiej. W roczniku 2017 cabernet sauvignon stanowił 50% kupażu, merlot 48%, a petit verdot pozostałe 2%. 

W zasadzie wszystkie wina były fajne, podobały mi się, nie miałbym nic przeciwko temu, by jeszcze kiedyś do nich wrócić.

Wszystkie wina kupiłem w Leclerku na Ursynowie. 

5 komentarzy:

  1. Pamietam że w 2016 kupowałem w Lecleru Beaumont 2009 ( czyli w zasadzie najlepszy rocznik) w butelkach magnum za ok 115 zł.
    Jeszcze nie otworzyłem, może na komunie syna w maju , jak sie rodzina zjedzie to otworzę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na trzy wina wydałeś ok. 175zł, moze lepiej było wydać na jedno lepsze bordeaux w Lecleru taka sumę? Miałbyś szansę spróbować lepszego wina niż każde z tych trzech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ustaję w staraniach, także finansowych, ale w tym tekście najważniejsza ocena pojawiła się w ostatnim zdaniu, te wina naprawdę piło się dobrze.

      Usuń
  3. OK rozumiem, niemniej jednak trzeba mieć jakieś porównanie. Jak spróbujesz droższych to będziesz sam wiedział cy są o tyle lepsze że opłąca się je kupować czy zostać przy tańszych. Ja zakochałem się w Bordeaux jak wypiłem kilka lepszych i drogich butelek, to samo z kalifornijskimi bo wtedy oczy się otwierają i do tanich, jak je nazywam plastikowych, nie ma już powrotu.
    Marek

    OdpowiedzUsuń
  4. Gusta są różne i warto szukać swojego smaku.

    OdpowiedzUsuń