piątek, 28 października 2011

I dobrze, i tanio.



Święto wina i komercji zbliża się wielkimi krokami. Mam na myśli oczywiście celebrowanie Beaujolais Nouveau. Dlaczego wspominam o tym już teraz - niemal miesiąc przed desantem młodego wina na sklepowe półki? Otóż otworzyłem Chateau de Berze, butelkę trunku z południowych krańców Burgundii, gdzie czerwone wina, podobnie jak w przypadku Beaujolais, powstają ze szczepu gamay. Nie nazwałbym tego wina wytwornym, apelacja Macon zyskuje na popularności, ale głównie za sprawą win białych. Ale czerwone wino, które miałem okazję skosztować mile mnie zaskoczyło. Gładkie i łatwe w piciu niczym Carlo Rossi, choć nie tak naperfumowane owocowymi aromatami jak wino z Kalifornii. Nie wstyd zabrać na imprezkę nie wydając przy tym kolosalnych pieniędzy - za niecałe 28 zł otrzymujemy proste, ale naprawdę porządne wino.

----------------------------------------------------------
Chateau de Berze 2009
Macon AOC
szczep: gamay
alkohol: 12,5%

Leclerc Ursynów - 27,85 zł (kwiecień 2011)
----------------------------------------------------------

czwartek, 27 października 2011

Korek.

Na wino z winnicy CA DEL MAGRO ze spółdzielni Monte Del Fra robiłem zakusy od dawna. Gambero Rosso ocenił je (rocznik 2008) na Trzy Kieliszki - notę, zdaje się, maksymalną. Moja butelka (rocznik 2009) trafiła do mnie w marcu. Niestety, nie dane było mi się nią nacieszyć.



Po zdjęciu folii na korku ukazał się lepki wyciek, podobny do żywicy. Niestety także jego boczna powierzchnia była pokryta tą substancją. Nie znam się na korkach, nie znam się na jego wadach, nie wiedziałem też, czy to co się stało z moją butelką podpada pod "wino korkowe" czy nie. Zapach wina w kieliszku wydawał się być OK. W ustach na początku też było nieźle, ale końcówka miała posmak żywiczny, podobny do tego z retsiny, tyle że mniej intensywny. Stwierdziłem, że należy udać się z tym winem na konsultacje do sklepu, w którym je kupiłem. Okazało się, że rzeczywiście coś z nim jest nie tak. Wg. Marka, pracownika sklepu, wino znacznie odbiegało od tego, co zapamiętał z degustacji zawartości innych butelek. W dodatku wino mocno się spieniło podczas krótkiego (kilkaset metrów) transportu. Dostałem zatem nową utelkę, którą otworzę już znacznie szybciej, ale na jej opis będziecie musieli, drodzy Czytelnicy, kilka dni poczekać.



By powetować sobie "straty moralne" sięgnąłem po wino Beau Mayne z bordoskiej winnicy Dourthe. Po winie ze szczepu, który bardzo lubię - sauvignon blanc - oczekiwałem szału większego, niż po tych z Nowego Świata, ale szału nie było. Typowe aromaty trawiasto-pokrzywowe, bez tzw. kocich siuśków, ale za to z wysoką kwasowością, za którą, jak wiecie, specjalnie nie przepadam. Ot, takie tam wino jakich wiele na sklepowych półkach. W tej cenie (32 zł po 25% rabacie) żadna rewelacja.



-----------------------------------------
Beau Mayne
Sauvignon Blanc 2010
Vins et Vignobles Dourthe
alkohol: 12%

Winezja.pl - 32 zł (rabat 25%)
-----------------------------------------

wtorek, 25 października 2011

Winne słodycze.

Przed słodkimi winami likierowymi broniłem się rękoma i nogami, a to dlatego, że za słodkimi rzeczami w ogóle nie przepadam. Okazuje się jednak, że świat tego typu trunków potrafi być arcyciekawy. Pamiętam dobrze, nie było to wcale tak dawno, jak otworzyłem pierwszy tokaj. Oglądałem w telewizji fragmenty jakiegoś filmu, w którym ktoś od kogoś chciał pozyskać jakieś informacje, lecz żeby do nich dotrzeć musiał przekupić swego rozmówcę deficytowym, trudno dostępnym, ekskluzywnym tokajem. To mnie skłoniło do otwarcia mojej butelki, która w żadnym wypadku, nie była towarem wielce szlachetnym, ale za to bardzo tanim, ogólnodostępnym i, jak wnioskuję z rozmów osób z winnej branży, całkiem niezłym. Tak czy owak, mam w swych zasobach buteleczkę tego złocistego wina, niech sobie stoi i czeka na swoją kolej.



Ostatnio dorwałem zaś butelkę wina portugalskiego - mocny punkt słynnej promocji biedronkowej - Moscatel de Setubal. Nie wiem jak czytelnicy tego bloga, ale ja nie jestem w stanie za jednym posiedzeniem wypić całej butelki słodkiego, wzmacnianego wina. Wypicie Moscatela zajęło mi trzy wieczory i podczas tej powolnej, rozciągniętej w czasie degustacji dostrzegłem zaletę tych win. Otóż zdarza mi się pracować czasami na tzw. "drugą zmianę", którą kończę niemal przed północą - o tak późnej porze picie wina w zasadzie pozbawione jest sensu, no chyba, że jest to właśnie wino słodkie. Kieliszek tego typu trunku, po trudach pracy, a jeszcze przed snem wydaje się być rozwiązaniem idealnym. Nie mniej, ni więcej - akurat kieliszek. Wydaje się zresztą, że te trzy-cztery dni po otwarciu wcale winu nie szkodzą, wręcz przeciwnie, w przypadku Setubala odniosłem wrażenie, że smak był coraz lepszy. 

Drodzy czytelnicy, jeśli macie sprawdzone słodkie wina czekam na propozycje. Przy okazji możecie mi podpowiedzieć, jakie kieliszki najlepiej nadają się to tego rodzaju win.

-----------------------------------------
Informacja z kontretykiety:

Moscatel de Setubal to szczodre wino pochodzące ze znanego portugalskiego regionu winiarskiego D.O. Setubal. Wino przez 3 lata leżakowało w małych dębowych beczkach w winnicy. W smaku złożone i bardzo aromatyczne. Należy serwować schłodzone. Temperatura serwowania 12-14 st.C. 

alkohol: 17%
-----------------------------------------

sobota, 22 października 2011

Pinot Blanc z Alzacji


Jeśli nie pierwsze, to jedno z pierwszych win ze szczepu pinot blanc, jakie miałem okazję próbować. Wino butelkowane przez Kiechel & Cie było sprzedawane w biedronkowej promocji win francuskich. Ludzie różne rzeczy piszą i mówią o tych promocjach w Biedronce, jedni chwalą, inni ganią. Jako konsument, który z tygodnia na tydzień coraz dłużej musi przyglądać się każdej wydawanej złotówce, uważam robotę Biedronki za pożyteczną. Sieć sprzedaje wina po przystępnych cenach i początkującym winomanom zapewnia niemal darmową edukację. Nawet jeśli poziom tej edukacji nie jest najwyższy, to i tak należy pochwalić Biedronkę za "niesienie oświaty kaganka". Ja tam w każdym razie poszerzam swe winne horyzonty, każda wypita butelka daje jakieś nowe doświadczenie.

Wracając do tego pinota można lakonicznie powiedzieć, że jest w porządku. Co więcej, chętnie bym je zarekomendował innym amatorom wina, ale zdaje się francuskie wina już zdążyły zniknąć ze sklepowych półek. Zapewne (tak było w przeszłości) pojawi się jeszcze tu i ówdzie w niewielkich ilościach, ale za to w cenie jeszcze niższej, a ta katalogowa to 14,99 zł. Wypatrujcie zatem bacznie, może okazja trafi się gdzieś w Waszej okolicy.

Wino jest bardzo rześkie, z fajną, delikatną, cytrusową  kwasowością. Nos bardziej kwiatowy, niż owocowy, niezbyt zresztą intensywny. 12% alkoholu.

Lato niestety stało się już wspomnieniem, a akurat na tę porę roku wino byłoby w sam raz. Ja w każdym razie zabieram się za "czyszczenie" swoich zapasów z win białych. Trzeba zrobić miejsce na wina czerwone - wszak zima za pasem.

wtorek, 18 października 2011

Winne Wtorki #14

Tematem 14. edycji Winnych Wtorków są hiszpańskie wina musujące. Szczerze mówiąc nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem win musujących, przez obecność bąbelków nie umiem się skoncentrować na ocenie smaku wina, o ocenie zapachu w ogóle nie wspominając. Z przyjemnością jednak przyjąłem propozycję Jakuba - pomysłodawcy projektu Winne Wtorki, ponieważ kilka ostatnich dni spędziłem z żoną w Barcelonie. Rocznicę ślubu czciliśmy właśnie katalońską CAVĄ. Miłośnicy win musujących wytwarzanych metodą tradycyjną (szampańską) znajdą tu swój mały raj. W "Winach Europy 2009" Bieńczyka i Bońkowskiego można wyczytać, że "[...] z powodu cieplejszego klimatu i używanych szczepów Cava raczej nie ma szans dorównać szampanowi, ale w swoich cenach [...] proponuje zazwyczaj przyzwoite wino musujące na mniejsze okazje." Być może 25. rocznicę ślubu będziemy opijali gdzieś w Szampanii miejscowymi trunkami. Dziesiątą rocznicę - tę mniejszą okazję - uświetniła nam jednak cava, a jako że jesteśmy bąbelkowymi ignorantami niskie ceny katalońskich trunków postrzegaliśmy jako wartość dodaną dla naszego wyjazdu.



Freixenet.es


Na pierwszy ogień poszły wina znanego chyba na całym świecie producenta Freixenet. Cordon Negro Reserva i Brut Nature Reserva 2006 to wina popularne i tanie (7-8€ za butelkę). Oba świeże, rześkie, przyjemne w piciu. Może nie dostarczyły mi jakichś szczególnych uniesień smakowych, ale wprawiły w miły nastrój. A miły nastrój, ciepłe wieczory i pyszne jedzenie to było to, po co pojechaliśmy do Barcelony.



Następna cava również pochodziła od tego samego producenta. Mieliśmy przyjemność zwiedzenia przeogromnych piwnic Freixenet, jak również spróbowania na miejscu kilku próbek win w połączeniu z katalońskimi tapas. W firmowym sklepie kupiliśmy Meritum Brut Nature 2006 (13,75€ za butelkę) - przepyszne wino, które uświetniło nam kolejny wieczór.



Ostatnim katalońskim winem musującym, jakie mieliśmy okazję wypić w Barcelonie, było Juve y Camps Reserva De La Familia 2007 (14,20€ za butelkę). To wino również przypadło naszym niewybrednym gustom. Mi podobał się w tym winie posmak grzybów - szlachetnych prawdziwków, choć zapewne to zasługa zwykłych drożdży.



Podsumowując nasz wyjazd pod kątem wina musującego śmiało mogę powiedzieć, że był udany. Tak jak wspominałem wcześniej - nie jestem specem od win musujących, ale wszystkie bardzo mi smakowały i sprawiły, że barceloński wypad rocznicowy na długo pozostanie w mojej pamięci.

I niekoniecznie chodzi mi o architekturę Gaudiego :)


------------------------------------------------
Winne Wtorki #14 na podniebieniach innych blogerów
Jongleur/Nie zawsze wina
Winniczek
Białe nad czerwonym
Winne przygody
Czerwone czy białe?
Viniculture
------------------------------------------------

wtorek, 20 września 2011

Winne Wtorki #12

Winne wtorki w dwunastej już edycji, ich tematem jest nowoświatowy pinot noir. Tym razem postanowiłem otworzyć dwie butelki wina. Po pierwsze, nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem pinot noir, a po drugie, na winach w ogóle słabo się znam, więc jeśli już mam wina z tego szczepu pić to mogę w celu samoedukacji zrobić ich małe porównanie.



Do koszyka jako pierwsze trafiło wino kalifornijskie - Turning Leaf od znanego producenta Gallo Family Wineyards. Wina te można dostać w każdym niemal supermarkecie, z jego dostępnością nie powinno być problemu. Przyznam się jednak, że o ile cabernet sauvignon, czy merlot zajmował sklepowe półki "od zawsze", to pinot noir tego producenta zauważyłem po raz pierwszy. Ponieważ merlot mi smakował, wybór był dla mnie oczywisty.

Drugim winem, które wylądowało w koszyku była chilijska Porta z linii Reserva. Do tego producenta przymierzałem się wielokrotnie, nigdy jednak nie kupiłem od nich żadnego wina. Teraz nadarzyła się ku temu okazja.

Wynik mojej porównawczej degustacji jest taki:

KOLOR
Kolor wina z Chile jest charakterystyczny dla szczepu pinot noir - ceglasto-czerwony, odpowiadał mniej więcej barwie pinotów z Burgundii, które miałem okazję pić wcześniej. Kalifornijskie wino jest zdecydowanie ciemniejsze.

ZAPACH
Oba wina mają ziemisty zapach, w przypadku Porty wyraźnie wyczuwalne są zapachy wiejskie, owoc raczej ukryty. Turning Leaf atakuje intensywnym zapachem truskawek, wiśni i malin, "stajenka" nieobecna.

SMAK
Porta znów skrywa gdzieś posmak owoców, na tym polu wydaje się skromna, zwłaszcza w porównaniu z kalifornijskim konkurentem, w którym owoc króluje. Można powiedzieć, że smak w pełni odpowiada zapachowi, jest pełny, bogaty, różnorodny. W przypadku obu win końcówka jest pikantna, przyprawowa.

Po degustacji nasuwają mi się takie oto wnioski. Chilijski pinot noir przypomina bardziej swój burgundzki pierwowzór. Smak odpowiada temu, który zapamiętałem pijąc pinoty z Francji. Natomiast pinot noir z Kalifornii to wino znacznie przystępniejsze, łatwe w piciu, może przypaść do gustu każdemu. Na imprezę bez wahania wziąłbym Turning Leaf, to wino będzie smakowało każdemu, bo najzwyczajniej w świecie jest smaczne. Portę wypiję w samotności, to wino kontemplacyjne. W sam raz na pożegnanie lata.

------------------------------------------------
Turning Leaf Vineyards
Pinot Noir 2009
Alkohol: 12,5%
Leclerc, Ursynów - 31,99 zł
------------------------------------------------
Porta Negrete Estate Vineyard
Pinot Noir Reserva 2009
Alkohol: 13,0%
Leclerc, Ursynów - 43,75 zł
------------------------------------------------
Winne Wtorki #12 na podniebieniach innych blogerów

Winniczek
Bordowe.pl
Viniculture
Winne Przygody
Kontretykieta
Czerwone czy białe?
Sstarwines
Środkowa półka
------------------------------------------------

poniedziałek, 19 września 2011

Lagarde Guarda

foto: Mariusz Boguszewski


Jak ja kocham argentyńskie wina, zwłaszcza te, które powstają na bazie malbeka. Lagarde Guarda to nie tylko ten szczep, ale:
40% malbec
30% cabernet sauvignon
20% merlot
10% syrah
Mieszanka w smaku świetna:  czerwone owoce (wiśnia, porzeczka), czekolada, pieprz i wanilia. Po otwarciu bardzo harmonijne, mimo sporej mocy wcale nie czuć alkoholu (etykieta podaje 14,8%, strona producenta aż 15,1%). Niestety drugą część wina piłem dwa dni po otwarciu  i do głosu dochodziła już dość silna kwasowość. Polecam zatem wypicie tego wina podczas jednej sesji. Naprawdę warto!

----------------------------------------------------
Lagarde Guarda 2008
alk. 14,8% (15,1%)
cena: 58,50 (kwiecień 2011)
importer: Mielżyński
----------------------------------------------------

czwartek, 15 września 2011

Biedronkowe Chateauneuf



Wiele sobie po tym winie obiecywałem, choć miałem świadomość, że za 49,99 zł nie kupię takich wrażeń jakie towarzyszyły mi przy piciu Vieux Telegraphe. Ale myślałem, że może powalczyć z Ch-d-P z tańszej półki, w ursynowskim Leclercu kupowałem wina z tej apelacji za ok. 70 zł i mam wrażenie, że jednak miały one w sobie jakąś cząstkę magii ukrytej w butelce VT. Niestety, w tym biedronkowym winie żadnej magii nie odnalazłem. Jest całkiem niezłe, dobrze mi się je piło, ale oczekiwałem jakiegoś uniesienia, którego niestety nie doznałem.

Mam jeszcze dwie butelki - schowam je gdzieś głęboko. Kto wie - może za dwa, trzy lata to wino bardziej mnie do siebie przekona. Jeśli nie - mała strata. 

wtorek, 13 września 2011

Trapiche Varietals CS


Udało mi się kupić kilka butelek Chateauneuf-du-Pape w Biedronce i żeby zrobić na to wino miejsce w chłodziarce, musiałem coś z niej wyjąć. Trafiło na argentyński cabernet sauvignon z winnicy Trapiche. Trapiche to marka znana, popularna, obecna w niemal każdym supermarkecie, zwłaszcza tańsza linia Varietals. W zasadzie nie ma co się rozwodzić nad tym winem, bo to produkt masowy, osobiście wolę linię Oak Cask - ta wersja, moim zdaniem, jest lepsza. Wspominam jednak o tym winie, bo bardzo dobrze mi się kojarzy i przywołuje wspomnienia sprzed roku, kiedy to gościłem wraz z rodziną w Dworze Kombornia.



Miejsce fantastyczne, uroczo położone niedaleko Krosna, jeśli ktoś będzie w tamtej okolicy, to gorąco polecam. Zawsze po kolacji zamawialiśmy wino do pokoju, bo z dziećmi, jak to z dziećmi (zwłaszcza małymi) - w saloniku wina spokojnie wypić się nie da. Uroczy kelnerzy z gracją przynosili zamówione wina do pokoju, choć wpadki się zdarzały, tak jak w przypadku tego Trapiche. W restauracji zamówiliśmy chardonnay, do pokoju trafiło cabernet sauvignon, ale mniejsza o to - ośrodek świeży, kadra młoda, białe z czerwonym może się pomylić. Najważniejsze było nie samo wino a towarzystwo, w którym było pite. Dzieci położyliśmy spać, a sami - by za bardzo nie hałasować - przenieśliśmy się do ogromnej i komfortowej łazienki, w której mogliśmy cieszyć się chwilą ciszy i butelką czerwonego wina. Tą oczywistą oczywistość powtarzam do znudzenia, w miłym towarzystwie nawet zwyczajne, pospolite wino potrafi smakować jak ambrozja. Wrażenie to potęguje jeszcze inny czynnik. Nie od dziś wiadomo, że jeśli kupujemy wina - jedno za 30 zł, drugie za 60 zł, to wypijając je odnosimy wrażenie, że to droższe jest jednak znacznie lepsze, niż to tańsze. Podobnie było w naszym przypadku, podświadomość kazała nam myśleć, że nie pijemy wina z supermarketu, lecz z piwniczki z wyselekcjonowanymi starannie perełkami. I tu trzeba wspomnieć, że karta win w Komborni, choć może nie superwykwintna (ale Petrus jest!), do najtańszych nie należy. Nasz podstawowy Trapiche kosztował 80 zł. Ten, który piłem wczoraj 17,15 zł. Różnica spora.

No, ale ten w Komborni smakował jednak znacznie lepiej...

niedziela, 11 września 2011

Drużyna z Biedronki.


O drużynie z Lidla wspominałem tutaj, dziś czas na drużynę z Biedronki. Po miesiącu win portugalskich, które nieco namieszały w polskim winnym światku, oraz miesiącu win z nowego świata, w którym wybór win był raczej marny, nadszedł czas win francuskich. Katalog liczy kilkanaście pozycji, wybrałem z niego 5 win, które wydały mi się najciekawsze. Jak będzie w rzeczywistości to się okaże. Mam nadzieję, że tragedii nie będzie.

Mój wybór to:
1. Auguste Bessac Chateauneuf-du-Pape 2009 - 49,99 zł
2. Victor Berard Chablis 2010 - 29,99 zł
3. Kiechel Pinot Blanc 2010 - 14,99 zł
4. Chateau La Fagnouse Saint-Emilion Grand Cru 2007 - 34,99 zł
5. Chateau de Champteloup Rose d'Anjou 2010 - 14,99 zł

Zestaw nie wydrenował kieszeni za bardzo, a czy było warto wydać te pieniądze, zobaczymy.

Jeśli któryś z szanownych czytelników mojego bloga miał już doświadczenia z tymi winami, uprzejmie proszę o informację.Ciekawe wpisy z sieci postaram się podlinkować u siebie.

Francuskie tortury!

Kilka win zdarzyło mi się już wylać do spływu, a ostatnio zdarza się to dość często. Trochę mnie to przeraża, trochę denerwuje. Nie wyrzucam pieniędzy w błoto - wylewam je do zlewu. Gdy piszę te słowa mam jeszcze cień nadziei, że wino, które piję, wypiję do końca. A jest ono taniczne jak diabli. Aż się zastanawiam, czy taniny te pochodzą ze skórek winogron, czy raczej tylko z szypułek i pestek. Owocu niewiele, wiele za to kwasu i drożdży. Ostatnio specjalizuję się w "wypiekaniu" chleba na drożdżach (zakalec gratis), więc na tych jednokomórkowych grzybach trochę się znam. Wino nimi "jedzie" na cały dom. Szkoda gadać...

>>> 24 godziny później <<<

Dziś piję to wino mocno schłodzone i wydaje mi się ono nieco (ale naprawdę tylko nieco) lepsze. Taniny już nie ryją ryja, przebija się wiśnia, choć wczoraj wyraźniejsza wydawała się porzeczka. Gorzki posmak pozostał, drożdże gdzieś odeszły. Nie znajduję jednak nadal żadnej przyjemności w picu "francuza". Zlew nie pies, na zawołanie nie podejdzie. Ruszam więc do kuchni, by znów go napoić... Wkurza mnie to.

Tęsknię za czasami, kiedy gąsiorek Carlo Rossi wprawiał mnie w dobry nastrój. Jaki smak, jaki zapach? Liczył się tylko szum w głowie. To nie było wcale tak dawno, ale obawiam się, że dzisiaj czerwone CS też mogłoby skończyć w zlewie.

A może nie...  

wtorek, 6 września 2011

Winne Wtorki #11



Tematem jedenastej edycji Winnych Wtorków miał być wytrawny riesling z niemieckiego Palatynatu (Pfalz). Kupno takiego wina wcale nie było łatwe zwłaszcza, że im więcej czasu na zakupy, tym większe prawdopodobieństwo, że zostaną one odłożone na ostatnią chwilę. Tak się właśnie stało w moim przypadku, a efekt jest taki, że w kieliszkach znalazły się wina popularne, supermarketowe, choć i za nimi trzeba było pochodzić. Na sklepowych półkach rządzą raczej rieslingi mozelskie czy reńskie, te z Palatynatu są prawdziwą rzadkością. 

W moje ręce, kieliszek i podniebienie trafiło wino produkowane przez Michel Schneider Nachf. o nazwie Riesling Classic o charakterze 'delikatnie wytrawnym'. "Znakomity winiarz Peter Griebeler bardzo starannie wyselekcjonował grona Riesling do tego wspaniałego wina, które pod jego ścisłą kontrolą osiągnęło nowoczesny owocowy styl." Wyróżniłem epitety - producenci i marketingowcy je uwielbiają - moja teoria jest jednak taka, że im więcej jest ich na etykiecie, tym mniej treści w butelce. Czy tak jest i tym razem?

Dalszy opis wina nie fałszuje moich odczuć - "wino o wyraźnie określonym kwiatowo-owocowym charakterze z świetnie wyważonym cytrynowym finiszem. [...] Podawać schłodzone." Ostatnie dwa słowa są szczególnie istotne, ponieważ wino ma 12,0% alkoholu i jest to wyraźnie wyczuwalne, jeśli płyn w kieliszku trochę się ogrzeje. Według mnie znacznie lepiej smakuje wyjęte prosto z lodówki i jeśli ten warunek będzie przestrzegany mamy szansę pocieszyć się trochę tym winem. Fajny jest ten delikatnie kwaskowaty i nawet dość długi finisz. Ogólnie nie jest to jednak wino, nad którym warto się rozwodzić, ale w piciu nie przeszkadza :)

Niejako na marginesie tej degustacji wypiłem też innego rieslinga z Palatynatu, przy czym ten był winem półsłodkim. Nie wiem jak to się stało, że nie zrobiłem zdjęcia etykiety tego wina, a na stronie producenta (Peter Mertes), wśród niezliczonych produktów nie udało mi się tej butelki odnaleźć. W każdym razie przyjemne winko, idealne na gorące dni, zupełnie niezobowiązujące. Przy okazji znacznie tańsze niż wino Schneider. Jeśli więc komuś nie zależy na pełnej wytrawności, chce napić się wina z Pfalz, a przy okazji nie wydać zbyt wiele (ok. 16 zł) to polecam spróbować, zwłaszcza Tym, którzy do tej całej okołowinnej otoczki nie przywiązują zbyt wielkiej wagi.


------------------------------------------------
Michel Schneider Riesling Classic 2010
Pfalz
Alkohol: 12,0%
Tesco Gocław - ok. 26 zł
------------------------------------------------

Winne Wtorki #11 na podniebieniach innych blogerów

Nie zawsze wina/Jongleur
Winniczek
Bordowe.pl
Środkowa półka
Viniculture
Winne Przygody
Czerwone czy białe?

------------------------------------------------


wtorek, 30 sierpnia 2011

Piekielny ogień.

Tego wpisu nie okraszę zdjęciem etykiety wina  - za bardzo cierpię. Otworzyłem dziś chilijskie carmenere Isla Negra - rocznik 2010, nabyte w Biedronce. Wino, nie powiem smaczne, nic specjalnego, ale smaczne. Problem z nim jednak polega na tym, że wywołało u mnie potworną zgagę. Wiem, że to wino ma swoich zwolenników, wspominał mi o nim kolega z pracy, ale tak jak lubię smak carmenere, tak nienawidzę tego, co zrobiło z moim przewodem pokarmowym. Może nie do końca jest wina chilijskiego trunku. Może to kwestia wędzonego sera zjedzonego wcześniej, w każdym razie kolejne wino wylądowało w zlewie.

Oby tylko nie przeżarło rur...  :)

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Goście, goście...



Przyjechali goście i przywieźli ze sobą wino, które było dla mnie niespodzianką i całkiem sporym zaskoczeniem. Wino pochodziło bowiem z Mołdawii - kierunku winiarskiego, którego nigdy jeszcze nie eksplorowałem. Przyznam się szczerze, że ani razu w mej głowie nie pojawiła się myśl,  żeby kupić wino mołdawskie. Nie żebym miał coś przeciw Mołdawii. Po prostu jako początkujący amator wina sięgam po butelki z regionów powszechnie znanych wszystkim. Przeszedłem już co prawda etap kupowania win włoskich, francuskich czy hiszpańskich - teraz kupuję wina z Veneto, Toskanii, Bordeaux, Langwedocji czy Prioratu. Im bardziej poznaję dany region, tym mniej mam czasu na nowe dla mnie kierunki - a takim dla mnie pozostaje Mołdawia i Purcari, skąd pochodziło otrzymane w prezencie chardonnay. Purcari to także nazwa winnicy, w której powstało to wino. Nieoceniony przewodnik "Wina Europy" z roku 2009 tak opisuje produkty tej winnicy:

"Odnotowujemy tu pewien postęp, choć wina wciąż nie grzeszą ani koncentracją, ani czystością, są przyzwoite w swej postkomunistycznej klasie i nic więcej."

Moje chardonnay było rzeczywiście przyzwoite. Pochodziło z 2007 roku i bałem się trochę o jego świeżość, ale zupełnie niepotrzebnie. Było naprawdę rześkie, pachnące, w smaku lekko goryczkowe. Piło się je z przyjemnością.

Po tym doświadczeniu nie będę odwracał głowy od półek z winami mołdawskimi, nie wiem jaka jest ich ogólna jakość, ale to chardonnay nie zniechęciło mnie do win z tego kraju. Kto wie, może czeka mnie więcej zaskakujących niespodzianek. 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Nie czytaj, pij!



Zastanawiam się, ilu to osobom przeszkodziłem w wypiciu wina, na które mieli ochotę. Nie mówię o wyrywaniu butelek z rąk dziwnych jegomościów raczących się pysznym trunkiem na przyblokowej ławeczce. Ich zdrowie mnie nie interesuje, a swoje cenię na tyle, by wiedzieć, że czyn taki mógłby być wysoce dla mnie ryzykowny. Chodzi mi o tych, którzy nie kupili wina, bo przeczytali notkę, która - rzecz jasna - nie była dla wina zbyt pochlebna. Wpadam czasem do sklepu i zupełnie nieprzygotowany spontanicznie sięgam po jakąś butelkę, a potem, już po powrocie do domu, przeszukuję internet w poszukiwaniu informacji o dokonanym właśnie zakupie. A pecha mam takiego, że zazwyczaj notatki wyczytane w sieci o moich sprawunkach nie traktują zbyt dobrze. Męczy mnie to, zwlekam z otwarciem takiej butelki, zaczynam się jej bać. Ale kiedy już udaje mi się uporać z lękiem i otwieram feralne wino (choć z nastawieniem, że wypiję kieliszek, a resztę wyleję do zlewu), okazuje się, że strach ma wielkie oczy. Wino wcale nie jest złe, co więcej jest smaczne, w dodatku świetnie potrafi umilić wieczór. Pewnie bym się o tym nie przekonał, gdybym najpierw o winie przeczytał, a dopiero potem wyruszył w poszukiwaniu butelki, której zawartość smakowała komuś innemu. W zasadzie bez gwarancji, że i mi przypadłaby ona do gustu.

Owszem, czytam jeszcze notki o winie, ale już nie szukam w nich informacji o smaku wina - oceny są siłą rzeczy mocno subiektywne, zależne od wielu niepowtarzalnych czynników, emocji, kontekstów. Tyle razy czytałem niepochlebne rzeczy o winach, które mi smakowały i tyle razy wylewałem do zlewu te, którymi zachwycali się inni, że sam zaczynam mieć wątpliwości, czy moje pisanie o winie ma jakiś sens, czy może komuś pomóc w wyborze, albo czy może przeszkodzić w odkryciu ulubionego wina.

Tak... Doświadczenia są najważniejsze. A własne w szczególności. Nie czytajcie, pijcie!