Lanzarini Montecepas Viognier 2006 kupiłem w mojej ulubionej sieci Winestory. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego wina i rozpocząłem poszukiwania od internetowej strony sklepu. Zdziwiłem się nieco, bo w ofercie winiarni takiego trunku już nie było. Pewnie dobre wino, pomyślałem, szybko zniknęło ze sklepowych półek. Zajrzałem wiec na stronę producenta i... kolejna niespodzianka. Wina ze szczepu viogner brak w ofercie. To już zupełnie rozbudziło moja ciekawość, chwyciłem czym prędzej otwieracz i szybko wyciągnąłem z jego nieocenioną pomocą plastikowy (i co z tego?) korek. Zapach okazał się bardzo interesujący, nie pamiętam żadnego innego wina o tak charakterystycznym aromacie, w którym dominowała, takie odniosłem wrażenie, wyraźna nuta rodzynek. Rzut oka na etykietę: owoce tropikalne z ananasem na czele. To już zmusiło mnie do podjęcia intensywnych działań. Idę do sklepu po małe frykasy. Otworzyłem puszkę z ananasem i torebkę rodzynek. Test porównawczy pozwolił szybko wyciągnąć wniosek: to ani rodzynki, ani ananas.
- Cóż to może być? - Pytam żonę. Żona mniej pije, więc ma lepszy węch i świeższe podejście do tematu.
- Suszone śliwki - odpowiada po krótkiej chwili.
- No, nie wiem, ale może... - Mówię jednak nie do końca zadowolony z odpowiedzi.
Poszukiwania trwają. Otwieram "Wielki atlas świata win" Hugh Johnson'a i Francis Robinson. Szukam szczepu viognier. Jest! "Mocne, pełne, kwiaty głogu i morele". No jasne! Wszystko jasne! Ten intensywny aromat to zapach suszonych moreli, przez który nieśmiało przebijało się jeszcze jabłko.
Cóż, mój nos mnie zawiódł. Okazało się, kolejny raz zresztą, że w rozpoznawaniu zapachów i smaków jestem slaby. Ot, dupa a nie znawca win.