wtorek, 26 czerwca 2018

Grill z Faktorią Win.

Kilka dni temu dostałem od Faktorii Win mały prezent na lato, czyli zestaw butelek, które powinny dobrze sprawdzić się podczas grillowania. Ja w zasadzie nie grilluję, więc będę musiał się do kogoś z flaszką wprosić, a jak nie, to spróbuję win solo. Bądźcie na nasłuchu ;)




Cool Woods z Australii.

ⓒ Thorn-Clarke
Nie pamiętam, czy Wam kiedyś o tym wspominałem, jeśli tak, to wybaczcie, ale zdarza mi się kupować butelki w krakowskim Domu Wina. W zasadzie kupuję tam wina trochę nie z własnej woli, lecz za sprawą niezwykle efektywnej pani od sprzedaży, która dzwoniąc do mnie potrafi naprawdę zamieszać mi w głowie. Ostatnio stałem się nieco bardziej asertywny i trenując posługiwanie się słowem „nie” skutecznie jej odmawiam. Chociaż uczciwie dodam, że rezygnując niedawno z kupna win z argentyńskiej Salty miałem jednak głębokie poczucie żalu. Ale nie o winach z Argentyny dziś chcę napisać, ale tych z Australii. Też na A i równie daleko.

Wina z Australii trafiły do mnie właśnie za sprawą pani Mirosławy z Domu Wina, która „wcisnęła” mi zestaw 6 flaszek. Takich zestawów kupiłem już kilka, jeśli nie kilkanaście, średnia cena wynosi ok. 45-50 zł za butelkę, czyli wcale niemało. Problem polega na tym - takie jest moje odczucie, które wzmacnia się z każdym kolejnym zestawem  - że tylko dwa są naprawdę warte tej ceny, kolejne dwa są dość dobre i nawet mając świadomość, że kosztowały nieco za dużo, to w sumie nie można się do nich przyczepić. No i ostatnie dwa wina, które z pewnością są przeszacowanie, niewarte swojej ceny, które trudno polecać z czystym sercem, nawet jeśli są całkiem pijalne.

Zestaw australijski był skomponowany z win produkowanych przez Thorn-Clarke - wytwórnię, która oprócz bogatej listy win sygnowanych własną marką produkuje wina bardziej masowe, wytwarzane z gron z własnych upraw i skupowanych od innych winogrodników. Takimi winami są wina Cool Woods, które ostatnio wyciągnąłem z kartonu, choć od ich zakupu minął niemal rok. 

Pierwsze z nich - Cool Woods Sauvignon Blanc z 2016 roku było nawet ciekawe, choć miałem wrażenie, że to dzięki zbyt szybkiemu utlenieniu zyskało na atrakcyjności i w sumie nie wiem, czy należy to uznać za dobrą cechę wina, czy może jego oryginalną wadę. Tak czy owak, potwierdzam to, co napisałem wyżej, mimo naciąganych nieco zalet, nie jest to wino warte swojej ceny.



Z Cool Woods Shiraz 2015 było już zupełnie nieciekawie, by nie powiedzieć nudno. Wino tylko poprawne, choć przy tej cenie można i trzeba oczekiwać więcej. Z ręką na sercu mówię/piszę, że zamiast tego wina lepiej kupić w supermarkecie dwie butelki Jacob’s Creek z podstawowej linii, albo szarpnąć się na linię „reserva”, która i tak pewnie wyjdzie taniej, a pozostawia znacznie lepsze wrażenia na podniebieniu.



Cool Wood Cabernet Sauvignon 2016 ratuje nieco sytuację, ale w tym sensie, że w ogóle przypomina cabernet sauvignon. Nieźle daje radę jako proste wino stołowe, raczej takie, które popija się podczas obiadu, niż będące materiałem na oryginalny pairing z wykwintnym daniem. Mogę jeszcze raz dodać (choć wiem, że to zaczyna być nudne), że w promocyjnym zestawie wydaje się drogie, jak na swoje możliwości, a w sklepie Domu Wina cena jest jeszcze wyższa.



Wyrażając te niezbyt pochlebne opinie o winach Cool Woods żywię jednocześnie nadzieję, że pozostałe dwa wina z zestawu, okażą się tymi najlepszymi, tymi za które warto zapłacić i które dają satysfakcję podczas picia.


Tak właśnie było z Pinot Grigio 2016 z linii Eden Valley (niedostępnej obecnie na stronie producenta), które piłem z ogromną przyjemnością.


Ale o tym w przyszłości, mam nadzieję - niedalekiej. 

wtorek, 5 czerwca 2018

Majówka kamperem. Czechy.

Nasz kamper o poranku. Parkowaliśmu w nocy, niemal w całkowitej ciemności.
Czechy to pierwszy kraj, który zaliczyliśmy podczas naszej kamperowej wyprawy. To także pierwszy kraj, w którym szukaliśmy noclegu. Szukaliśmy, bo pomimo tego, że w zarysie wyprawy pojawiła się czeska lokalizacja (blisko granicy z Polską i z atrakcjami dla dzieci), to z lektury poprzedniego wpisu wiecie już, że plan sobie, a życie sobie. Zdaje się, że zrobiliśmy zbyt długi przystanek na posiłek jeszcze w Polsce, a potem trzeba było pokonać nieco więcej kilometrów, by przejazd następnego dnia do Słowenii nie był zbyt uciążliwy. Wylądowaliśmy zatem późnym wieczorem na kempingu Merkur, dość blisko już granicy z Austrią i zdaje się, że nawet w pięknych okolicznościach przyrody, co stwierdzam dopiero dziś, bo dokładniejsze informacje o kamper-stopach tak naprawdę zbieram już po powrocie do kraju. W każdym razie kemping położony był nad zasilanym wodami rzeki Dyja dużym zbiornikiem Nové Mlýny Górne (jednym z trzech, są jeszcze Nové Mlýny Środkowe i Nové Mlýny Dolne), czego efektem był szok, jakiego doznała cała ekipa, gdy tylko udało się podpiąć kampery do prądu i włączyć w nich światło. Od razu skumaliśmy do czego służą moskitiery, ale trochę nie w porę, bo punkty świetlne przesłonięte zostały już setkami meszek i komarów. Załoga każdego kampera musiała poradzić sobie z tym problemem, w każdym razie jego neutralizacja miała charakter mało pokojowy, to była międzygatunkowa walka o przetrwanie, która zakończyła eksterminacją jednego z nich. To jest mroczna strona obozowania na kempingach. Panie oraz dzieci, wszystkie umęczone równo podróżą i walką z insektami, szybko poszły spać. Panowie udali się na piwo, jedno oczywiście, ale na szczęście nie na wszystkich, lecz na głowę. To był czas podsumowania pierwszego dnia wyjazdu i próby ustalenia, czy podoba się nam ten sposób spędzania wolnego czasu, czy nie. Im bliżej dna butelki, tym bardziej nam się podobało, więc postanowiliśmy kontynuować naszą przygodę.

Słońce już ładnie przygrzewało, wyciągnąłem krzesełko turystyczne,
by na świeżym powietrzu napić się kawy.

Autor bloga i jego syn.
Ale, ale… przecież to nie jest blog o piwie, lecz o winie. Cóż, wina czeskiego, czy morawskiego, nie kupiłem i nie przywiozłem ze sobą. Zresztą, jak już wspominałem, ani winnice nie były celem naszej podróży, ani winne zakupy priorytetem, zwłaszcza że już wtedy wiedziałem, że po powrocie do kraju będą na mnie czekały wina musujące Bohemia Sekt. Wg producenta to najpopularniejsze bąbelki w Czechach, u nas ich dystrybucją zajmuje się Amazis.net - importer, który przysłał mi kilka butelek do degustacji. I dobrze się złożyło, bo dzięki temu mam kamperowy pretekst do napisania o południowych sąsiadach, a fotografie z Czech  (oj, bardzo nieliczne) mogę posegregować racząc się musiakami.

Bohemia to łacińska nazwa Czech, dziś nazywa się tak zachodnią część kraju, którą akurat my podczas przejazdu ominęliśmy, ponieważ nasza trasa biegła przez Morawy - wschodnią część Republiki Czeskiej. Niedaleko Pilzna znajduje się miejscowość Starý Plzenec, a w nim siedziba producenta. Ale Bohemia Sekt nie tylko marka win musujących, ale nazwa grupy producentów, do której należą też Habánské Sklepy - ich wina (ryzlink rýnský) można było dostać w Żabce i z tego, co wiem, cieszyły się sporą popularnością. A wspominam o tym dlatego, że ze wspomnianego wcześniej kempingu Merkur do producenta tych win można było dojechać w niecałe 40 minut, czyli właściwie rzut beretem i byłaby piękna klamra w tej opowieści. No cóż… nie wyszło... życie.

Wróćmy jednak do win musujących. Tych Bohemia Sekt produkuje rocznie około 15-16 mln butelek, a trzy z nich trafiły w moje ręce. Należą one do nieco wyżej pozycjonowanej linii produktowej „Prestige”.


Dziś opowiem Wam kilka słów o Prestige Demi-Sec, czyli winie pół-wytrawnym. Podstawowe Demi-Sec jest najlepiej sprzedającym się winem tego producenta, pitym przy każdej niemal okazji, wymagającej celebrowania winem musującym. Ale nie jest winem produkowanym metodą tradycyjną (szampańską), tylko metodą Charmata, podobnie jak prosecco. Metoda tradycyjna (wtórna fermentacja w butelce) zarezerwowana jest właśnie dla linii Prestige.


Wino dojrzewa na osadzie przez 15-18 miesięcy, a w jego skład wchodzą trzy odmiany: rheinriesling czyli ryzlink rýnský, pinot blanc czyli rulandské bilé, oraz welschriesling czyli ryzlink vlašský. Rheinriesling, czyli po prostu riesling, ma za zadanie nadawać winu bogaty aromat i zapewniać pikantną kwasowość, pinot blanc dostarczyć sporą porcję ekstraktu, a welschriesling świeżość i lekkość. To może spróbujmy?


Ładny złoty, intensywny kolor, bąbelki bardzo drobne, elegenckie. Nos delikatny, lekko miodowy z akcentem kwiatowym. Usta w pierwszej fazie wyczuwalnie słodkie, dość szybko neutralizowane kwasem, przy czym w rozsądnych granicach, dzięki czemu pod degustacji zostaje wrażenie, że mamy do czynienia z winem łatwym w piciu. To może tłumaczyć fenomen popularności wina w Czechach, a i u nas pewnie znalazłoby poklask wsród uczestników rozpoczynających w piątek weekendowe imprezy. Moim zdaniem jest wino dobre na aperitif, natomiast z całą pewnością nie jest to wino kontemplacyjne. Raczej dla zwolenników zabawy niż filozofów pastwiących się nad (bez)sensem życia.


Ciekawe kogo wytypuję na odbiorców musiaka różowego oraz białego w wersji brut. Ale o tym pewnie już przy innej okazji. 


Dziękuję Amazis.net za udostępnienie win do degustacji.