wtorek, 6 grudnia 2016

Winny Wtorek. Winne Mikołajki 2016.

To prawda, nie da się temu zaprzeczyć, odpuściłem sobie trochę Winne Wtorki. Wygląda to tak, jakbym zupełnie olał ten projekt. Ale nie jest to prawdą. Prawdą jest to, że ostatnio trudno jest mi ogarnąć pewne rzeczy, a prawdą jeszcze bardziej smutną jest to, że zupełnie sobie z tym nie radzę. Jakbym stał w miejscu, a świat niewiarygodnie szybko wirował wokół mnie. Jakbym stał przy karuzeli, która kręci się tak szybko, że usiłowanie zajęcia miejsca w jej wagoniku wyglądałaby jak nieudolna i żenująco śmieszna próba uczynienia sobie krzywdy.

Ale jest taki dzień, kiedy taką próbę podejmuję bez względu na ryzyko i konsekwencje, na szczęście udało się, nie doznałem uszczerbku na zdrowiu, za to na mej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. Jestem w grze!

Tym dniem są oczywiście Winne Mikołajki. Blogerzy zaangażowani w Winne Wtorki robią sobie w grudniu prezenty, system losujący wybiera osobę/osoby, do których ja wysyłam wino, sam też jestem losowany, a butelki w mniej lub bardziej anonimowy (tajemniczy) sposób docierają do adresatów. Fajna zabawa, w której można liczyć na element zaskoczenia, w odróżnieniu od zwykłych winnych wtorków wino jest zawsze niespodzianką.


A tą dzisiejszą niespodzianką jest wino dla mnie szczególne. Był czas, kiedy byłem przekonany, że wina zrobione z tej odmiany zawładnęły moim sercem i nie pokocham żadnego innego. Stało się inaczej, tak w życiu bywa, nie zmienia to faktu, że barbera zawsze wywołuje we mnie emocje, stara miłość nie rdzewieje.

Trudno o bardziej minimalistyczną etykietę.
Co więcej, takie wina jak Barbera d’Alba Lavai od Ghiomo tylko ją podsycają i rozpalają na nowo. Złe rzeczy się zapomina, dobre urastają do rangi wielkich, dominują nad ciałem i umysłem - tak, miłość jest ślepa. Lavai można ślepo kochać, zwłaszcza, że w jej przypadku nie można mówić o brakach, czy niedostatkach, to wino jest soczyste, pełne owocu (słodka wiśnia jest dobrym skojarzeniem), odpowiednio kwasowe (pobudza apetyt) i w ogóle nie chce opuścić podniebienia, dzięki czemu szczęśliwe chwile trwają długo. Długo, choć chciałoby się, by były jeszcze dłuższe, dotarcie do dna butelki jest dojmujące, ale chyba jednak pomaga zachować dobre wspomnienia.


Dziękuję Mikołajowi za to wino. Z pewnością do niego wrócę w przyszłości, a pewnie także i innych win Ghiomo. Czuję jednak, że rok 2017 będzie dla mnie dobry i w barberę bogaty 😃

----------------------------------------------------------------------
Winne Mikołajki na podniebieniach innych blogerów:
----------------------------------------------------------------------
----------------------------------------------------------------------

sobota, 29 października 2016

Bodegas Vegamar Merseguera 2015.


Merseguera to dobre słowo na hipsterskie przekleństwo w towarzystwie, a jego głośne wypowiedzenie z pewnością zwróci na nas uwagę, co w owym światku może nas jakoś wyróżnić, ale też wzbudzić u innych niebezpieczną zazdrość i zawiść. Merseguera wypowiadana tonem spokojnym to jednak odmiana winorośli znanej w zasadzie tylko w Hiszpanii, po za nią raczej niespotykana i nie tylko chodzi mi o jej uprawę, ale też wina z niej produkowane. Ich jakość raczej nie przykuwa uwagi międzynarodowej społeczności winopijców, eksport poza Hiszpanię nie daje gwarancji zysków, choć turyści chętnie sięgają po tanie, lokalne wina. Wina jednoszczepowe z merseguery zdarzają się, choć zwykle jest ona komponentem blendów. Niemniej jednak istnieją, co więcej, można je kupić w Polsce, a ich importerem jest warszawskie Whisky and Wine Place.


Marcin Likowski/Whisky and Wine Place.
Vegamar Selecciòn Merseguera 2015 to wino nieco odbiegające od stereotypu - wcale nie brakuje mu kwasowości i nie męczy mdłym aromatem, wręcz przeciwnie - kwas jest dobrze zaznaczony, a aromaty dość przyjemne i świeże. Najprawdopodobniej dlatego, że grona zbierane są w nocy i błyskawicznie dostarczane taśmociągami do winiarni, aby skrócić czas od zbioru do wyciskania soku. Zapobiega to nadmiernej oksydacji i pozwala zachować doskonałą jakość owocu.


Jeśli chodzi o warunki picia wina, to oczywiście najlepiej podawać je mocno schłodzone i nie dopuścić do zbytniego ogrzania, a wtedy odwdzięczy się ożywczą świeżością.


Producent poleca to wino do ryb podanych z ryżem, owoców morza i grillowanych warzyw, portal Wine Searcher dodatkowo do grillowanych sardynek, czy krewetek z czosnkiem. Ja zaś spróbowałem je z francuskim serem z pasteryzowanego mleka krowiego i owczego, i było to połączenie bardzo dobre.


wtorek, 25 października 2016

Inama.

Trudne słowo na dziś: prokrastynacja. Poznałem je mając lat tyle, ile mam, a przy okazji uświadomiłem sobie, że towarzyszyło mi przez całe życie. I wszystko wskazuje, że niewiele się w tej kwestii zmieni. Taka już moja natura.

Dlaczego o tym mówię? Ponieważ wspominam dziś wina Inama, które miałem okazję i przyjemność próbować w Wino&Friends... niemal 3 miesiące temu. To dobre wina, a nawet bardzo dobre, warto mówić o nich często i bez zwłoki, przykro mi, że mi się nie udało. Wizytówką tej winnicy są wina Soave Classico, ale z całą pewnością ciekawostką w ofercie jest kupaż odmian carmenere (70%) i merlot (30%). Dla mnie o tyle ciekawy, że carmenere w ogóle nie kojarzyłem z Włochami, a okazuje się, że mieszanie tej odmiany z merlotem czy cabernet sauvignon jest popularną praktyką w rejonie Colli Berici. Podczas degustacji tego wina od razu przyszedł mi do głowy pomysł parowania go z grillowanym mięsem, a to za sprawą solidnych tanin i wyraźnie zaznaczonej kwasowości. Być może właśnie dlatego tak długo nie pisałem o winach Inama. Zwyczajnie czekałem na odpowiedni moment, by móc połączyć stek z antrykotu z Carmenere Più.

Jedyne czerwone wino podczas degustacji, ale nie miałem wątpliwości.
Musiałem je kupić. 

Tak jak lubię. Stek z antrykotu i grillowane warzywa.

I trzeba Wam wiedzieć, że było to połączenie udane. Do steka wypiłem raptem kieliszek wina, reszta czekała na dokończenie jeszcze dwa dni i ten czas dobrze winu zrobił. Kwas złagodniał, taniny z nieco szorstkich zmieniły się w bardziej aksamitne i naprawdę przyjemnie było kontemplować je solo. Zdecydowanie polecam!

Dzięki takim winom każde przedpołudnie może być cudowne.
Popołudnie i wieczór też.

Pozostałe wina również były świetne. Vin Soave i Vigneti di Foscarino, to udane Soave Classico, przy czym to drugie fermentowało w beczce (używanej). Jeśli ktoś nie toleruje, czy może zwyczajnie nie przepada za beczkowanymi winami białymi, z pewnością doceni podstawowe Vin Soave, charakteryzujące się świeżością w nosie i owocowością w ustach.

Vulcaia Sauvignon i Chardonnay były dla mnie o tyle ciekawe, że na 100% pomyliłbym je w degustacji w ciemno. Sauvignon kojarzyło mi się jednoznacznie z chardonnay, chardonnay z sauvignon blanc, więc po raz kolejny przekonałem się, że wiedza teoretyczna wiedzą, a praktyka potrafi takiego amatora, jak ja, skutecznie wywieść w pole. Na pocieszenie pozostaje niewątpliwy fakt, że wina były po prostu smaczne, by nie powiedzieć pyszne.

Z białych win Vin Soave smakowało mi najbardziej.

Piotr Chełchowski, właściciel Kropel Wina, importer win Inama;
najwyraźniej przez nie uświęcony :)

Świetna włoska biel. W tym wypadku Vin Soave.

Ceny win może nie należą do najniższych, ale z pewnością nie są to produkty pospolite, zdecydowanie interesujące i warte wysupłania pieniędzy, choćby na specjalne okazje. Czy za te pieniądze można kupić wyjątkowe emocje? Być może, ale wszystko zależy od Was i Waszego podniebienia, i to Wy musicie odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Wina degustowałem dzięki uprzejmości importera - Piotra Chełchowskiego oraz właściciela Wine&Friends - Adama Wojdy. Vin Soave i Carmenere Più kupiłem w Whisky and Wine Place.

sobota, 15 października 2016

Icardi Rousori Dolcetto d'Alba 2013


Piję ze smakiem, czytam z zainteresowaniem. Wina Icardi znam, lubię i wcale nierzadko do nich wracam - zawsze z przyjemnością, nigdy z rozczarowaniem. Powinienem napisać o tym winie wcześniej, w ramach Winnych Wtorków, ale czasu mało, zaległości dużo, dziś wolę poczytać z sensem, niż pisać bez.

środa, 12 października 2016

Na słodko?

W piciu wina nie wszystko jest jasne i oczywiste. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, zastanówcie się dwa razy, czy warto darzyć go zaufaniem. Trzymajcie się raczej tych, którzy w winie szukają (dopiero, wciąż lub nadal) prawdy, niż tych, którzy czują się już mądrzy i oświeceni. To zresztą odnosi się do wszystkich dziedzin życia, wino nie jest szczególnym przypadkiem.

Ja wiem niewiele, trzymajcie się mnie, może się wspólnie czegoś nauczymy, może nie, ale czuję podskórnie, że droga do celu może być ciekawsza niż sam cel. Zupełnie, jak w tej piosence o króliczku.

Dziś proponuję Wam spacer w nieznane (i trudne) dla mnie rewiry - miejsca, które budzą we mnie lęk i o których myślę, że są zupełnie dla mnie nieatrakcyjne. Chodzi mi o wina słodkie. Wiem, że jeśli mam je oswoić, muszę przestać się ich bać, a żeby tego dokonać… muszę je po prostu pić. Nawet jeśli mam to robić wbrew sobie. Albo doprowadzi mnie to do przekonania, że rzeczywiście są nic nie warte, albo dojdę do wniosku, że pozwalając sobie na strach przed nimi zmarnowałem kawałek swojego życia. Idziecie ze mną?

Druga rzecz, której jeszcze nie rozumiem to parowanie wina z jedzeniem, choć na tym polu eksperymentuję ochoczo i z niemałym zaangażowaniem. Dziś zatem sprawdzę czy słodkie wina pasują do sera z niebieską pleśnią. Do eksperymentu wybrałem popularny, powszechnie dostępny ser Błękitny Lazur, natomiast wina pochodzą z różnych źródeł: Chateau Derszla Tokaji Aszu 5p znajduje się obecnie w sprzedaży w Lidlu (ja swoją butelkę otrzymałem od importera), Umathum Auslese 2009 kupiłem w Enotece Polskiej, jeszcze w starej siedzibie - nie wiem, czy jeszcze jest w sprzedaży, natomiast Passion du Baron Sauternes 2013 był jakiś czas temu dostępny w Biedronce (tę butelkę również otrzymałem od importera).


Zacznę od ostatniego winia.

Passion du Baron Sauternes 2013 (Biedronka) - na początku w nosie zapach płyty pilśniowej, ale tylko przez moment. Po chwili w kieliszku robi się dość przyjemnie - kandyzowane i suszone owoce. W ustach jest tak sobie, tzn. nie jest źle, ale wino nie zapewnia mocnych przeżyć. I słodycz, i kwasowość jest tu w jakichś bladych tonach, miałem też poczucie wodnistości.

Tokaji Aszu 5p 2009 z Chateau Dereszla jest bardziej gęste, oleiste, a w nosie zdecydowanie bardziej wyraziste, choć nie umiem nazwać występujących w nich aromatów, wydały mi się raczej kwiatowe z nutką miodu. Tu słodycz jest bardzo wyraźna, ale kwasowość przywołuje ją do porządku i wino zachowuje niezłą równowagę.

Umathum Auslese 2009 ma zdecydowanie najładniejszy i najciekawszy nos. Wydaje się najsłodsze ze wszystkich. I ta słodycz długo utrzymuje się na podniebieniu, nieco jednak zamula, kwas średnio daje sobie z nią radę. Ale...

… z Błękitnym Lazurem tworzy chyba najlepszą kompozycję w ustach. Wino wydaje się mniej słodkie i męczące, za to ser jakby zyskał nieco na szlachetności, choć to przecież nie jest wybitny przedstawiciel sera z niebieską pleśnią.

Suaternes z Lazurem zmienia się w... lakier, wiec jesli dodamy do tego pierwsze wrażenie obcowania z pilśnią, to może jest to kompozycja dla miłośników warsztatów stolarskich. Ten układ zupełnie mi nie smakował.

Tokaji od Dereszli z Lazurem w lakier się nie zmienia, pozostaje z nim w niezłej równowadze, choć i tu nie ma żadnych wielkich uniesień.

Przyznać muszę, że żadne z próbowanych przeze mnie win nie tworzy jakiejś wybitnej i czarującej propozycji, ale fakt, że każde wino w połączeniu z jedzeniem zapewnia odmienne wrażenia smakowe,  zachęca mnie do dalszych eksperymentów tego typu. Zaopatrzyłem się nawet w bardziej zdecydowany w smaku ser, jakim jest gorgonzola i mam zamiar bawić się dalej 😃

W jakie Wy macie doświadczenia z parowaniem słodkich win i serów z niebieską pleśnią?

ps1. Kiedy pisałem ten tekst na facebookowej stronie Marka Kondrata przypomniano ciekawy artykuł Jana Czyża traktujący o łączeniu win z serami. Warto się zapoznać.

ps2. Jeśli kogoś bardzo interesuje temat parowania win z jedzeniem to polecam lekturę książki Evana Goldsteina "Wino i jedzenie", wydanej przez wydawnictwo MW, tłumaczenie Ewy Rybak.


poniedziałek, 19 września 2016

Ameryka na czerwono.

Ptaszki ćwierkają, że wkrótce w sklepach Biedronki pojawi się jesienna oferta win portugalskich, a ja - leniwy i niewdzięczny bloger - nie "rozprawiłem" się jeszcze z czerwonymi winami z obu Ameryk. 


W podesłanej do recenzji paczce win znalazły się dwa wina chilijskie i jedno kalifornijskie, od którego zacznę swój subiektywny przegląd.


Havenscourt, Zinfandel 2012, California, USA (29,99 zł) - wino z odmiany dobrze znanej w Polsce (i lubianej), choć pewnie nie wszyscy amatorzy wina dokonujący zakupów w dużych i popularnych sieciach handlowych kojarzą, że jest ono tożsame ze znanym z Włoch primitivo. To bardzo często wina bogate, choć nie o bogactwo aromatów i smakowych niuansów mi chodzi, a raczej o nadmiar alkoholu, beczki, koncentracji i słodkiego owocu. Piłem kilka dobrych primitivo, ale znacznie więcej było tych słabszych, podobnie było z zinfandelami, łącznie z zachowaniem proporcji, choć jeśli o proporcje chodzi, to zazwyczaj jakość była wprost proporcjonalna do ceny. Jak na biedronkowe ceny, to ten zinfandel wcale nie jest tani, w tej sieci to raczej górny pułap, ale styl tego wina nie ociera się o wyżyny jakości. Króluje dębowa deska, gorzka tanina i alkoholowy posmak. Chwila w kieliszku nieco pomaga, ale szału nie ma i raczej nie będzie. Posmak dębowego drewna i gorzkiej pestki, to nie niuans, a trzon tego wina, owoc w postaci suszonej śliwki go nie ratuje. Nie czuję się zachęcony i nikogo na tę butelkę nie namawiam.


Crucero Collection, Syrah 2015, Colchagua Valley, Chile (19,99 zł) - wino o zapachu pikantnych przypraw i wędzonki. Ja tam nawet takie aromaty lubię. W ustach znów nie jest za dobrze, wino sprawia wrażenie niedojrzałego, zielonego, a gorzka końcówka nie robi dobrego wrażenia. Wyobrażam sobie, że ze kawałkiem pieczonego mięsa mogłoby stanowić niezłą kombinację, ale solo jest raczej takie sobie, choć i tak wolę je, niż wyżej wspomnianego zinfandela. Dobrze, że chociaż jest tańsze.


Parajes, Gran Reserva, Cabernet Sauvignon 2014, Maipo Valley, Chile (29,99 zł) - Nos czysty, owocowy i dość jednoznacznie kojarzący się z cabernet sauvignon, co samo w sobie zasługuje na pochwałę. W ustach trochę likierowe, trochę czekoladowe, nieco przydymione. Całkiem przyjemnie komponowało się serami grana padano, nieco gorzej z gruyere, ale to dobry kierunek kulinarnych poszukiwań, sądzę, że ze stekiem też by sobie poradziło. Nie jest to rewelacja, nie jest hit, ale można spokojnie wypić, choć jednak sugerowałbym jakąś przekąskę do niego.

Wina otrzymałem do degustacji od Jeronimo Martins Polska, właściciela sklepów Biedronka. Dziękuję!

sobota, 10 września 2016

Juhász Egri Bikavér 2011.


Do degustacji tego wina przygotowałem się dość solidnie, a przy okazji wykazałem się sporą cierpliwością, co w moim przypadku niemal zawsze oznacza profity. Przede wszystkim postanowiłem dać mu pooddychać po otwarciu butelki, bo słyszałem wcześniej, że to nie tylko winu nie zaszkodzi, ale ewidentnie pomoże. Ciekawość jest jednak ciekawością, więc odrobina tego wina od razu wylądowała w kieliszku, ale doznania były raczej słabe. Następnie posłużyłem się aeratorem, by na szybko wino napowietrzyć, ale efekt był naprawdę tylko minimalnie lepszy. Wino było ściśnięte jak tyłek przed badaniem proktologa. Ale że nic na siłę - to jedna z moich życiowych dewiz - odstawiłem wino w tajne miejsce i tam pozwoliłem mu czerpać tlen z powietrza. Ja zaś zabrałem się za przygotowanie gulaszu z dzika. Pomyślałem sobie, że to dobra opcja, bo kolega od wina powiedział mi kiedyś, z niebudzącym wątpliwości przekonaniem, że jak gulasz to kekfrankos, a kekfrankos jest często szczepem dominującym w kupażu o nazwie Egri Bikavér, w którym podobno może występować aż jedenaście odmian wina. Gulasz wyszedł mi zaskakująco dobrze, więc przyznałem sobie tytuł domowego Top Chef’a. Sprzeciwu nie było, może dlatego, że akurat w domu byłem sam. Okoliczności, w których przyszło mi funkcjonować później nie pozwoliły mi na jednoczesne spróbowanie wina i gulaszu, ale kiedy do wina wróciłem po trzech (chyba) dobach od otwarcia, nie mogłem uwierzyć, że to jest to samo wino. No bo miało fajny owoc oraz wygładzone, choć wyraźne taniny, trochę wiejskiej surowości, a także żelaznego posmaku krwi, przyprawionej pikantnym pieprzem. Tego mi było trzeba.

Nie udało mi się do końca pożenić bikavera z glaszem z dzika, ale i tak byłem szczęśliwy. A o to chyba powinno chodzić w życiu. Czyż nie?

środa, 24 sierpnia 2016

Hiszpański Lidl.

Ptaszki ćwierkają, że w Lidlu pojawiły się nowe wina z Węgier, a u mnie na blogu jeszcze ani słowa o poprzedniej ofercie, czyli winach z Hiszpanii, Portugalii i Francji. Tegoroczne wakacje spędzam intensywnie, albo w pracy, gdzie roboty niemało, albo na urlopie, gdzie aktywny odpoczynek ociąga mnie od wina, w każdym razie kładzie się to cieniem na regularność wpisów na moim blogu. Ale wakacje się kończą, być może łatwiej będzie zadbać o systematyczność pisania. Czas pokaże.

Przesyłka z Lidla trafiła w me ręce tuż po moim urlopie, na początku sierpnia i znalazły się w niej dwa wina.


Pierwszym winem, które miałem okazję wypić było Viento de Invierno, zrobione z odmiany mencía, pochodzące z apelacji Bierzo. Zanim je otworzyłem przeczytałem odmienne opinie na jego temat. Większość pozytywnych i z nimi się zgadzam. Soczyste, owocowe, z dymnymi nutami, ale i niezłą kwasowością, która sprawia, że podniebienie domaga się jakiegoś solidnego mięsa. Piłem je do argentyńskiego steka z grillowanymi warzywami i była to bardzo dobra kombinacja. 


Drugie wino - Sentidiño z apelacji Rías Baixas warto kupić dla samej etykiety. Jest po prostu ładna i kusi, by chwycić je z półki. Albariño zazwyczaj jest raczej kwasowe, ze sporą dozą kamiennej surowości, a to było dość łagodne, z wyraźnie zaznaczonym owocem w ustach i nutami kwiatowymi w nosie. Bardzo smaczne i świetne do picia solo, choć ja na jego bazie zrobiłem sobie risotto z owocami morza i była to kombinacja bardzo smaczna. Nim się obejrzałem nie było ani jednego, ani drugiego. 


Wina do degustacji otrzymałem od Lidl Polska. Dziękuję!

poniedziałek, 11 lipca 2016

Sudomir Rubin.

Sudomir Rubin XIII to wino, które trafiło do mnie z Faktorii Win w przesyłce, o której pisałem Wam już wcześniej. Powstało ono w Winnicy Płochockich specjalnie na potrzeby Faktorii w liczbie 4000 butelek. Niewiele, można powiedzieć produkcja butikowa, choć miałem okazję i szczęście pić wina z jeszcze rzadszych kolekcji, choćby jedną z 820 butelek chardonnay/auxerrois z Winnicy Jaworek.

W katalogu win Standard Plus Wiosna/Lato 2016 wino znajduje się w kategorii „Na prezent”, pewnie za sprawą ceny, która jest niemała - 59 zł, choć też niespecjalnie odbiega od średnich cen win polskich, które w ogóle nie należą do najtańszych. Pytanie czy warto zapłacić za nie tyle pieniędzy, czy może w tej cenie poszukać wina z kraju typowo winiarskiego. Nie zadałbym sobie tego pytania, gdyby nie wydarzenie, które miało miejsce podczas domowej degustacji win. Wydarzenie to może nawet zbyt mocne słowo, chodzi po prostu o sytuację, z którą spotkał się każdy, kto pija wina częściej niż dwa razy w roku.

Otóż otworzyłem sobie wino, które kupiłem po degustacji prowadzonej przez Sławomira Chrzczonowicza (Winkolekcja), a zatytułowanej „Wina, których nikt nie kupuje”. Chodzi o Domaine de Torraccia Rouge - wino biologiczne z uwielbianej przez Sławka Korsyki. Podczas degustacji wino bardzo przypadło mi do gustu. Kupaż, którym pierwsze skrzypce grała odmiana niellucciu (blisko spokrewniona z sangiovese) przy istotnym wsparciu odmiany grenache, wydał mi się konkretny, smaczny, pobudzający apetyt, od razu pomyślałem o wołowym steku w jego towarzystwie. Taki też był plan na wieczór - w steki byłem zaopatrzony, potrzebowałem wina.


Niestety, Torraccia wydała mi się lekko korkowa, spróbowałem, ale przyjemności w piciu tej konkretnej butelki nie miałem. Postanowiłem ją odstawić, a w zamian otworzyć coś innego. I tak w moją dłoń wpadła butelka od Płochockich, wino za chwilę trafiło do kieliszka i… znów niespodzianka. Wino na szczęście korkowe nie było, wyglądało dobrze, smakowało nieźle, ale przeszkadzało mi takie delikatne musowanie wina na języku, miałem wrażenie, że jeszcze „pracuje”. To wino także odstawiłem - stek i ja nie mieliśmy szczęścia tego wieczoru.


Po kilkunastu godzinach wróciłem do obu win. Korkowa wada Domaine de Torraccia Rouge była mniej odczuwalna, postanowiłem dać winu szansę, nawet żona zainteresowała się zawartością kieliszka, choć i ona pokręciła nosem. Nie tyle przeszkadzał jej korek, co inne aromaty, które być może miały związek z certyfikatem „Bio”. W każdym razie udało nam się wypić to wino, a po nim przyszedł czas na Sudomira. Po musowaniu nie było ani śladu, wino uspokoiło się, w kieliszku prezentowało się naprawdę nieźle, było ciemne, intensywne z fioletowymi refleksami, ale nie kolory smakowaliśmy, tylko płyn. A tutaj maliny, jagody, jeżyny - innymi słowy - owoce leśne, w sporej ilości. Kwasowość i taniny na poziomie dającym sporą satysfakcję z picia. Zapytałem żonę o zdanie, a ona nie wdając się w szczegóły odpowiedziała szybko, że wino jest na pewno lepsze niż poprzednie.

Miałem podobne zdanie, ale też odpowiedź na pytanie czy wino warte było tych niemal 60 zł. W moim przekonaniu tak, jak będziecie mieli okazję spróbować to wino, dajcie znać, jakie mieliście odczucia. Chętnie je poznam. Ja w każdym razie szukam w portfelu kasy na Domaine de Torraccia, do pięciu dych dołożę kolejne dwie i jeszcze raz sprawdzę, czy wrażenia jakie odniosłem podczas degustacji w Winkolekcji były zasługą samego wina, czy towarzystwa, w którym miałem okazję je próbować.

No bo wiecie, wino pite w towarzystwie zawsze smakuje lepiej 😃

sobota, 9 lipca 2016

Aresti, Chile.

Każdy, kto uważnie śledzi losy mojego bloga na pewno zdążył się zorientować, że kibicuję winom i winiarzom z Chile. Spróbowałem wielu win chilijskich i choć niewiele z nich zachwyciło mnie, to jednak czuję podskórnie, że w kraju tym tkwi spory potencjał. Wydaje się, że minęły już lata, kiedy obsadzano ogromne powierzchnie ziemi wszelkimi dostępnymi odmianami winorośli, niezależnie od tego, w którym rejonie Chile leżały winnice. Dziś sporą uwagę przykłada się do geograficznych i klimatycznych uwarunkowań, karczuje się odmiany, które na danym terenie nie gwarantują sukcesów jakościowych, a zamiast nich nasadza się te, które mają szansę na powodzenie, gwarantując wysoką jakość i oryginalny smak.

13 czerwca, w Warszawie, w siedzibie Winkolekcji przy ul. Olkuskiej, gościł Jon Usabiaga - główny winemaker z winnicy Aresti, który podczas kameralnego spotkania  opowiedział zebranym o jej historii, o aktualnych wydarzeniach, tegorocznych zbiorach i planach na przyszłość.


Spotkanie takie nie mogło oczywiście obejść się bez win. Część z nich już od dawna jest w ofercie Winkolekcji, niektórych jeszcze nie ma, a niektórych być może wcale nie będzie, ze względu na przyzwyczajenia klientów i ich niechęć do kupowania produktów niepasujących do utartego wzorca. Z punktu widzenia importera sprowadzanie win, których nie można sprzedać jest po prostu ekonomicznie nieuzasadnione.

Jon Usabiaga z należytą atencją odnosi się do swoich win.
Tereny pod winnice znajdują są w okolicy miasta Molina usytuowanego w Dolinie Curico, ok. 200 km na południe od stolicy Chile - Santiago.

ⓒ Aresti, Chile
W tej chwili winnice zajmują 350 hektarów powierzchni, ale potencjał jest dużo większy, ziemie znajdujące się w posiadaniu ACW (Aresti Chile Wines) to łącznie 1150 hektarów położonych w czterech siedliskach: Bellavista, La Reserva, Peñaflor i Micaela.

Doskonały przykład na to jak ten sam szczep (a nawet konkretny klon) może
dawać różnie wina w zależności od miejsca nasadzeń i panującego tam klimatu.
Cieplejsza dolina Curico sprawia, że sauvignon blanc z tamtego rejonu jest wyraźnie
inne od tego, pochodzącego z chłodniejszej doliny Leyda. To drugie bardzo przypomina
SB z Nowej Zelandii, o pomyłkę nietrudno, o komercyjny sukces zaś bardzo łatwo.
To z Curico, jest bardziej europejskie, mniej zielone (agrest, pokrzywa, liść porzeczki),
a bardziej żółte (owoce egzotyczne, cytrusy, skórka pomarańczy). Raczej nie trafi
do regularnej sprzedaży.

Gewurztraminer z Chile smakuje mi zdecydowanie bardziej, niż jego europejskie
interpretacje. Mniej tu duszących nut kwiatowych, więcej rześkości, co sprawia, że
niskokwasowy gewurz nie męczy tak bardzo, jak wina z Alzacji. Podobne wrażenie
odniosłem pijąc gewurztraminera od chilijskiego producenta Cono Sur.

Bardzo podobało mi się również syrah z doliny Maipo. Wędzone mięso, pieprzna
pikantność i niezła równowaga biorąc po uwagę sporą ilość dojrzałego owocu. Od razu zgłodniałem. To wino wręcz domaga się kawałka grillowanego mięsa. 

Kolejne dwa wina to dowód, że Jon Usabiega lubi pokombinować przy winach.
Oprócz win jednoodmianowych, spod jego ręki wychodzą też wspaniałe kupaże
o zaskakujących składach. Family Collection 2012 to udana mieszanka  cabernet sauvignon, merlot, syrah, petit syrah i petit verdot. Wino eleganckie, mało krzykliwe, stonowane i przede
wszystkim nie męczy przegrzanym owocem, co nie jest rzadkością w przypadku win
chilijskich. Trochę przeszkadza wysoki alkohol, ale mocniejsze schłodzenie powinno zdecydowanie podnieść walory smakowe.

Równie dobre wrażenia miałem pijąc 380 Codigo de Familia 2011. 380 to numer rodzinnego domu, a wino powstało w celu uczczenia 65. rocznicy założenia winnicy. W składzie tego wina znajdziemy takie odmiany jak cabernet sauvignon, cabernet franc i malbec. Wino ma raczej ziemisty charakter, mniej epatuje owocem, kwasowość na dość wysokim poziomie sprawia, że znów rośnie apetyt na jedzenie.
Sławomir Chrzczonowicz zna wina Jona doskonale, co nie przeszkadza mu
w uważnym słuchaniu wykładu o metodach ich produkcji.


Chilijskie wina potrafią wzbudzić uczucia nostalgii...

... zmuszają do skupienia ...

... ale przede wszystkim dają radość.






Wina degustowałem dzięki uprzejmości importera. Bardzo dziękuję za spotkanie. Sławomir Chrzczonowicz kolejny raz pokazał, że lubi blogerów i komunikatorów winnych, mimo że nie potrzebuje ich do prowadzenia swoich interesów :)

Za to należą mu się szczególnie podziękowania, co niniejszym czynię.




wtorek, 14 czerwca 2016

Hiszpania i Portugalia w Biedronce.

Od kilku już dni w Biedronce możecie znaleźć wina z nowej akcji promocyjnej, tym razem poświęconej Półwyspowi Iberyjskiemu - to takie miejsce, gdzie Europa całuje się z Oceanem Atlantyckim i moczy stopy w Morzu Śródziemnym*. Oferta jest dość obszerna, w wielu punktach znana, stała i niewymagająca głębszych korekt, uzupełniona kilkoma nowymi winami, by osłabić nieco argument serwowania odgrzewanych kotletów. Dla jasności przekazu dodam, że lubię odgrzewane kotlety.

Przesyłki z winami trafiły do winnych komunikatorów, także i do mnie, opisy win, raczej krótsze niż dłuższe, będziecie mogli znaleźć na profilu facebookowym bloga, dziś chciałbym wspomnieć tylko o dwóch winach.


Po pierwsze cieszę się z musującej Cavy. Wielokrotnie, choć raczej już dość dawno temu pisałem o „musiakach”, że ich nie rozumiem. Dziś może rozumiem niewiele więcej, ale wiem, że lubię, zwłaszcza te z mniejszą ilością cukru resztkowego. Bardzo się cieszę, że Biedronka wprowadza takie wino za cenę poniżej 20 zł, choć informuję, że na rynku są też tańsze propozycje - nie wiem czy lepsze - w ramach zrobienia małego porównania dokupiłem dwie butelki w innej sieci, za 15 i 17 zł. Bardzo jestem ciekaw jak wypadną w zestawieniu, to akurat porównanie powinno znaleźć się na blogu.


Drugim winem, o którym chciałem wspomnieć jest Papa Figos od producenta Casa Ferreirinha.


To wino kupiłem sobie sam, nie tyle skuszony przywieszką z punktami przyznanymi przez Wine Spectator, ale wcześniejszą lekturą tego pisma. Po pierwsze wino zostało umieszczone w kategorii SMART BUY, którą winomaniacy uwielbiają, no bo kto nie lubi pić dobrych win za rozsądną cenę - to wręcz cel naszych poszukiwań.

(c) Wine Spectator

A jeśli jesteśmy przy cenie, to właśnie ona przykuła moją uwagę. W Biedronce to wino kosztuje 29,99 zł, rynek zaś amerykański wycenił je na 17$, czyli lekko licząc dwa razy więcej. Jeśli zatem macie trzy dychy, będziecie mogli przekonać się osobiście, czy wasz gust jest podobny redaktora Bońkowskiego (serdecznie pozdrawiam!), czy macie może odmienne odczucia. Komentarze mile widziane :)

*komunikat dla Gimbazy

piątek, 10 czerwca 2016

Flavours of Portugal.

Byłem święcie przekonany, że organizowane przez Polsko-Portugalską Izbę Gospodarczą wydarzenie o nazwie „Flavours of Portugal” odbywa się po raz trzeci, może czwarty. Trochę się więc zdziwiłem, że to już VII edycja imprezy promującej portugalską kulturę, tradycje i produkty. Przez tydzień (od 30 maja do 4 czerwca) uczestnicy tego wydarzenia mieli możliwość poznania poszczególnych regionów Portugalii - każdego dnia innego - spróbowania win i przekąsek, a także wysłuchania koncertów muzycznych.


Dla blogera winnego najważniejsze jest oczywiście wino i z wieloma butelkami portugalskich win można się było w tym czasie zetknąć. 3 i 4 czerwca odbyły się degustacje stolikowe, czyli przy swoich stołach producenci czy importerzy mogli zaprezentować wina dostępne już w Polsce, oraz te, które próbują znaleźć swoją niszę na naszym rynku.


Przyznaję, że formuła takich spotkań nie bardzo pasuje do mojej natury i wolę raczej degustacje przekrojowe prowadzone przez ekspertów, niemniej jednak pojawiłem się na chwilę, by jak inżynier Mamoń z „Rejsu” Marka Piwowskiego powiedzieć „ja jestem umysł ścisły, mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.” Trafiłem do stoiska Atlantiki - importera obecnego na rynku od wielu już - by po raz kolejny wysłuchać melodii wydawanych przez ich wina gładko lądujące w kieliszkach.


Słowa do melodii dobierała Ewa Rybak i to w taki sposób, że przeszło mi nawet przez myśl, czy to aby nie ona jest największym klejnotem w koronie Atlantiki. Jeśli jednak mam skupić się na winach to na pewno warto spróbować świeżych vinho verde. Co może być lepsze na przybierające na sile upały od pokaźnej lampki dobrze schłodzonego verde?


Warto zapoznać się z biologicznym winem Luisa Pato zrobionym z odmiany baga, które w tym wydaniu mogłaby zmylić niejednego uczestnika  Zlotu Blogerów Winnych i w degustacji w ciemno wywieść na manowce, kierując ich uwagę na Burgundię.


No i na bank warto sprobować białych i czerwonych win Esporão, które skradły moje serce i oddały w niepowołane ręce. No, ale o tym może innym razem.

Dziękuję za zaproszenie Polsko-Portugalskiej Izbie Gospodarczej i agencji reklamowej Art-Media.