wtorek, 4 lutego 2014

Kubełek i butelka.

Pewnie mieliście tak już nie raz. Zarzekacie się, że koniec z fast foodami, że teraz już tylko na parze, bez żadnych E w składzie, a w ogóle to tylko warzywka. Popieram, sam też tak mam. Ale człowiek jest tylko człowiekiem. Siedząc (leżąc) leniwie przed TV, odpoczywając po trudach i znojach ciężkiego tygodnia, sięgacie ostatkiem sił po telefon i wykręcacie numer, którego nie musicie mieć w pamięci telefonu, ten akurat wyśpiewacie bez zająknięcia obudzeni w środku nocy. Dialog z panią po drugiej stronie jest dość schematyczny, a po pół godzinie zjawia się osobnik z waszym upragnionym, wymarzonym, wyśnionym i niecierpliwie wyczekiwanym kubełkiem wypełnionym kawałkami drobiu i nieskażonym nawet najdrobniejszym warzywkiem. Popijacie napojem z butelki z czerwoną etykietą i białymi napisami. Tak? I tu się właśnie różnimy, bo ja mam butelkę z czerwonym napisem na białej etykiecie, choć czcionka równie fikuśna.


To Valpolicella Classico z Monte del Frá. Z najświeższego jak dotąd rocznika 2013. Jest delikatna i lekka, czysta i odświeżająca, mocno przejrzysta, a jednak dość sprężysta i silna. I radzi sobie z tymi panierowanymi kurczakami wyśmienicie. 

Po tym hedonistycznym, choć niewyszukanym przeżyciu pozostaje opróżniona butelka, którą wkładacie do pustego kubełka, a całość znika bez śladu w śmietniku, dowody zbrodni zatarte.

Sięgacie po długopis i kartkę papieru, na której skreślacie listę warzyw i nazwę ulubionej wody, koniecznie mineralnej. Czas zadbać o zdrowie, prawda?

Za kubełek musiałem zapłacić, butelkę Valpolicelli otrzymałem od Wineonline, właściciela sklepów Winestory i importera win Monte del Frá. Dziękuję! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz