wtorek, 24 września 2013

U ambaSadorA.

Na początku przepraszam za jakość zdjęć. Są fatalne, wiem. Na miejscu spodziewałem się chłopców ze spluwami, zasieków, a już na pewno bramek wykrywających metal - postanowiłem mieć przy sobie tylko zaproszenie i telefon (niby z aparatem). Trochę się zdziwiłem, bo w rezydencji ambasadora USA jankesów niewielu, w stroju bojowym ani jednego, ogólnie sympatycznie i radośnie, gdybym widział wcześniej, wziąłbym jednak jakiś normalny aparat. Do fotografowania butelek oczywiście, bo tych w większości nie znałem, w odróżnieniu od twarzy przybyłych osobników, te rozpoznaję już szczególnie dobrze i mam sporą ich kolekcję w swojej pamięci. Taka winiarska rodzina, choć nie tylko, bo sporo ludzi z blogów kulinarnych, niektórzy z nich do swych potraw rekomendują wino. Przez żołądek do serca, przez wino do duszy, serca w gardle nie miałem, ani duszy na ramieniu, na widelcu też nie, jeśli już to na wykałaczce.
Szkoda, że państwo tego nie widzą.
Ambasador Stanów Zjednoczonych przesympatyczny i serdeczny, ale o tym wiedziałem - nie od dziś obserwuję jego wpisy na Twitterze.
Słowa ambasadora lecą w świat.
Drugiego ambasadora, tego od win kalifornijskich, znam nie z serwisu społecznościowego, ale z poczynań w "realu". Parę razy przecięły się nasze spojrzenia, raz nawet ramię w ramię degustowaliśmy przekrojowo Quinta do Vale Meao, z jego portfolio, jak się potem okazało. Mowa o Robercie Mielżyńskim, który w rezydencji Stephena Mulla równo rozlewał wina od różnych producentów, niekoniecznie sprzedawanych w jego własnych lokalach.
Może kieliszeczek chardonnay?
Tutaj mogliśmy spróbować importowanych przez niego win Starmont. Nie wszyscy zachwycali się Chardonnay, choć mi ono smakowało, mniej wątpliwości wzbudzał Cabernet Sauvignon - zebrani cmokali z uznaniem, wielu poszło po dolewkę. Ja dolewałem sobie raczej wina Francisa Coppoli - Zinfandel bardzo dobry, Shiraz wyśmienity. Lubię też wina Mondavi'ego - seria Woodbridge nie drenuje zanadto kieszeni, a wina naprawdę przyzwoite. W Polsce możemy dostać też linie Twin Oaks i Private Selection. Ironstone znam z całkiem przyzwoitego Cabernet Franc, u Ambasadora próbowałem Syrah - złego słowa nie dam powiedzieć. Sutter Home, Carlo Rosi i Barefoot świadomie pominąłem w degustacji, choć nie jestem z tych, którzy z założenia potępiają te wina. Mam zresztą do nich pewien sentyment. Bardzo, bardzo smakował mi Viognier z Gnarly Head, ale nie wiem dlaczego milczy o nim strona producenta. Dziwne… No i na pewno ciekawostką było wino Apothic Red. Ta niesamowita mieszanka szczepów Zinfandel, Syrah, Cabernet Sauvignon i Merlot na wielu obecnych robiła piorunujące wrażenie. Chętnie przygarnąłbym buteleczkę.
Znamy się? Spotkaliśmy się już kiedyś? Na pewno...

------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję Ambasadzie USA i Agnieszce Wojtowicz-Jach za zaproszenie na prezentację "Taste of America". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz