piątek, 20 lipca 2012

Lehmann w Kauflandzie.



Do tej pory myślałem, że wino z australijskiej wytwórni Peter Lehmann to produkt typowo ekskluzywny. Wina Lehmanna można kupić w sieci Winestory, nie są produktami specjalnie tanimi, ale z moich doświadczeń wynika, że ponadprzeciętnie dobrymi. Trochę się zdziwiłem, jak zobaczyłem butelki Lehmanna w elbląskim Kauflandzie, choć dodać od razu muszę, że to linia nieco inna, tańsza od tej oferowanej przez Winestory. Bez wahania sięgnąłem po butelkę niebeczkowanego chardnonnay z rocznika 2009.



Wino jasne, świeże, w smaku delikatnie cytrusowe, obecność kwasu dobrze wyczuwalna. Odpowiednio schłodzone potrafi dać sporo radości, nieco cieplejsze ujawnia dodatkowo przyjemne nuty morelowe. Szału może nie ma, ale i też nie ma się co czepiać.

Oferta Kauflandu zaskoczyła mnie zupełnie i jest sporą odmianą od tego, co zapamiętałem będąc w Elblągu kilka miesięcy temu. Dość powiedzieć, że można znaleźć tu barolo za niecałe 50 zł, barbaresco poniżej 40 zł, do tego kilka win alzackich z przedziału 19,99 - 40,00 zł, a także cru bourgeois za 35 zł. Nie wiem jak z jakością, ale w kilka win się zaopatrzyłem, więc będę w miarę możliwości przedstawiał tu wyniki testów.

środa, 18 lipca 2012

Myśli między bąbelkami.



Czas na odrobinę szaleństwa - otwieram butelkę Il Mosnel Franciacorta Extra Brut 2007 E.B.B.

Zaraz po odkorkowaniu wino wydaje się dość zamknięte, stłumione. Po kilkunastu minutach zmienia się nie do poznania. Staje się aromatyczne, nabiera smaku. Zaczyna zachwycać.

Myślałem, że wino musujące im chłodniejsze, tym lepsze, ale ta franciacorta jest tego zaprzeczeniem. Wraz ze wzrostem temperatury (ale bez przesady) wino staje się coraz bogatsze.

Wina musujące są dla mnie dość trudne w odbiorze, ale mój szanowny kolega, pan lekko po czterdziestce, twierdzi, że do takich win trzeba dorosnąć. No to mam jeszcze chwilę :) Ale przyznaję, że dorastanie przy Il Mosnel to dzieciństwo szczęśliwe.

Po głowie chodzi mi więc pewna piosenka z dziecięcej gry. Modyfikując lekko słowa można ją zanucić tak: "Drinking franciacorta makes my whole heart want to sing."

wtorek, 17 lipca 2012

Winne Wtorki #31

Poszukiwania białych win z Doliny Rodanu to, w naszych warunkach, zadanie dość ambitne. Wcześniej nie zwracałem na te wina uwagi, pewnie dlatego, że na półkach sklepowych ich po prostu nie widziałem. Nawet oferta kultowego w pewnych kręgach ursynowskiego Leclerka okazała się pod tym względem raczej skromna, ale udało mi się kupić tam białe Chateauneuf-du-Pape. Prawdę mówiąc, gdyby nie propozycja Jongleura (przy okazji serdecznie pozdrawiam!) pewnie długo jeszcze nie sięgnąłbym po białe Ch-d-P (czy ten skrót się z czymś nie kojarzy?). A tak w koszyku znalazło się… no właśnie, co?


Wino pochodzi od producenta znanego z wytwarzania trunków nienajdroższych, ale bardzo przyzwoitych – Chateau Mont-Redon, gdzie decyzje podejmują Didier Fabre i Jean Abeille. Na internetowej stronie producenta próżno szukać tej etykiety, ale być może jest to autorskie wino pana Abeille – napis „Vignoble Abeille” może na to wskazywać. Ja mogę się tylko domyślać, ale na ile znam Jongleura sprawę ma rozkminioną. Liczę na komentarz w tej sprawie :)

Jeśli zaś chodzi o samo wino to jest naprawdę dobrze. Wydając niemal 100 zł ma się spore oczekiwania i często – przynajmniej w polskich warunkach – można, mimo wszystko, doznać rozczarowania. Ja go nie doświadczyłem, a z każdym kolejnym kieliszkiem byłem coraz bardziej zadowolony z zakupu i niekoniecznie chodzi mi o pozytywne aspekty działania alkoholu. Po prostu było to dobre, smaczne wino. Sporo kwasu, ale bez przesady. Sporo alkoholu, ale dobrze ukrytego. Sporo... wszystkiego, ale niczego zanadto. 

Przy okazji chciałem sprawdzić, czy prawdą są słowa mojego winnego mentora, który twierdzi, że jeśli nie ma się pewności, jakie wino pasuje do danej potrawy, to trzeba postawić na białe Chateauneuf-du-Pape. Rzeczywiście, pasowało do jarzynowej zupy, którą musiałem wyjadać po dziecku, pasowało do żółtego sera, do litewskich wędlin, wędzonego kurczaka, pasowało nawet do gotowanego bobu.

Wino idealne?

-------------------------------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #31 na podniebieniach innych blogerów
-------------------------------------------------------------------------------------------
Wine Tasting
Czerwone czy białe?
Nie zawsze wina.
Białe nad czerwonym
Sstarwines
-------------------------------------------------------------------------------------------

Silverlake 2011



Z roku na rok wina Silverlake Sauvignon Blanc są coraz bardziej kwasowe. Kiedyś bałem się kwasowości, dziś mnie już nie przeraża, za chwilę będę jej zagorzałym pochlebcą. Dzięki niej to wino jest ostre jak żyleta - na podniebieniu bardzo świeże, do tego aromatyczne, a przy okazji lekko musujące. Nie ukrywam, że to wino należy do moich ulubionych sauvignon, a w ogóle jest jednym z pierwszych win z Nowej Zelandii, jakie piłem. Jak widać stara miłość nie rdzewieje. Bardzo polecam, choć robię to przepełniony emocjami - więc obiektywizmu w tej notce nie ma za grosz :)

piątek, 13 lipca 2012

Alzacka mgła.



Dziecko we mgle - tak można podsumować moją obecność na Festiwalu Win Alzackich, który odbył się 12.07.2012 w Pałacu Zamoyskich w Warszawie. Alzacja to dla mnie praktycznie nowość, więc - jak we mgle - poruszałem się po omacku szukając jakiegoś punktu odniesienia. Punkt ten odnalazłem jednak dość szybko, natknąłem się na moich przyjaciół z Winestory (Wineonline), dzięki którym na tym festiwalu w ogóle się znalazłem (przy okazji dziękuję serdecznie). Całe szczęście, że ich stanowisko było bardzo blisko wejścia. Dzięki temu mogłem od razu odbyć przyśpieszony, ale kompleksowy kurs Alzacji na przykładzie win pochodzących z Domaine Saint-Remy. Na pierwszy ogień poszło Cremant d'Alsace - wino musujące, które w pierwszej chwili mnie nie zachwyciło, ale to nie był ostatni mój kontakt z tym winem, o tym za chwilę. Następny w kolejce był naprawdę niezły Muscat, a po nim Pinot Gris (świetne wino!). Gewurztraminery i Rieslingi też bardzo dobre, choć Pinot Gris trochę ustawiło całą degustację i sprawiło, że postanowiłem w czasie festiwalu skoncentrować się na winach z tego szczepu.

W tym przekonaniu utwierdziła mnie próbka Rieslinga Grand Cru Preiss Zimmer (importer Vininova), która była tak silnie kwasowa (za czym nie przepadam, choć doceniam i rozumiem zalety porządnej kwasowości w winie), że postanowiłem zostawić temat alzackich rieslingów na inną okazję.

Biodynamiczny Pinot Gris od Meyera (importer Enoteka Polska) zupełnie mi nie podszedł, ale Meyer uchodzi za dziwaka i potrafi produkować wina, które znajdują amatorów, choć nawet jemu niekoniecznie smakują.

Za to Pinot Gris sprowadzany przez Winkolekcję (Cave Vinicole Kientzheim-Kayserberg) był wg mnie bardzo dobry, choć nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak wino z Saint-Remy.

Wróciłem do stanowiska Wineonline, chciałem jeszcze raz spróbować Cremant, które tym razem było zachwycające (inna butelka?), rześki smak świeżych mirabelek bardzo mi się spodobał, choć od razu dodaję, że pod koniec imprezy zgłosiłem się po trzecią próbkę tego wina, która znów różniła się od dwóch poprzednich. Nie potrafiłem podzielić zachwytu importera, który twierdził, że to najlepsze wino od tego producenta, chyba będę musiał pofatygować się do sklepu, zaopatrzyć się w butelkę lub dwie i jeszcze raz dać szansę temu musującemu winu.

Oczywiście nie piłem wszystkich win na festiwalu, ale z tych, które udało mi się spróbować najbardziej mi smakowały pochodzące z winnicy Meyer-Fonne (importer Consulting & Commerce). Pinot Gris i Gewurztraminer były świetne - aromatyczne, smaczne, zrównoważone, z chęcią wrócę do nich w przyszłości.

Na koniec wróciłem do stanowiska Enoteki Polskiej, gdzie spróbowałem kolejnych win Meyera. Riesling w odróżnieniu od Pinot Gris podobał mi się bardziej, dla mnie było to najlepsze białe wino od tego producenta. Cremant d'Alsace nie wzbudził we mnie żadnych emocji, za to Pinot Noir, jedyne czerwone wino, które piłem podczas festiwalu wydało mi się dość ciekawe - nie skreślam zatem Meyera z listy zakupów, chętnie spróbuję jeszcze raz przynajmniej niektórych win tego kontowersyjnego biodynamika.

Podsumowując degustację muszę przyznać, że Alzacja była dla mnie przyjemnym odkryciem, nie piłem wcześniej zbyt wielu win z tego regionu. Zwycięzcą wieczoru został szczep Pinot Gris - to na nim będę koncentrował swoją uwagę kontynuując eksplorację alzackich białych win, chociaż rieslingów, gewurztraminerów i musujących cremant z pewnością nie będę unikał.

wtorek, 10 lipca 2012

Uff, jak gorąco...

Jestem zmarźlakiem, nie lubię trząść się z zimna, ale ostatnie upały nie są tym, za czym chciałbym tęsknić. 22-24 stopnie to temperatura właściwa dla mnie. Będąc na Sardynii doświadczałem temperatur wyższych od tych w Warszawie, ale tam w każdej chwili mogłem schłodzić się w basenie albo potoknąć gardło odrobiną orzeźwiającego vermentino. Zresztą nadmiar procentowego chłodziwa i pyszne jedzenie sprawiły, że do domu wróciłem bogatszy o parę kilo. Zarządziliśmy z żoną kulinarną dyscyplinę, procenty odstawiliśmy z dala od nas i rozpoczęliśmy skrupulatny monitoring naszej wagi. Ja dałem sobie dwa tygodnie, żeby sprawdzić, czy jest to słuszna taktyka - no bo jak nie, to po co siedzieć o suchym pysku. Rzeczywiście, waga spadła, sylwetka nieco się poprawiła, trzeba będzie kontynuować serię wyrzeczeń (co nie jest takie straszne wbrew pozorom), ale od czasu do czasu wypada jednak zmienić liczebny stan butelek upchniętych po kątach coraz ciaśniejszego mieszkania.



Chwyciłem za Vacqueyras z jakiejś lidlowej promocji, choć miałem podejrzenie graniczące z pewnością, że czerwone wino z południowej części Rodanu wypite w upalny dzień niekoniecznie sprawi mi bezgraniczną przyjemność. Nie pomyliłem się, wino dość szybko mnie zamuliło, ukojenia nie przyniosło, głową zakręciło i zwiotczyło ciało. Podobno wina z tego regionu bez problemu potrafią osiągać 15% alkoholu i miałem wrażenie, że to wino zalicza się do mocarnych, choć na etykiecie zapisano jedynie 13% alkoholu, który zresztą był dobrze w całość wtopiony. Co więcej? Owoc był, taniny były (i to dość solidne), miałem wrażenie, że to jest naprawdę niezłe wino, a nie wyrób winopodobny. Tyle, że to ogólne wrażenie popsuł ten cholerny upał. Trzeba było otworzyć coś białego, super-zimnego, najlepiej z bąbelkami... 

wtorek, 3 lipca 2012

Winne Wtorki #30

Upał jest nieznośny. Zimne piwo albo, jeszcze lepiej, whisky schłodzona kilkoma kostkami lodu mogłyby ukoić umęczone dusznym gorącem ciało. Słodkie wino, a jest ono tematem Winnych Wtorków #30 jakoś nie pasuje mi do roli skutecznego chłodziwa. Nie śpieszyłem się z otwieraniem butelki, odkładałem w czasie niemiły (w tych warunkach) obowiązek, byłem gotów zapomnieć o winnym projekcie. Ale przyszła burza i wszystko w jednej chwili się odmieniło. Oczywiście nie do tego stopnia, żeby owijać szyję szalikiem (reprezentacji?) i rozgrzewać się procentami, ale lekki wiaterek przywrócił ochotę na wino. Dziękuję Matce Naturze i sięgam po korkociąg, choć trochę już późno. Ale jak się postaram Winny Wtorek wypadnie jeszcze we wtorek.



Chwyciłem za tokaj Magita z winnicy należącej do rodziny Beres. Nazwa Magita wzięła się od imienia pięknej i dzielnej dziewczyny, żyjącej w czasach tureckiej okupacji. Kim była owa Magita? Wzmiankę o niej znajdziemy na stronie hotelu o tej samej nazwie.

"[...] o bohaterskiej śmierci Magity narodziła się legenda. Według wieści w czasach panowania Turków dom Magity, córki pana ziemskiego z Erdőbénye, był dobrze znanym miejscem schronienia. Dziewczyna ryzykując własne życie chowała Węgrów przed wrogiem. Swoimi czynami spowodowała gniew panów tureckich, i dlatego zaczęli ją ścigać. Podczas ucieczki utopiła się w jeziorze, znajdującym się na granicy wsi, gdzie utopili się także i ścigający ją panowie tureccy i w ten sposób Erdőbénye zostało ocalone od obcego panowania. Pamięci jej bohaterskiej śmierci strzeże do dnia dzisiejszego jezioro Magita, które znajduje się na granicy Erdőbénye."

Czy wino, które piję jest równie piękne i dzielne, by godnie nosić imię bohaterskiej dziewczyny? Mi tam nawet smakuje, choć wielkim miłośnikiem win słodkich nie jestem. Legenda Tokaju mnie jakoś tam kręci, ale wciąż nie mam odwagi sięgnąć po wina z wyższej półki. Jak na razie jedynym odnośnikiem jest dla mnie tokaj lidlowski, który smakował mi nawet bardziej, niż ten, choć jego cena jest przecież trzy razy niższa. Prawdę mówiąc nie wiem, ile trzeba poświęcić czasu, ile trudu włożyć w winnicę, by otrzymać solidny tokaj. Winnica rodziny Beres obchodzi dziesiąte urodziny. Dopiero, czy już? Czy wino, z którego są dumni jest już tym legendarnym trunkiem, czy dopiero do niego aspiruje? Ja, niestety, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Pal licho, szarpnę się i kupię gdzieś butelkę uznanego tokaja. Będę miał przynajmniej jakiś odnośnik. Będę wiedział, co jest blaskiem, co jest cieniem. Dziś jeszcze nie wiem nic...

------------------------------------------------------------------------------------------
Winne wtorki #30 na podniebieniach innych blogerów
------------------------------------------------------------------------------------------
Nie zawsze wina
------------------------------------------------------------------------------------------