wtorek, 19 lipca 2011

Winne Wtorki #8



Co się odwlecze to nie uciecze, jak to mówią. Jeszcze w starej formule winnych wtorków, kiedy to wytypowana osoba wybierała konkretne wino dla pozostałych uczestników projektu jedną z moich propozycji było wino z francuskiej apelacji Beaujolais Villages sygnowane nazwiskiem Andre Vonnier. W końcu piliśmy inne wina (Winne wtorki #4), ale dzięki temu, że obecna edycja poświęcona jest winom ze szczepu gamay mogłem powrócić do swojej buteleczki, zwłaszcza że konkretnie o niej mówił Sstar podrzucając temat Winnych Wtorków #8. Dzięki Sstar!

Zacznę od etykiety, bo jest wyjątkowo śliczna. Czarno-biała, prosta, bardzo elegancka i stylowa. Muszę się przyznać, że podobnie jak Jurek Kruk przygotowując się do winnego pojedynku z Wojtkiem Bońkowskim, tak i ja wybierałem to wino kierując się wyłącznie wyglądem etykiety.

Czy było warto? Na pewno nie było nie warto :) Wina w cenie do 20 zł to domena popularnych dyskontów takich jak Lidl i Biedronka. Wiemy, że to nie lafity ani rotschildy, ale też zdarzają się okazje, dość powiedzieć, że oferta win portugalskich w owadziej sieci wywołała spore poruszenie nawet wśród wierchuszki polskiej sceny winnej.

Zapach tego wina nie porywa, bo porywać nie ma co. W zasadzie jedynym wyczuwalnym aromatem jest zapach alkoholu (choć 12,5% to nie rekord), w tle może jakiś przetworzony owoc, takie niezbyt aromatyczne powidła truskawkowe. Nie chciałem ryzykować zaciągniecia wina nosem - aparat węchowy wszak jest więcej wart, niż doznania jakich dostarczyć może to wino. W ustach też bez rewelacji, więcej kwasu niż owocu. Przegryzanie wędzonym boczkiem wyzwala jedynie metaliczny posmak, ale żelazo wolę w innej postaci :) Ser cheddar łagodził kwasowość i dokładał do smaku trochę wiśni. W tym ostatnim układzie wino dawało radę.

Podsumowując degustację trudno jest polecać to wino, jako coś dobrego i niedrogiego. Jedyne co pozostanie w pamięci po winnym wtorku #8 to świetna etykieta i pyszny cheddar. Reszta rozpłynie się w niebycie.

-----------------------------------
"Winne wtorki #7" na podniebieniach innych blogerów:
-----------------------------------


piątek, 15 lipca 2011

Langwedockie rozczarowanie



Może gdybym był we Francji... Może gdybym był na południu Francji i do tego w miłym towarzystwie mojej żony... Może gdybym wygrzewał się w słońcu zalewającym swym blaskiem wąskie uliczki Nissan-lez-Enserune. Może wtedy byłoby inaczej...

Pewnie nie myślałbym o winie, tylko bym się nim cieszył odliczając czas kolejnymi kielichami trunku ubywającego w rytmie piasku leniwie przesypującego się z jednej bańki klepsydry w drugą.

Cieszyłbym się malbekiem produkowanym gdzieś na obrzeżach miasteczka.

Ale nie byłem na południu Francji, lecz na południowym krańcu Warszawy. Wąskich uliczek nie zalewało popołudniowe słońce - warszawskie ulice spływały strugami deszczu. Próba pocieszenia się uwielbianym przeze mnie malbekiem pogrążyła mą duszę w jeszcze większym smutku.

To nie było wino jakie znam i jakie kocham, to wino głęboką rysą zraniło moją do malbeka miłość.

Teraz moje serce płacze gorącymi, gorzkimi, pełnymi alkoholu łzami. Z utęsknieniem spoglądam w stronę Argentyny... 

wtorek, 5 lipca 2011

Winne Wtorki #7

W siódmej edycji Winnych Wtorków (szczęśliwa siódemka?) na tapetę bierzemy wina ze szczepu gruner veltliner. Gdy któryś z winnych wtorkowiczów przyznał się, że ma kłopoty z kupnem grunera, trochę się zdziwiłem, bo miałem wrażenie, że tych win jest pod dostatkiem. Drugi raz zdziwiłem się, gdy wybrałem się na spacer po okolicznych sklepach, by poprzebierać w butelkach, a tu kicha... win nie ma. Najgorsze jest to, że zostawiłem sprawę zakupu veltlinera na ostatnią chwilę i nagle okazało się, że jestem w przysłowiowej dupie. W ursynowskim Leclercu brak takich win, w Almie na Gocławiu też. Dopiero dziś, czyli w winny wtorek kupiłem butelkę austriackiego gruner veltlinera. Z jednej strony byłem zadowolony, bo wino kupione, z drugiej strony niezadowolenie, bo wino to już kiedyś piłem - fakt, że starszy rocznik - i chciałem spróbować czegoś innego. Nauczka na przyszłość - nie ociągać się z kupowaniem, bo potem tylko kłopot i stres.


Moim wyborem-niewyborem jest wino od Johanna Mullnera z roku 2009. Czytelników oczekujących w tym momencie na gotową recenzję muszę przeprosić, bo wina jeszcze nie piłem, ale mam zamiar to zrobić. Jeśli mi się uda to szklany korek opuści butelkę jeszcze przed północą.

Na razie kilka słów o poprzednim roczniku (2008), który pamiętam jak przez mgłę, ale zdaje się, że wino piliśmy razem z żoną (moją) i wniosek był taki, że Mullner był całkiem smaczny i bardzo pijalny, ale nie zachwycał i był ciut za słodki, jak na nasze pojmowanie win wytrawnych. Jaki będzie rocznik 2009? Zapraszam do post scriptum, które ukaże się po północy :)

-----------------------------------
Johann Mullner
Gruner Veltliner 2009
Alkohol 12,5%
Miejsce zakupu: Winestory, KEN, Warszawa
Cena: 45 zł
-----------------------------------

"Winne wtorki #7" na podniebieniach innych blogerów:

Białe nad czerwonym
Nie zawsze wina - Jongleur
Środkowa półka
Nasze wina
Winniczek
Kontretykieta
Sstarwines #1
Sstarwines #2
Viniculture
Wine world
Winne Przygody
Czerwone czy białe?
-----------------------------------

ps. Jak obiecałem tak zrobiłem, jeszcze przed północą otworzyłem butelkę z 2009 roku. Aromat prawie zupełnie niezauważalny, ale na myśl przywodzi babcine piwo domowe zwane podpiwkiem. To pewnie kwestia drożdży. W smaku cytrusowe z charakterystyczną dla tych owoców goryczką, jest zaznaczona kwasowość, alkohol dobrze schowany, niewyczuwalny. Wyczuwalna jest za to grzaneczka - a więc jednak drożdże rządzą? Przyjemność picia tego wina niemal żadna. Może jest mniej nudne, niż picie wody mineralnej, ale tylko odrobinę.

Takie są moje wrażenia z degustacji dopiero co otwartego wina. zaczekam jeszcze chwilę, może jak postoi w ciepełku, to nieco zyska...

W oczekiwaniu na nieznane napiszę może coś o dwóch tanich winach, jakie piłem na wyjeździe, może jeszcze nie wakacyjnym, ale takim - powiedzmy - prologu. Dlaczego znów o tanich? Ano dlatego, że przy dziurawych trasach pomiędzy miastami (a miasteczkami, to już na pewno) naszej ukochanej ojczyzny ulokowały się Lidle i Biedronki w ilościach zwiastujących plagę. Trudno w nich kupić wina wykwintne, ale przy odrobinie szczęścia można dostać wina niezłe za bardzo przyzwoite pieniądze (do 20 zł). W Lidlu kupiłem Vermentino di Sardegna (to w ramach tygodnia włoskiego), a w Biedronce Pe Branco (to w ramach miesiąca win portugalskich). Za oba zapłaciłem mniej niż za dzisiejszego veltlinera, a nawet jakbym dorzucił trzecie, to i tak byłoby taniej. Vermentino kojarzyło mi się z czymś, o czym miałem wyobrażenie, że zasługuje na nazwę "mineralność". Prawdę mówiąc określenie to trochę źle mi się kojarzy, na co niewątpliwie wpływ miał felieton Marka Bieńczyka "Mineralność w salonie", ale - cóż począć - mimo swej enigmatyczności doskonale pasuje do tego wina. Ja w ten sposób nazwałbym wina rześkie, świeże, ale takie, w których owoc odgrywa drugie lub trzecie skrzypce i choć jest wyczuwalny, to zapachy przypominają raczej nuty kwiatowe. Portugalskie Pe Branco było jego zaprzeczeniem. Łatwe w picu, intensywnie pachnące, pełne, bogate. Zupełnie inne charaktery, a i jedno dobre, i drugie smaczne.

po chwli...

Wracam do naszego gruner veltlinera. Niestety, grzanka pozostała grzanką, owoc nadal cierpki i jedyne, co pozostaje na dłużej, to lekko gorzkawy posmak.

Samo wino nie zdobyło mojej sympatii, ale oszczędna w formie, lecz bardzo stylowa etykieta zdecydowanie mnie urzekła. Jednak dla etykiety i wspaniałego szklanego "korka" nie wydam kolejnych pięciu dych. Poszukam raczej czegoś nowego...