wtorek, 28 grudnia 2010

Ach... ta barbera...

Raz w miesiącu (przynajmniej) spotykam się z moim przyjacielem, żeby obgadać nasze wspólne interesy. Nie są wielkie, więc ten temat nie zabiera nam dużo czasu. Jego resztę poświęcamy na rozmowy o życiu i dupie Maryni. Spotykamy się tak już od kilkunastu miesięcy, ale dziś chyba po raz pierwszy rozmowę umiliła nam lampka wina. Zamówiłem sobie krwistego wołowego steka, do niego chciałem dobrać malbeka, ale niestety nie było go w karcie win. Z braku laku, padło na barberę (d'Alba) a barbera, jak pamiętają uważni czytelnicy mojego bloga, "nie daje mi spokoju i wciąż mnie gdzieś uwiera". Barbera jak barbera, trochę pachniała wiśnią, w ustach dobrze wyczuwalna kwasowość. Ale nabrałem ochoty na więcej.


Po powrocie do domu otworzyłem chłodziarkę, bo zdawało mi się że wśród kilku innych znajdę butelkę barbery. Jest! Wino La Ladra Barbera d'Asti (Tenute dei Vallarino) z rocznika 2005 musiało spełnić pokładane w nim nadzieje na miły wieczór. I spełniło. No jakże ono je spełniło... Intensywne aromaty wiśni połączone z korzennymi przyprawami, kwasowość świetnie zrównoważona przez słodycz, taniny obecne, ale bardzo miękkie. Nie wiem jak ma się to wino do klasyki gatunku (ten temat został poruszony w Magazynie Wino nr 3/2010), ale dla mnie to była najlepsza z dotychczas wypitych flaszek trunku stworzonego z barbery.

Wiem, gdzie można to wino kupić i wiem (niestety) ile ono kosztuje. Idę po kupon Lotto.

Luksusowe Chardonnay

Wygląda na to, że przesadziłem. To znaczy jestem tego pewien. Następny poranek świadczył o tym dobitnie. Teściowa to dostrzegła, nic nie powiedziała, ale widziałem to w jej spojrzeniu.

Wieczorem postanowiłem dokończyć butelkę kalifornijskiego chardonnay, takiego z supermarketu, ale zupełnie przyzwoitego. Na pewno było przyzwoite, wypiłem je ze smakiem dość szybko, wypukłe dno butelki w przedziwny sposób odpowiedziało na moje spojrzenie. Wieczór był wczesny, rozmowa zajmująca, tylko wina nam zabrakło. Właściwie tylko mnie, dziewczyny sączyły coś innego. Udałem się w miejsce, gdzie trzymam swoje butelczyny z winem i wyciągnąłem kolejną flaszkę chardonnay, tym razem z Chile. Żywiłem w stosunku do niej pewne nadzieje z dwóch powodów. Po pierwsze prześliczna etykieta przedstawiająca posągi z należącej do Chile Wyspy Wielkanocnej zwiastowała ciekawe wnętrze butelki. Po drugie wino to kupiłem w Tygodniu Luksusu - akcji prowadzonej w Lidlu co jakiś czas, kiedy to oferta win staje się bogatsza i droższa zarazem a dobrze wydany katalog sugerował, że mam do czynienia z winem wyjątkowej klasy. I ja temu katalogowi uwierzyłem. I nadal wierzę, nie mam innego wyjścia, bo znów ujrzałem dno butelki, lecz głowa niezdolna już była wydać komunikatu podsumowującego degustację. Ciało udało się po cichu i niezauważenie w miejsce spoczynku.

Nad głową latały helikoptery, na głowie ciążył kamienny kapelusz skradziony posągowi z Wyspy Wielkanocnej. Nie czułem się luksusowo.

ps. Po kilku dniach pojawiłem się w Lidlu, by ponownie kupić chilijskie chardonnay z tajemniczymi figurami na etykiecie. Niestety, dobra luksusowe rozeszły się błyskawicznie. Trudno będzie powtórzyć degustację, jeszcze trudniej wywołać ją z pamięci. Wciąż wierzę, że wino było świetne.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Rocznik 1975

Chateau Colombier-Monpelou z Pauillac, rocznik 1975, kupiłem mojej żonie na urodziny. Moja żona urodziła się właśnie w roku 1975, co prawda nie na lewym brzegu Żyrondy a na prawym rzeki Elbląg, ale z tego akurat faktu nie będę robił zagadnienia.

Przyznam się od razu i bez bicia, że bałem się otworzyć to wino. Bardzo chciałem je wypić, delektować się nim, ale zdawałem sobie sprawę, że nie jest to WIELKIE wino z Bordeaux i że w tym wieku wcale nie musi być dobre. Ba, może nawet okazać się kiepskie. Uspokoił mnie co prawda fakt, że wino kupiłem niedawno i w dodatku w sklepie, więc zupełnie fatalne być nie może, a że może mnie nie zachwycić to już trudno. W końcu chodziło tu tylko o symboliczne uczczenie dość okrągłej rocznicy.

Korek okazał się bardzo miękki. Tak miękki, że dolna jego część oderwała się od reszty podczas wkręcania weń korkociągu. Wpadka, ale poradziłem sobie z nią wpychając oderwaną część do środka butelki i czym prędzej przelewając wino do karafki.

Przystąpiliśmy do picia. Wino było klarowne, kolor nieco może przygaszony, może nie tak intensywny jak w młodym winie, ale bardzo ładny i czysty. Zapach niezbyt intensywny, trudny do rozszyfrowania dla nosa amatora, ale zachęcający do skosztowania płynu, co też uczyniłem. Owocowość gdzieś jakby schowana, za to taniny zdecydowanie wyczuwalne, ale bardzo wygładzone, miękkie, "nieszarpiące" podniebienia.

Po chwili wypiliśmy po kolejnej porcji wina, któremu natlenienie w karafce zdecydowanie pomogło, stało się bardziej aromatyczne, owocowość wydawała się wyraźniejsza, intensywniejsza. Z każdym kieliszkiem było lepiej i lepiej, aż.... aż wino się skończyło. Mój Boże, jak szybko... za szybko... chcę więcej.

Nie wiem, nie znam się, nie umiem ocenić, jestem amatorem. Ale jeśli wino skończyło się zbyt szybko rozpalając naszą ochotę na więcej to chyba nie było złe.

Dla nas w tej chwili, z tej okazji i tym miejscu było świetne.

środa, 15 grudnia 2010

Barbera d'Asti

O barberze na tym blogu wspominałem już chyba kiedyś i o ile dobrze pamiętam wino to miało być pretendentem do jednego z moich ulubionych gatunków. Pisałem wtedy, że muszę wypić co najmniej kilka jeszcze butelek, żeby mieć co do tego pewność i kilka butelek rzeczywiście wypiłem, choć nie wszystkie tu opisałem.

Dziś sięgnąłem do swej chłodziareczki po wino Blina Barbera d'Asti rocznik 2006. Pamiętam, że do tego wina wcale mnie sprzedawca nie zachęcał, za co należy mu się pochwała, bo dobrze o sprzedawcy to świadczy, że nie wciska klientowi tego, na czym zawiesi się (choćby na moment) jego oko. Oczywiście i tak kupiłem to wino, choć nie wypiłem od razu, przeleżało u mnie mniej więcej trzy kwartały, zanim przyszło mi do głowy, że może warto je wypić. W tym czasie sporo poczytałem o barberze, o silnej kwasowości nadającej jej świeżość, o wyraźnym owocowym aromacie, o łagodnych, niezbyt szorstkich garbnikach. Niewiele wyczytałem o zawartości alkoholu w winach z tego szczepu. Blina zawierała go 13,5%. Tzn. taka wartość widniała na etykiecie, choć zacząłem podejrzewać błąd drukarski (zwany chochlikiem) i gotów byłem obstawić ostatnie pieniądze na to, że było to raczej 15,3% :) W każdym razie wino dość szybko uaktywniło proces wydzielania endorfin i po wypiciu pół butelki gotów byłem przysiąc, że barbera to "moje" wino. Ale to nieprawda.

Tych kilka wypitych butelek (chyba jeszcze nie kilkanaście) nie pozwoliło mi się zakochać w barberze. Jak dla mnie (i na tą chwilę) kwasowość zbyt duża, alkohol zbyt mocny. Czy żałuję wypicia butelki tego wina. Na pewno nie. Barbera zawsze będzie dla mnie pokusą, może niekoniecznie ta z Asti albo z Alby, może raczej ta z Monferrato. Zawsze będę pił barberę z zaciekawieniem. Nadal jednak malbec jest moim liderem, choć ostatnio wypita butelka Chateau Tour Seran zasugerowała, że bordoscy żołnierze nie opadli z sił po walkach stoczonych z wojownikami z nowego świata.