niedziela, 28 lutego 2010

Dyspensa

Ostatnia degustacja win w "moim" ursynowskim sklepie była wydarzeniem ze wszech miar udanym i pozostawiła w mojej świadomości wyłącznie pozytywne wrażenia.

Zadowolony jestem przede wszystkim z tego, że w ogóle w niej uczestniczyłem, zważywszy na to, o czym wspomniałem w poprzednim wpisie. Była to swego rodzaju dyspensa, a używam tego religijnego terminu świadomie i nie bez przyczyny, postanowiłem bowiem przeciągnąć okres abstynencji aż do świąt wielkanocnych. Znajomi pukają się w czoło, wywijają coś palcem w jego okolicy i twierdzą, że zgłupiałem do reszty. Wiążą ten fakt oczywiście z postem, bo okres bezalkoholowy wpisuje się całkowicie w czas owej pobożnej praktyki. Moje intencje, jak pamiętacie, były nieco inne, ale jeśli wyjdę na dewota, to trudno. Mogę w tym momencie co najwyżej zacytować klasyka z numerem 007 i rzec tak: "szczerze mówiąc mam to w dupie". Moje relacje z Najwyższym wybiegają poza instytucjonalne schematy i na tym pragnę zakończyć wielkopostny wątek.

Wracając do samej degustacji muszę wspomnieć, że próbowaliśmy tym razem win z Chile, a dokładniej win pochodzących od jednego producenta: Viña Estampa. Byłem ciekaw tej degustacji, ponieważ Estampa jest także odpowiedzialna za markę "Ticket to Chile", z którą miałem już do czynienia. Opisywałem w którymś z wcześniejszych postów wrażenia, jakie wywarł na mnie kupaż Syrah/Cabernet Sauvignon. Wkrótce potem myślałem, że dam sobie spokój z tym winem, a tymczasem to ono nie daje mi spokoju i jestem przekonany, że będę musiał zmierzyć się z nim po raz kolejny, kto wie, może nawet nie ostatni. Pierwszym winem, jakie tego wieczoru trafiło do kieliszków i naszych podniebień było chardonnay, właśnie spod znaku Ticket to Chile. Byłem mile zaskoczony pierwszym doznaniem, ale koniec już taki miły dla mnie nie był, miałem wrażenie, że owoc spływa do gardła, ale alkohol mocno jeszcze trzyma się języka. Na etykietach kolejnych butelek pojawiła się już nazwa Estampa i były to:
  • Estampa Rose Cabernet/Syrah 2008
  • Estampa Carmenere/Merlot 2008
  • Estampa Reserve Carmenere/Cabernet Sauvignon/Cabernet Franc 2007
  • Estampa Reserve Syrah/Viogner 2008
Pierwsze dwa mnie nie porwały, za to dwa ostatnie to naprawdę wina do których warto wrócić i mam nadzieję, że wkrótce (czyli zaraz po "poście") to uczynię. Po raz pierwszy chyba, może drugi, wyszedłem ze sklepu nie kupując ani jednej butelki prezentowanego wina, ale miałem ku temu dobry powód, wspomnę o nim pod koniec dzisiejszego tekstu.

Tymczasem chciałbym powiedzieć o kolejnej niespodziance, która była zaskoczeniem dla wszystkich uczestników spotkania. Ponadprogramowym winem, jakie próbowaliśmy, był kupaż Cabernet/Merlot z rocznika 2008 stworzony przez Winnice Jaworek. Wino zaskakujące, warte spróbowania, warte kupienia. Jedna z osób goszczących na spotkaniu stwierdziła, że Polacy wyprodukowali coś, co z czystym sercem można nazwać winem, a nie produktem winopodobnym. Mnie osobiście to wino bardzo się podobało ze względu na interesujący intensywny aromat i oryginalny, bardzo ciekawy smak. Uważam, że warto obserwować i próbować to, co produkują Winnice Jaworek. Mam nadzieję, że aparat administracyjny państwa nie zabije u polskich producentów chęci tworzenia win i wkrótce będziemy mogli cieszyć się rodzimymi trunkami, wypijając je bez poczucia obciachu i zażenowania.

Teraz chciałbym wyjaśnić, dlaczego nie kupiłem żadnego z prezentowanych win. Nie dlatego, że mi nie smakowały, albo nie były warte swojej ceny. O nie. Po prostu już kilka dni wcześniej postanowiłem, że tym razem kupię coś naprawdę specjalnego, coś czym będę mógł się delektować, coś czym będę mógł uczcić narodziny mojego synka. Postanowiłem kupić butelkę Vieux Telegraphe Chateauneuf du Pape rocznik 2006. Mam nadzieję, że dokonałem właściwego wyboru. A tak przy okazji, to kolejna niespodzianka, do swojego zakupu, jako bonus, otrzymałem butelkę włoskiego merlota z regionu Veneto.

To był naprawdę miły wieczór pełen niespodzianek.

piątek, 19 lutego 2010

Pauza

Kilka lat temu robiłem kurs na prawo jazdy. Pamiętam, że byłem mocno spięty, a regularne, niemal codzienne jazdy autem tego napięcia nie rozładowywały. Po zakończeniu kursu nie zapisałem się na egzamin, ponieważ zbiegło się to w czasie z narodzinami mojej córki i głowę miałem zajętą zupełnie innymi rzeczami. Po dwóch miesiącach zapisałem się na jazdy doszkalające, żeby przypomnieć sobie wszelkie drogowe manewry i ze zdumieniem odkryłem, że prowadzenie samochodu wcale mnie nie stresowało, za kółkiem czułem się bardzo swobodnie. Najwyraźniej wraz z upływem czasu wszystko, co dotyczyło jazdy samochodem, ułożyło mi się w głowie i stało się naturalnie proste.

Doświadczenie to mam zamiar wykorzystać w mojej winnej edukacji. Postanowiłem zrobić kilkunastodniową, a może nawet kilkutygodniową pauzę. Jest ku temu dobra okazja, wkrótce ma przyjść na świat nasz synek, a dopóki to nie nastąpi powinienem być "pod parą" i "na chodzie", co oznacza zero alkoholu w organizmie.

Mam nadzieję, że jak wszystko szczęśliwie się zakończy, Tomek będzie już z nami, a ja otworzę butelkę wina - będę rozumiał wszystkie słowa, którymi do mnie przemówi. Słowa, które nie będą mnie już więcej  stresowały.

Robię zatem pauzę i zapominam na chwilę o wszelkich degustacjach tego niesamowitego trunku. Pogrążę się za to w winnej lekturze, której w ostatnich miesiącach trochę się nagromadziło. 


środa, 17 lutego 2010

Merlot, cabernet i mała rewolucja.

Degustacja mieszanek Cabernet Sauvignon/Merlot, zorganizowana przez ursynowski sklep Winestory dostarczyła mi pewnych refleksji i spostrzeżeń, którymi chciałbym się z czytelnikami podzielić.

1. Starałem się podsłuchać, co inni uczestnicy spotkania sądzą o degustowanych winach, porównać to do opinii prowadzącego i zestawić z moimi własnymi wrażeniami. Większość zaproszonych gości zgadzała się z odczuciami, którymi dzielił się Piotr, co wprawiło mnie w pewien niepokój, bo najczęściej nie pokrywało się to z moimi osobistymi doznaniami. Na szczęście byli też i tacy, którzy mówili co innego, niż Piotr, a fakt ten humor mój poprawiał, choć nie całkowicie - ich opinie różniły się również od moich. Trzeba zatem zawierzyć starej prawdzie, która mówi, że pić należy te wina, które smakują tobie, a nie te, które podobają się innym. Oceny innych należy traktować jak indywidualny, odmienny dla każdego punkt widzenia, nie zaś jak wyrocznię - jedyną i zawsze słuszną - starej wiedźmy Ple Ple. 

Najważniejsze są własne doświadczenia, ale o tym już chyba kiedyś pisałem, więc nie będę rozwijał tego wątku.

2. Czy miejsce i czas degustacji ma wpływ na ocenę wina? Chyba tak. Tak mi się wydaje. Podczas spotkania próbowaliśmy bordoskiego wina Bois de Roc, które piłem już wcześniej, choć moja butelka pochodziła z rocznika 2006, ta w sklepie zaś z 2007 roku. Cechą charakterystyczną degustowanego wina był specyficzny aromat, przywodzący na myśl pełną naturalnych zapachów stajenkę, które nie u każdego pozostawiają miłe wspomnienia. Byłem nieco zaskoczony, ponieważ wino z mojej butelki, wypite w domu, miało zupełnie inny bukiet i zupełnie inny smak. Może to właśnie wpływ miejsca, czasu, towarzystwa, nastroju? A może jednak samego wieku wina? Czy poszczególne roczniki mogą się różnić tak wyraźnie? Na naszym kontynencie jest to bardzo prawdopodobne. Peter Hellman z działu wina The Wall Street Journal twierdzi, że wina francuskie, czy europejskie w ogóle, są silnie uzależnione od pogody i że to właśnie ona (a nie działania rozleniwionych winiarzy) determinuje jakość win. Według niego rocznik 2007 był całkiem niezły, o niebo lepszy od 2006, ale w żaden sposób nie może równać się z rokiem 2005, wielce łaskawym dla europejskich winiarzy.

I cóż z tego, skoro mi przypadło do gustu właśnie to z rocznika 2006.

3. Po raz pierwszy kupiłem “Magazyn wino” - dwumiesięcznik poświęcony kulturze wina w Polsce. Wcześniej jakoś nie miałem okazji nawet go przejrzeć. Pismo jest ładnie wydawane, papier i format przypominają mi “Pozytyw”, który zniknął już dawno temu z rynku, a szkoda, bo był to najlepszy magazyn fotograficzny w Polsce. Mam nadzieję, że taki los nie spotka “Magazynu wino”. Byłoby szkoda. Na jego łamach (grudzień 2009) znalazłem garść informacji i opinii na temat twórcy wideobloga TV.WINELIBRARY.COM Gary’ego Veynerchuka. Okazało się, że osoby budzącej w redakcji pisma pewne kontrowersje, jeśli porównać teksty pani Ewy Wieleżyńskiej i pana Andrzej Daszkiewicza. W pamięci utkwił mi dość agresywny, w mojej opinii, artykuł pani Ewy na temat niecodziennych wyczynów Gary’ego. Z jednej strony konfrontacja tradycyjnej krytyki winiarskiej z nowoczesnym sposobem mówienia o winie, z drugiej zaś wyraźnie negatywna ocena samego człowieka. Oczywiście, widać gołym okiem niedostatki i błędy realizacyjne programu Veynerchuka, nerwowe, nieznośne drgania kamery, gdy tylko zdjęta zostanie ze statywu, amatorskie pseudo-studio telewizyjne, kiepskie światło itd. Można się zgodzić z twierdzeniem, że jego opisy win są monotonne, podobne do siebie i “pozbawione osobistej nuty”, można krytykować jego wystąpienia pod względem merytorycznym, ale pastwienie się nad ekspresyjną gestykulacją “jakby miał ADHD” czy nazywanie go pajacem wielbiącym futbol amerykański i stroniącym od książek wygląda na jakąś osobistą wojenkę w małym światku. Nie wiem, czy Gary jest rewolucjonistą, nie wiem czy jest w stanie rzeczywiście zmienić świat wina, ale trudno nie zauważyć ogromnej pasji i radości czerpanej z tego, co robi. Widać gołym okiem (no właśnie, widać), że wino go “kręci”, nawet “grzmoci”, a że przy okazji potrafi sprytnie zareklamować kilka butelek ze swojego sklepu, to już zupełnie inna sprawa. Sklep daje mu zarobić na chleb, show przynosi zaś rozgłos, może nawet sławę? Nie widzę w tym nic złego, to jego sposób na życie. Wideo nie zabiło kina, Internet nie uśmiercił prasy, jestem też pewien, że program Gary’ego nie unicestwi winiarskich krytyków “obgryzających nad kieliszkiem swój ołówek”. Pani Ewo, bez obaw!

czwartek, 11 lutego 2010

Jajko czy kura?


Prawdę mówiąc nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy na dobre rozpoczęła się moja przygoda z winem. Najprawdopodobniej wtedy, gdy dostałem w “swoim” sklepie zaproszenie na degustację win, która tak mi się spodobała, że postanowiłem uczestniczyć aktywnie w kolejnych spotkaniach. Tak to się chyba zaczęło, ale wydaje mi się, że zwiastunem winnych eksploracji była niewielka książeczka Hugh Johnson’a “Przewodnik po świecie win 2004”, którą znalazłem na parkingu pod kołem mojego samochodu. Nieco mokra, lekko podniszczona wylądowała w bagażniku auta i przeleżała kilka miesięcy w jego czeluściach. Szukając czegoś w kufrze znów się na nią natknąłem, a ponieważ była już sucha, zabrałem ją do domu. Okazała się znaleziskiem naprawdę cennym - niewielki, kieszonkowy format pozwala nosić ją wszędzie ze sobą, by w odpowiednim momencie służyć pomocą. Czasem w sklepie, innym razem podczas rozmowy o winie, potrafi też umilić podróż środkami komunikacji miejskiej.

Książeczka ta wydawana jest co roku, polską wersję sponsoruje Plus GSM, lecz nie widziałem jej na rynku, sądzę raczej, że jest rozdawana wybranym klientom tej sieci komórkowej. Dzięki popularnemu serwisowi aukcyjnemu udało mi się zdobyć za niewielkie pieniądze wydania na lata 2003 i 2005. Najświeższe, oryginalne wydanie na rok 2010 zamówiłem już w USA, za pomocą Amazon.com. Ta wersja niestety nie była zbyt tania (zwłaszcza po doliczeniu kosztów transportu), na domiar złego muszę jeszcze na nią trochę poczekać. Niemniej jednak, jeśli któryś z czytelników mojego bloga dysponuje w miarę świeżymi, polskimi wydaniami przewodnika, to proszę o kontakt, chętnie odkupię dobrze utrzymany egzemplarz. Oczywiście za rozsądne pieniądze :).

niedziela, 7 lutego 2010

Trudny tydzień.

Nie pisałem już od ponad tygodnia, a tydzień ów był dziwny, pełen zwrotów akcji, zaskoczeń, zdarzeń przykrych i tragicznych. Chociaż wszystko to działo się raczej gdzieś obok, to jednak w pewnym sensie dotykało także i mnie. Przy tym wszystkim pisanie o winie wydaje się nieistotną błahostką, samo zaś degustowanie trunków nie sprawiało mi żadnej niemal przyjemności, odbywało się na raty (interwencje wydziału wewnętrznego), wrażenia nie pozostawały na długo w pamięci i nie wiem sam, czy będę je w stanie wiernie odtworzyć. Ale postaram się.

Kontynuowałem opróżnianie swojej kolekcji z win francuskich i do kielichów trafiły dwa: 2005 Chateau La Croix-Davids Cotes de Bourg i 2003 Chateau Donissan Cru Bourgeois. Bardzo przyjemne wina, nienatarczywe jeśli chodzi o aromat, delikatne w smaku, różniące się miedzy sobą niuansami. Oba wina wystawiają - moim zdaniem - niezłą ocenę regionowi Bordeaux, jeśli miałbym wskazać zwycięzcę, wybrałbym jednak to drugie wino. Przy okazji muszę powiedzieć, że coraz bardziej podoba mi się stonowany charakter win z Bordeaux, początkowo nie przekonywał mnie mało intensywny aromat trunków, ale z czasem uznałem to za ich zaletę a nie wadę.

Niewiele do tej pory pisałem o winach białych, pewnie dlatego, że też mało z nimi miałem do czynienia. Miałem jednak ostatnio okazję pić nowozelandzkie wino Silverlake Sauvignon Blanc z 2008 roku i byłem zachwycony jego świeżością i aromatem. Bardzo mi się podobało to, że wino było lekko, ale to naprawdę lekko, musujące. Zachęcony tym winem kupiłem, z okazji rodzinnego spotkania, butelkę chilijskiego Misiones D Rengo, również sauvignon blanc z rocznika 2008. Różniło się ono nieco od tego z Nowej Zelandii, głównie za sprawą lekkiej goryczki, która pojawiała się na końcu. Niemniej jednak uznaję je za bardzo ciekawe, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę cenę, dwukrotnie niższą niż w przypadku Silverlake.

W wolnej chwili zapraszam na stronę tv.winelibrary.com. Gary Veynerchuk w charakterystyczny dla siebie sposób prezentuje na niej filmy z degustacji win wyrażając arcyciekawe, zaskakujące i bardzo oryginalne opinie na ich temat. Miłego oglądania.